Teściowie
Obejrzałem ostatnio komedię „Teściowie”. Komedię tylko z nazwy, bo choć film zrobił na mnie wrażenie, to kontemplując ten obraz, nie było mi do śmiechu. W skrócie: Wesele w jednej z modnych i drogich restauracji w centrum Warszawy. Full wypas. Goście, świetna orkiestra, wodzirej, morze trunków wszelkiej maści i rodzaju. Brakuje tylko państwa młodych, bo narzeczony przed kościołem zrezygnował z ożenku. Dwie rodziny, dwa światy. Dwie odległe od siebie galaktyki.
Z jednej strony rodzice niedoszłego żonkosia. Mama Małgorzata – pani ordynator oddziału okulistyki, ojciec Andrzej – biznesmen, który za wypasione wesele i podróż poślubną nowożeńców na Bali płaci jakieś horrendalne bimbaliony. Naprzeciwko rodzice panny młodej Tadeusz – pracujący w skupie mleka gdzieś w zabitej dechami pipidówie na Podlasiu, jego żona Wanda – rządząca, apodyktyczna, wszystkowiedząca.
Do tego wychuchany jedynak i panna z wielodzietnego domu. To nie może się udać.
Akcja trwa, konflikt narasta. Nie wchodząc w szczegóły, aby potencjalnym widzom nie psuć zabawy, im głębiej wnikamy w fabułę, tym większe szambo wylewa. Buractwo wychodzi z butów przybyszów ze wsi, a jad wylewa się z ust i zachowań tych niby lepszych, miastowych.
W zachowaniu obu par rodziców uwypuklone zostają najgorsze cechy Polaków – skąpstwo, dwulicowość, fałsz, niewierność, pijaństwo, oszczerstwa i podwójna moralność, niczym żywcem wyjęta z Pani Dulskiej. Bo niedoszli teściowie to współczesna kalka osławionej na początku XX wieku bohaterki dra matu Gabrieli Zapolskiej.
Tak jak w uboższych rodzinach trwa nieustanna pogoń za pieniądzem, za lepszym życiem. Pogoń, która nie ma granic, której nie powstrzymają nawet największe świństwa, byle tylko osiągnąć cel. Jeśli nie dla siebie, to dla swojego syna, córki (niepotrzebne skreślić).
Założyłem, że nie zdradzę najbardziej smakowitych kąsków z „Teściów”, ale co tam! Tak jak szwindle i obgadywanie innych jest na porządku dziennym u przybyszów ze wsi, tak brudne, nieuczciwe gierki stają się udziałem rodzicieli pana młodego. Dopiero, kiedy lepiej poznajemy panią ordynator i pana biznesmena, okazuje się, że on nie sypia z żoną, bo woli młodsze, a jednej z nich zrobił dzieciaka, którego nie zna, a pani doktor miała lesbijskie zapędy w kierunku przyszłej/niedoszłej synowej.
Patrząc na „Teściów” nie mogłem się pozbyć refleksji, że każda, nawet najbardziej porządna „na zewnątrz” familia ma swoje ciemne sekrety, które pozostają w kątach eleganckich domów. Tajemnice, których właściciele robią wszystko by nie ujrzały światła dziennego i nie stały się głęboka rysą na wyreżyserowanym z duży m wysiłkiem i starannością wizerunku.
Aha i najważniejsze: Maja Ostaszewska (pani ordynator o lesbijskich inklinacjach), Marcin Dorocińki (biznesmen, który woli młodsze), Izabela Kuna (matka panny młodej, zawistna sekutnica) i Adam Woronowicz (zapijaczony i zakompleksiony, życiowy nieudacznik, ojciec panny młodej). Sztos! Gdyby rzecz działa się w Stanach, to jestem pewien, że cała czwórka miałaby Oskary w garści.
Piotr Radomski