Słowny samobój Bońka
Zbigniew Boniek wielkim piłkarzem był. To nie podlega dyskusji. Jednym z piątki, może szóstki najlepszych w całej historii polskiego futbolu. Pokolenie 45 plus, do którego się zaliczam, miało to szczęście, by na własne oczy widzieć w telewizji jego boiskowe wyczyny. Trzy gole w meczu z Belgią podczas mistrzostw świata w 1982 roku, jeden ładniejszy od drugiego. Jego dwa trafienia dla Juventusu przeciwko FC Porto w finale Pucharu Zdobywców Pucharów w 1984 roku, po którym legendarny prezydent Juve i szef Fiata Giovanni Angeli nazwał Polaka „Bello di notte”, czyli „Piękność nocy”, bo „Zibi” najlepiej grał przy świetle reflektorów w meczach o wielką stawkę rozgrywanych zazwyczaj późnym wieczorem. I niezapomniany finał Pucharu Mistrzów Krajowych Juventus – Liverpool na stadionie Heysel w Brukseli w 1985 roku. Finał tragiczny, bo w wyniku ataku angielskich pseudokibiców śmierć poniosło 39 tifosich Juve. I zdjęcia agencyjne, na których „Zibi” pociesza zrozpaczonego kibica Juvetusu. A potem w ciągu 24 godzin dokonał rzeczy z dzisiejszej perspektywy niewykonalnej. Najpierw we wspomnianym krwawym starciu z Liverpoolem to na nim był faul, po którym Michel Platini strzeli zwycięską bramkę dla Juventusu, a dzień później Boniek wystąpił w meczu eliminacji mistrzostw świata z Albanią i w Tiranie był najlepszy na boisku i zdobył jedynego gola w meczu.
Takiego Zbigniewa Bońka chcemy pamiętać. Niezwykle inteligentnego i wybitnego sportowca, a nie pieniacza, który uważa się na za nieomylnego kreatora opinii na każdy temat. Bo z byłym prezesem PZPN raczej się nie dyskutuje. Kiedy brak mu argumentów, to używa stwierdzenia, to ma jeden dyżurny, który zamyka usta prawie każdemu adwersarzowi: „ja jestem pan Boniek, a ty kim jesteś?
Z pełną premedytacją użyłem przysłówka „prawie”. Bo nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka, a Zbigniew Boniek nadział się na nokautującą kontrę. Były prezes PZPN zaatakował w mediach społecznościowych trenera Rakowa Częstochowa Marka Papszuna. I choć grający w niższych ligach Papszun w żaden sposób nie może się równać z boiskowym gwiazdorem Bońkiem, to już Papszun – trener na głowę bije Zibiego szkoleniowca.
I pan Marek z klasą i bardzo taktownie odpowiedział Bońkowi na antenie C+, że pamięta jego kompromitację prowadzonej przez chwilę przez pana Zbigniewa reprezentacji Polski w meczu z Łotwą (0:1) oraz – delikatnie rzecz ujmując – mocno nieudane trenerskie krótkie epizody we włoskich klubach – Lecce, Bari, Sambenedettese czy Avellino. I dlatego pan Boniek nie jest dla pana Papszuna żadnym szkoleniowym autorytetem, więc niech się nie wymądrza i nie poucza innych. Marek Papszun stawiając się Bońkowi pokazał, że ma jaja i wyraźnie wyartykułował, że jego adwersarz może tylko pomarzyć o takich sukcesach, jakie w Rakowie stały się jego udziałem (2 x wicemistrzostwo Polski, 2 x krajowy puchar i Superpuchar Polski). Nie ma się co łudzić, że lingwistyczny samobój zmieni Zbigniewa Bońka. Trudno oczekiwać od człowieka z tak wielkim ego, by zszedł na ziemię, ale być może dosadna kontra Marka Papszuna zmusi Zibiego do autorefleksji. Jeśli tak się stanie, to riposta trenera Rakowa odniesie swój skutek. Ale szczerze mówiąc, obserwując podejście byłego prezesa PZPN do tego co wokół na zbyt wiele bym nie liczył.
Piotr Radomski