Dziś Robert Lewandowski to najlepszy piłkarz świata mijającego roku i multimilioner. Niewielu kibiców pamięta jednak, że do wielkiej kariery startował w trzecioligowym Zniczu Proszków, gdzie zarabiał 1000 złotych miesięcznie. – Robert trafił do nas po ciężkiej kontuzji. Istniało ryzyko, że nie będzie mógł w ogóle grać w piłkę. Na szczęście tak się nie stało – mówi Andrzej Blacha. Trener, który obecnego asa Bayernu Monachium, w 2006 roku ściągnął do Pruszkowa.
O ile 2020 rok można uznać za najlepszy w sportowym życiu Roberta Lewandowskiego, to 2006, był najgorszym. Doznał ciężkiej kontuzji, a trenerzy rezerw Legii Warszawa powiedzieli mu, żeby się pakował, bo nie widzą dla niego miejsca w drużynie. A kilka miesięcy wcześniej zmarł jego ukochany tata – Krzysztof. Załamany, obolały i bez klubu piłkarz, nie wiedział co ze sobą zrobić. Wtedy sprawy w swoje ręce wzięła mama zawodnika – pani Iwona.
– Pamiętam, jak przywiozła Roberta do Pruszkowa. Kiedy pani Lewandowska rozmawiała z szefem Znicza Sylweriuszem Orlińskim, ja wziąłem na bok chłopaka i powiedziałem: – Koniec gadania. Zapraszam do szatni. Przebierz się. Wychodzisz na trening. Znałem go, bo jeszcze kiedy grał w Varsovii, to chciałem sprowadzić go do Hutnika Warszawa, w którym wówczas pracowałem – wspomina Andrzej Blacha, który był wtedy trenerem Znicza.- Robert był po kontuzji. Załamany po ciężkich przeżyciach rodzinnych i odrzuceniu w Legii. Najważniejszym celem w pierwszych tygodniach wspólnej pracy było przywrócenie mu wiary w siebie i przygotowanie motoryczne – opowiada portalowi „zyciestolicy.com.pl” Andrzej Blacha.
Dni mijały, a Lewandowski nabierał sił i wiary, że diagnoza lekarza Legii, że po kontuzji może nie wrócić na boisko, jest błędna. – Kiedy biegał, trochę jeszcze kulał, ale się nie poddawał. Zaciskał zęby i harował. Podczas zajęć poruszał się po boisku tak delikatnie, że koledzy z drużyny nadali mu pseudonim „Sarenka” – śmieje się były szkoleniowiec Znicza.
Dziś kapitan reprezentacji Polski to najlepiej opłacany piłkarz Bayernu Monachium i całej Bundesligi, Rocznie inkasuje około 14 milionów euro. Na początku swojej sportowej drogi zarabiał grosze. W trzecioligowym Zniczu Pruszków co miesiąc pobierał pensję w wysokości 1000 złotych. – Wiadomo, że w domu się nie przelewało. Po śmierci taty, utrzymanie Roberta i jego siostry, spadło na barki mamy. Ale myślę, że w tamtych czasach kasa nie była dla chłopaka najważniejsza. Koncentrował się na powrocie do zdrowia po urazie i regularnej grze. Do pierwszego składu wprowadzałem go stopniowo. Im częściej pojawiał się na boisku, tym bardziej „żył” w szatni. Robert często się uśmiechał, chłopaki go lubili, bo to inteligentny, świadomy celów do jakich dążył, piłkarz i człowiek. W Zniczu najbliżej trzymał z pomocnikiem Danielem Osolińskim, z którego też Legia zrezygnowała. Razem dojeżdżali na treningi z Warszawy. Blisko się kolegowali – ujawnia Andrzej Blacha, który po odejściu ze Znicza był drugim trenerem w Groclinie Grodzisk Wielkopolski , a następnie w Wiśle Kraków. – Chciałem go ściągnąć do każdego z tych klubów. Ale działacze nie byli zainteresowani. Patrząc na to jak daleko zaszedł, 200 tysięcy jakie w 2008 roku chcieli za Roberta szefowie Znicza, to była wyjątkowa promocja. Jestem dumny i szczęśliwy, że został najlepszym piłkarzem świata. Nikt bardziej od niego na ten tytuł nie zasłużył – kończy trener, który w Pruszkowie dał Lewandowskiemu drugie piłkarskie życie.
Andrzej Blacha prowadził „Lewego” w klubie spod Warszawy przez pół roku. Potem trener przeniósł się do grającego w Ekstraklasie Groclinu, a jego miejsce w Zniczu zajął Leszek Ojrzyński. – Mam satysfakcję, że szkoliłem Roberta, kiedy zdobył pierwszy tytuł króla strzelców w seniorskiej piłce. Strzelił 15 goli i bardzo pomógł nam w awansie do I ligi (drugi poziom rozgrywek). Kiedyś usłyszałem opinie, że to właśnie za mojej kadencji w Pruszkowie, Robert nauczył się grać tyłem do bramki. Nie wiem. Uważam, że każdy szkoleniowiec, z którym pracował, miał wpływ na jego rozwój. Ale co prawda, to prawda. Z asystentem godzinami analizowaliśmy w klubie, jaka pozycja będzie dla niego optymalna, gdzie najwięcej da drużynie na boisku – mówi nam Leszek Ojrzyński. Obecny opiekun Stali Mielec był pod wrażeniem pracowitości „Lewego”. – Na treningach bardzo się przykładał, a na dodatek uczył się do matury, którą zdał bez problemów i dostał się na studia. Był bardzo sumienny i poukładany – zapewnia szkoleniowiec. – Teraz nie mamy już ze sobą kontaktu, ale cały czas mu kibicuję. Nagroda FIFA trafiła w godne ręce. W tym roku nie było na świecie piłkarza, który mógłby się równać z Robertem – zapewnia Leszek Ojrzyński.
Piotr Dobrowolski
ROBERT LEWANDOWSKI, NAJLEPSZY PIŁKARZ ŚWIATA, „LEWY” GRAŁ ZA GROSZE, ZNICZ PRUSZKÓW, ANDRZEJ BLACHA, LESZEK OJRZYŃSKI, LEGIA WARSZAWA, BAYERN MONACHIUM, REPREZENTACJA POLSKI, FIFA, PIŁKA NOŻNA, SPORT