25 listopada piłkarski świat stanął w miejscu. W swojej rezydencji w argentyńskim Tigre na rozległy zawał serca zmarł Diego Armando Maradona. Miał zaledwie 60 lat. – Dla mnie to był król, Bóg. Najlepszy piłkarz w historii i świetny, ciepły człowiek. Taki wieczny Piotruś Pan – uważa w rozmowie z portalem „zyciestolicy.com.pl” były sędzia międzynarodowy, działacz FIFA i ex- prezes PZPN Michał Listkiewicz, który dobrze znał Argentyńczyka.
„zyciestolicy.com.pl”: – Jak pan przyjął informację o śmierci Diego Maradony?
Michał Listkiewicz: To był ogromny szok! Tym większy, że w świat poszły informacje, że po operacji krwiaka mózgu, czuł się coraz lepiej i w miarę szybko odzyskiwał siły. Wydawało się, że mając koło siebie najbliższych i spokój, jeszcze raz pokona życiowe zakręty. A tu zawał, który go zabił… Po śmierci Maradony, okazało się nagle, że wszyscy uważają go za najlepszego piłkarza w dziejach. Ja tak twierdziłem już dwadzieścia lat temu. Dla mnie Diego był królem, najlepszym graczem w historii futbolu.
– Na przestrzeni lat, kilkanaście razy zetknęliście się ze sobą. Które z tych spotkań szczególnie utkwiło panu w pamięci?
– Jako asystent liniowy sędziowałem mu dwa mecze na mistrzostwach świata. Najbardziej dramatyczny i wzruszający zarazem był półfinał mundialu 1990, w którym Argentyna z Diego zmierzyła się z Włochami. Dodatkowym smaczkiem tego spotkania był fakt, że odbyło się ono w Neapolu. Mieście, która do dziś czci Maradonę jak Boga. Kiedy półtorej godziny przed meczem, nasza trójka sędziowska wyszła na murawę, w sektorach zajmowanych przez włoskich fanów, została wywieszona ogromna flaga z napisem” Kochamy Cię Diego, ale dziś wygra Italia”. Po dramatycznym spotkaniu, po karnych wygrali Argentyńczycy, a decydującego o zwycięstwie gola zdobył Maradona. Chwilę potem podbiegł do sektora, na którym wisiała wspomniana flaga i łapiąc się za serce, klaskał i kłaniał się Neapolitańczykom. Miał łzy w oczach. Z radości, że jego reprezentacja zagra w finale, a także chyba również z żalu, że przyczynił się do smutku fanów, którzy tak bardzo go kochali, i których równie mocno kochał Diego. Wcześniej, w trakcie meczu, kiedy jakiś Argentyńczyk był przy piłce, od razu zostawał wygwizdany. Natomiast kiedy futbolówka trafiła do Maradony, gwizdy milkły i rozlegał się huragan braw. Kibice pamiętali ile Argentyńczyk zrobił dla Napoli, które doprowadził do dwóch mistrzostw Włoch, krajowego pucharu i zdobycia Pucharu UEFA i na „jego” stadionie – San Paulo, na tym samym na którym rozgrywał wielkie spotkania w barwach Napoli, pięknie mu podziękowali. Kiedy zbiegał z boiska , to w tunelu mocno mnie wyściskał. Ale nie tylko mnie, również panów zdejmujących siatki z bramek i człowieka odpowiedzialnego za stan murawy. Był rozanielony i bardzo wylewny. Potem spotykaliśmy się jeszcze na galach organizowanych przez FIFA. Do końca był żartownisiem. Uwielbiał robić różne kawały. Kiedyś na jednej z takich imprez, szedł za prezydentem FIFA Sepem Blatterem i kiedy ten wchodził na mównicę, to Diego złapał go z tyłu za poły marynarki. Blatter nie mógł się ruszyć, ale nie wiedział co się dzieje. Albo potrafił zamknąć się od środka w toalecie, a przed jej drzwiami stała kolejka przebierających nogami futbolowych notabli z całego świata. Był jak takie duże dziecko…
– Kolejnym meczem, który pan sędziował Maradonie, był finał mistrzostw świata we Włoszech, w którym Argentyna zmierzyła się z Niemcami…
– Tym razem Boski Diego i jego koledzy przegrali po kontrowersyjnym karnym w końcówce meczu 0:1. Kiedy, po zakończeniu starcia, jego koledzy z drużyny ruszyli z pretensjami do głównego arbitra – Meksykanina Edgardo Codesala, to Diego stał na boisku i płakał. Był bardzo wrażliwy i uczuciowy. Kilkanaście minut po meczu grupa argentyńskich piłkarzy dobijała się do naszej sędziowskiej szatni. Uchyliłem drzwi i poprosiłem żeby się uspokoili. Bodaj Jorge Burruchaga powiedział – ty jesteś z Polski, do ciebie nic nie mamy. Chcemy się widzieć z tym oszustem z Meksyku i jego asystentem z Kolumbii. Grozili, że sędziego głównego załatwi mafia… W tym gronie nie było Maradony. Diego siedział w szatni i wciąż płakał.
– Kolejne wasze spotkanie miało miejsce dwadzieścia lat później w trakcie mistrzostw świata w RPA.
– Maradona był wtedy trenerem reprezentacji Argentyny, a ja z ramienia FIFA oceniałem sędziów. Kiedy wpadliśmy na siebie, przypomniałem mu, że byłem liniowym we włoskim finale. Zmierzył mnie od stóp do głowy i kręcąc głową powiedział, że wcale mu się nie podoba, że przez dwie dekady ja postarzałem się o pięć kilogramów, a on o pięćdziesiąt. Za chwilę się roześmiał i klepnął mnie w ramię. Poprosiłem go o koszulkę Argentyny z jego autografem. Powiedział – nie ma sprawy. Poszliśmy do szatni, gdzie piłkarze zaczynali się przebierać przed meczem. Diego podpisał mi się na trykocie, ale zanim podarował mi koszulkę, powiedział – widzisz tego małego siedzącego tam w kącie? Teraz jest słaby, ale ma talent i może kiedyś będzie dobry. I zawołał – Leo, chodź, podpiszesz się na koszulce dla mojego przyjaciela z Polski. Po chwili swój autograf złożył na niej… Leo Messi.
– Nie milkną dyskusje, kto był lepszy – Diego czy Messi?
– Wiem, że zwolennicy Messiego twierdzą, że w czasach Maradony piłka była wolniejsza, mniej dynamiczna, ale nie mam wątpliwości – gdyby Diego grał dziś, to też byłby Królem Technika, szybkość, boiskowa inteligencja, a przede wszystkim fakt, że dziś najwięksi piłkarze są szczególnie chronieni przez sędziów, to sprawiłoby, że tak jak w swoich czasach, każdego rywala przewyższałby umiejętnościami przynajmniej o dwie klasy.
– Jak pan myśli – dlaczego Maradona tak łatwo popadał w uzależnienia od kokainy, a następnie alkoholu?
– Niestety, skłonność do nałogów to wspólna cecha ludzi wielkich, o ogromnej wrażliwości. Słynni malarze, kompozytorzy, aktorzy., też mieli poważne problemy z używkami. Diego Maradona był wielki, wspaniały, ale i – moim zdaniem – nieszczęśliwy. Ciągnęła się za nim trauma z dzieciństwa, kiedy to żył wraz z rodzeństwem i rodziną w wielkiej biedzie. Koledzy śmieli się z niego z powodu niskiego wzrostu, dokuczali mu. Kiedyś wpadł do ścieku. Pewnie by się utopił, gdyby nie sąsiad, który w ostatniej chwili go uratował, a potem podarował mu piłkę. Maradona bardzo kochał mamę, była dla niego całym światem i nie mógł zboleć, że rodzicielka musi się męczyć żyjąc w tak ciężkich warunkach. Potem to wszystko odbiło się na dorosłym Diego. Szkoda…
Rozmawiał Piotr Dobrowolski