Z tego Kataru nie chcę się wyleczyć!
No i koniec. Szkoda. To były najlepiej zorganizowane, jedne z najbardziej pełnych dramaturgii i przyjaznych dla piłkarskich pielgrzymów, mistrzostwa świata w dziejach. No i finał. Brak słów. Jak ostatnia scena w zapierającej dech operze. Jak seks z najpiękniejszą kobietą świata. Był spełnieniem snów kibiców i marzeń milionów wyznawców Leo Messiego. Kapitan reprezentacji Argentyny przed mistrzostwami miał wszystko – Złote Buty i Złote Piłki dla najlepszego strzelca i piłkarza lig europejskich, triumfy w Lidze Mistrzów, mistrzostwa i puchary Hiszpanii i Francji. A jednak w świadomości rodaków wciąż nie mógł wyjść z cienia Diego Armando Maradony. Do tego potrzeba mu było triumfu w mundialu. Zdobycie Copa America przed rokiem to było za mało. Już przed wylotem do Kataru zapowiedział, że to jego ostatnie, piąte mistrzostwa. I dokonał tego! Dał Argentynie Puchar Świata! I postawił złotą pieczątkę na nieoficjalnym tytule najlepszego piłkarza w historii w … XXI wieku. Po fazie grupowej mistrz świata z Argentyną i król strzelców czempionatu w 1978 roku Mario Kempes, zapytany, czy jeśli jego rodacy wygrają w Katarze, to Leo będzie większy od Diego, największy w dziejach futbolu, odpowiedział: – „Każda epoka ma swojego króla. Ja nim byłem w 1978 roku, Maradona w 1986, a Messi może zostać w 2022 roku”, jednak nawet jeśli Leo zdobędzie dziesięć mistrzostw świata, to w świadomości Argentyńczyków nie dorówna Maradonie. U nas w kraju to Diego jest bogiem, który króluje w sercach kibiców, choć nie zmienia to faktu, że Leo jest prawie równie wielki”.
Myślę, że serca mieszkańców Buenos Aires i okolic są na tyle pojemne, że znajdzie się w nich miejsce dla obu geniuszy piłki. Po Katarze Leo w pełni zasłużył na miejsce w panteonie tych największych, to dzięki niemu kibice mogli zaśpiewać „Muchachos, esta noche me emborracho”, czyli „Chłopaki, dziś w nocy będę pijany”, przebój zespołu La Masca to nieoficjalny hymn fanów Argentyny, a zaczyna się od słów, że to opowieść o chłopaku, który urodził się w kraju Diego i Lionela.
Katar to niezapomniane epickie boje Chorwacji z Brazylią, upadek faworytów – Belgii, Niemców, Hiszpanów czy Duńczyków, wreszcie romantyczna droga Marokańczyków, zakończona historycznym, bo pierwszym dla drużyny z Afryki czwartym miejscem na świecie.
Katar to też łzy Cristiano Ronaldo, kolejnego z wielkich i narodziny nowego króla – Kylliana M’bappe.
Od momentu przyznania Katarowi prawa do organizacji, grzmiał chór oponentów, że FIFA dopuściła się finansowego oszustwa, że zwyczajnie jej prominentni działacze wzięli za poparcie dla kandydatury tego kraju potężną łapówkę, że w Katarze nagminnie łamane są prawa człowieka, że przy budowie stadionów śmierć poniosły setki, jeśli nie tysiące najemnych, słabo opłacanych pracowników z Pakistanu. Mistrzostwa pozwoliły choćby w części zmienić to spojrzenie na gospodarzy mundialu, ale nie tylko. Poprawiły też los taniej siły roboczej. W trakcie mistrzoste została uruchomiona dla „najemników” specjalna infolinia, dzwoniąc na którą mogli się dowiedzieć jak zdobyć ubezpieczenie, jakie prawa im przysługują, a nawet skonsultować swoje umowy o pracę. To wymierny, społeczny efekt mistrzostw. Jeszcze raz okazało się, że piłka to droga do lepszego życia nie tylko dla zawodników, którzy często na futbolowe salony dostawali się z dzielnic nędzy i boisk na plażach i skwerach, ale również dla zwykłych, dotąd niemiłosiernie wykorzystywanych ludzi.
Katar to też „sprawa polska”. Z jednej strony wielka duma za popis zespołu sędziowskiego w składzie Szymon Marciniak (arbiter główny), Paweł Sokolnicki i Tomasz Listkiewicz (sędziowie asystenci) oraz Tomasz Kwiatkowski (sędzia VAR) w wielkim finale. Mecz o złoto poprowadzili bezbłędnie, a Marciniak swoją postawą zasłużył – i nie będzie w tym cienia przesady – na określenie „Messi z gwizdkiem”.
Katar to też żenująca, ultra defensywna gra naszej reprezentacji, awantura o premie, dąsy przestraszonego trenera, kapitalne parady Szczęsnego i łzy Lewandowskiego.
Katar przez ostatni miesiąc był dla kibica futbolu wszystkim. Jak nagle odkryta, wielka miłość. I niech takimi te mistrzostwa w naszej pamięci pozostaną.
Piotr Radomski