– Jezu, ale to ciężkie.
Roberto dos Santos.
Razem z kumplem, Wagnerem Mottą.
Próbowali załadować na taczkę małą, ale ciężką baryłkę.
– No pomóż mi, bo nie dam rady.
– O Matko, ledwo trzymam.
– Ty to chyba ołów.
– Ale będzie kasy.
– Pospiesz się bo nas zobaczą.
– Tu nikogo już nie ma, sami bezdomni i menele.
– Sam jesteś menel. Dawaj i znikamy.
Udało im się.
Z wielkim trudem zapakowali ważący 100 kilogramów pojemnik na taczkę.
Są na terenie szpitala w Goiânii.
2 milionowym mieście w centrum Brazylii.
Jest 13 września 1987 roku.
Szpital od 3 lat stoi opuszczony.
I faktycznie stał się siedliskiem bezdomnych.
W jednej z zakurzonych, szpitalnych sal.
Znaleźli dziwne urządzenie.
Ale nie dali rady go wymontować.
Wyjęli z niego tylko ten ciężki pojemnik.
Cieszyli się z paru groszy, które im wpadną.
I wpadło.
Nawet niemało.
Ich ostatnie pieniądze w życiu.
Dotaszczyli pojemnik do domu, w jednej z faweli.
Próbowali go otworzyć
Nie dali rady.
Przyjrzeli mu się dokładnie.
Z boku pojemnika.
Było coś na kształt pokrywki / okienka.
Szybka była twarda.
Uszkodzili ją.
Irydowe szkło.
I dopiero teraz zobaczyli dziwną, niebieską poświatę w środku.
Poczuli dziwny, gorzki, taki metaliczny posmak.
Dłuższy czas jeszcze dłubali przy pojemniku.
Odpuścili.
Zapakowali pojemnik.
I zawieźli go do pobliskiego skupu złomu.
Jego właścicielowi.
Devairo Alveso Ferreirze.
Zbiornik bardzo się spodobał.
Kupił go.
Postawił obok domu.
W nocy zobaczył piękną, niebieską, żarzącą się poświatę.
I postanowił.
Z tego dziwnego, świecącego materiału, zrobić dla żony piękny pierścionek.
W tym czasie obaj ziomale, którzy mu pojemnik opylili.
Gwałtownie wymiotując.
Tracąc równowagę.
Próbowali dojść do szpitala.
Rano pracownicy złomowiska, otworzyli ołowiany pojemnik.
Wyjęli z niego połyskujący, mały cylinder.
Był naprawdę mały.
Jak dwa złączone ze sobą krążki do hokeja.
Z uszkodzonego okienka, wysypywał się biało-szary proszek.
Chlorek cezu.
Cezu-137.
Ten maleńki pojemniczek.
Zawierał kilkanaście gramów chlorku cezu.
Emitującego ponad 50.000.000.000.000 Bequereli promieniowania gamma w ciągu godziny.
Krążek z irydową szybką, był radio-źródłem stosowanym w terapii nowotworów.
Jakim cudem pozostał w szpitalu po jego zamknięciu?
Niepojęte.
Obaj otwierający pojemnik pracownicy skupu złomu.
Pochłonęli ponad 5 Grejów promieniowania.
Zmarli w męczarniach, straszliwie poparzeni.
To był początek koszmaru.
Brat właściciela.
Ivo, próbował otworzyć kapsułę.
Porozsypywał siejący zabójczym promieniowaniem pył.
W swoim domu.
W nocy podłoga w jego kuchni świeciła.
Bawiła się na niej jego córeczka.
6-letnia Leide das Neves Ferreira.
To śliczne, uśmiechnięte dziecko.
Otrzymało ogromną dawkę 6 Grejów.
Promieniowanie dosłownie „zdezintegrowało” jej przewód pokarmowy.
Nie miała najmniejszych szans.
Zmarła miesiąc później.
Pochowano ją w ołowianym pojemniku.
A grób zalano betonem.
Była tak napromieniowana.
Ale w ciągu tych pierwszych dwóch dni.
Kiedy jeszcze objawy nie były alarmujące.
Kontakt z zawartością pojemnika miało wiele osób.
Roznosili ją nieświadomi dookoła, na ubraniach, rękach.
25 września Ferreira pozbył się zbiornika.
Sprzedał go.
Innemu złomowisku.
Koszmar dopiero się rozkręcał.
Jego żona Maria (świecącego pierścionka nie dostała).
Czuła się coraz gorzej.
Myślała, że to jedzenie.
W końcu skojarzyła fakty.
Postanowiła szukać pomocy.
Spakowała resztki kapsuły.
Do zwykłego plastikowego worka.
Na szczęście grubego.
Nic się dzięki temu nie rozsypało.
I pojechała do szpitala.
Autobusem miejskim…
Worek postawiła obok siebie na podłodze.
Groza…
Ze szpitala już nie wyszła.
Umarła.
Z twarzy i nóg schodziła jej skóra wraz z mięśniami.
Jej organizm nie był w stanie walczyć.
Ta 15-minutowa podróż autobusem.
I droga pieszo do szpitala.
Z workiem w ręku.
Napromieniowała kilakanaście tysięcy osób.
Ale dawki były już minimalne i bezpieczne.
Najgorzej mieli ci, którzy w autobusie stali tuż obok worka.
Ale też w zasadzie nic im się nie stało.
Sam główny, nieświadomy niczego „sprawca” przeżył.
Devair Alves przyjął dawkę większą od żony.
Ale niejako na raty.
Ona była cały czas w domu.
A radioaktywny cezowy pył, tuż obok niej.
Skażenie radioaktywne w Goiânii było niebywałą katastrofą.
7 osób zmarło straszliwie cierpiąc.
Tak silne promieniowanie niszczy ściany naczyń krwionośnych.
Trudno podać morfinę.
Ponad dwieście osób otrzymało zagrażającą życiu dawkę promieniowania.
Osoby odpowiadające za szpital trafiły do więzienia.
Koszty były niebotyczne.
Kilkaset milionów dolarów.
Wyburzanie skażonych budynków.
Usunięcie grubej warstwy ziemi.
Sprawdzenie kanalizacji, wodociągów.
Farb na ścianach.
Wszystkie ścieki miejskie z tego okresu, wywieziono.
Masowa dekontaminacja.
Odtworzono dokładną drogę Marii z domu do szpitala.
Odszukano wszystkie osoby, które miały z nią styczność.
Filtrowano nawet mocz na wymiennikach jonowych by wychwycić Cez-137.
Niewiedza, podstawowe braki w edukacji.
Oraz zwykły błąd ludzki (niedbalstwo).
Doprowadziły do tej katastrofy.
Większym dramatem były tylko Czarnobyl i Fukushima.
Ale o tym, kiedy indziej…
Post ukazał się oryginalnie na oficjalnej stronie Facebook Marcina Andryszczaka
Samobójczy skok zakochanej pary z Chomiczówki – miejska legenda?