Jestem przyzwyczajony do tego, że pod wodzą Jana Mencwela ruch miejski Miasto Jest Nasze coraz bardziej się radykalizuje. Aktywiści wielokrotnie pokazywali, że przedkładają ideologię nad zdrowy rozsądek. Ich obsesją jest walka z samochodami, czyniona – parafrazując Orwella – dla samej walki. Kierowcy – nazywani przez aktywistów „blachosmrodziarzami” – dla aktywistów MJN są wrogiem numer 1, zaś eliminacja ruchu samochodowego z Warszawy jest ich obsesją. Nie interesuje ich przy tym, czy mieszkańcy pozbawieni możliwości jazdy samochodem będą w ogóle w stanie dotrzeć do pracy, a jeśli tak – jak będzie wyglądał ich komfort. Dla MJN liczy się tylko „powierzchnia w przeliczeniu na mieszkańca”. Słowem – auto jest złe, bo jeden człowiek zajmuje więcej przestrzeni, zaś nabity jak puszka sardynek autobus jest dobry, bo ludzie „zajmują mało miejsca”.
Tak, niestety to nie jest żart. W warszawskiej polityce funkcjonuje prężnie cały szereg organizacji, podzielających tę obsesję. Są zarówno na poziomie ogólnopolskim (Piesza Masa Krytyczna, Piesza Polska) wojewódzkim (Zielone Mazowsze), miejskim (MJN, Wygra Warszawa, Warszawska Masa Krytyczna) a nawet dzielnicowym (Ochocianie, czy Porozumienie Dla Pragi).
Miasto Jest Nasze domaga się zmiany polityki transportowej miasta. Obecnie miejskie akty prawne przyznają komunikacji zbiorowej prymat nad innymi środkami transportu. Samochody, rowery i podróże piesze są traktowane jako uzupełniające. MJN chce zmiany tej struktury i przyznania prymatu podróżom pieszym oraz rowerowym, na wzór miast w które aktywiści są zapatrzeni. Miast o wiele mniejszych od Warszawy (Kopenhaga – 88 km2, Amsterdam – 216 km2, Warszawa – 517 km2) gdzie mieszkańcy sami z siebie wybrali takie sposoby przemieszczania się. W Warszawie ruch pieszy i rowerowy, mimo dużych inwestycji (ponad 100 milionów złotych w roku 2019 zostały wydane na ścieżki rowerowe) stanowi marginalne wartości, ze względu na odległości i klimat w Warszawie.
Co więc planuje Miasto Jest Nasze? Chce poprawić komfort pieszych i rowerzystów żeby ich podróże były równie wygodne co samochodem? Nie. Miasto Jest Nasze, standardowo dla socjalistów, chce równać w dół – obniżyć komfort jazdy samochodem poniżej podróży pieszych i rowerowych. Postulowane jest między innymi: zamykanie ulic dla samochodów, „ograniczanie ruchu na niektórych ulicach tylko do lokalnego”, wydzielanie z jezdni pasów dla rowerzystów lub pieszych, wprowadzanie ograniczeń prędkości, przekształcanie ulic w tzw. woonerfy.
Czytelnik może zapytać: „czym jest ten woonerf”? Jest to cofnięcie wybranej ulicy do XVIII wieku i zniesienie podziału przestrzeni na chodnik i jezdnię. Wszyscy uczestnicy ruchu mają sunąć jednym ciągiem. Dla pieszych jest to tylko i wyłącznie strata, bo muszą znosić slalomujących między nimi rowerzystów i wdychać spaliny prosto z rury. Rowerzyści są narażeni na wypadki. Ale cel MJN – czyli utrudnienie jazdy samochodem, zostaje osiągnięty.
Dalsze pomysły: „uporządkowanie parkowania i uwalnianie chodników od nielegalnie parkujących samochodów” (MJN rozumie przez to ograniczenie ilości miejsc parkingowych, często zamiana miejsc ukośnych na równoległe w mniejszej ilości), „likwidowanie kładek dla pieszych i przejść podziemnych jako rozwiązań niewygodnych i dyskryminujących” (jak widać zdaniem MJN bezpieczna kładka dyskryminuje pieszych, natomiast nie dyskryminuje ich bycie rozjeżdżanym przez samochody na przejściu naziemnym), „wprowadzenie strefy tempo 30 lub strefy zamieszkania na jak największym obszarze miasta”.
Ruchy miejskie w ostatnich wyborach zdobyły 5% do Rady Miasta (co przełożyło się na 0 mandatów), zaś ich kandydatka na prezydenta, Justyna Glusman, – 2,33%. Po wyborach została zatrudniona na stanowisku Dyrektora przez Rafała Trzaskowskiego, który jest entuzjastą pomysłów aktywistów. Obecnie pani Glusman pracuje w Ratuszu.
autor: F.T.
- na ilustracji tytułowej najnowszej generacji samochód elektryczny którym porusza się szef MJN Jan Mencwel