Odważny i krótki felieton o tym, dlaczego sprawiedliwość po latach bardziej przypomina niesprawiedliwość. O tym, jak przez kilkadziesiąt lat nie uporaliśmy się z prawnymi bękartami Stalina i okresu powojennego. O Warszawiakach, którzy wciąż hołubią ruski skansen na Jelonkach. Wreszcie o tym, że warszawska reprywatyzacja to nie tylko wielkie drogie kancelarie z kontaktami w urzędzie miasta, ale też ludzie którzy całe życie walczą o zwrot ich rodzinnych majątków. Gdy rodziny usuwano z ziemi ich ojców, tylko po to aby budowniczowie Pałacu Kultury i Nauki mieli gdzie mieszkać, nie było wywłaszczeń ani świadczeń zamiennych. Były sowieckie kolby..
Jest rok 1952 rozpoczyna się budowa „wspaniałego daru” Józefa Stalina dla Warszawy. Monumentalny kolos zaczyna wyrastać w sercu polskiej stolicy trwale niwecząc możliwość odbudowy Śródmieścia w pięknym kształcie żywej tkanki miejskiej, stanowiąc przy okazji widomy znak siły i dominacji bratnich narodów Sowieckiego Sojuza.
Jednak gdzieś na dalekich Jelonkach rozgrywał się jeszcze jeden dramat polskich rodzin, które z dnia na dzień zostały pozbawione własności, głównie terenów uprawnych, na których przez lata gospodarowali. Rosjanie potrzebowali miejsca dla kilku tysięcy robotników. Tradycyjnie rolniczy obszar uznano za najbardziej dogodny. Tam robotnicy ze wschodu otrzymali swoją 40-sto hektarową, ogrodzoną, pilnie strzeżoną enklawę, na którą zwieziono tzw. „Domki fińskie”.
Rosjanie po prostu zajęli ziemię niespecjalnie kłopocząc się stroną prawną (sic!) całej operacji, czyli jak możecie przeczytać np. w Wikipedii rzekomym wywłaszczeniem. Pierwsze wątpliwej jakości kopie dokumentów datowane są na 1956 rok, czyli cztery lata po faktycznym zajęciu terenu. Pojawiają się w tych kopiach takie zdania jak „nieruchomości te są niezbędne do realizacji narodowych planów gospodarczych” o raz co szczególnie bolesne dla żyjących świadków tamtych dni „starania dyrekcji B.O.R. Warszawa Wschód o nabycie tych nieruchomości w drodze dobrowolnej umowy kupna sprzedaży nie dały rezultatu”. Tak komuniści pisali historię.
Tu pojawia się szereg wątpliwości. Jeśli tak, to dlaczego nigdy nie udało się znaleźć oryginału ww. decyzji, dlaczego nie udało się przez koleje kilkadziesiąt lat dokonać w wielu przypadkach zmian w treści ksiąg wieczystych. Komunistyczne władze próbowały, ale proszę wyobraźcie sobie, że Sądy Wieczystoksięgowe oddalały kolejne wnioski…
Budowa Pałacu Kultury i Nauki dobiegła końca, więc i sens „goszczenia” Rosjan na Jelonkach. Budowniczowie opuścili osiedle, wcześniej przekazując je w prezencie polskiej młodzieży. Niebywała zuchwałość okupanta, radziecki człowiek, wielkopańskim gestem dysponuje cudzą własnością. Prezent, decyzją nr 354/55 odebrał sam Józef Cyrankiewicz.
Jednak to nie jest opowieść o budowniczych, a o kilkunastu polskich rodzinach, które nigdy nie pogodziły się z jawną niesprawiedliwością. Większość nadal mieszkała okolicy, próbując poukładać sobie na nowo życie, wielu z nich wykazywało się nieprzeciętną przedsiębiorczością w tych trudnych czasach. Jedną z nich była młodziutka wtedy Lidia Wiśniewska, córka przedsiębiorczego Jana Strzeleckiego.
Właśnie od taty dowiedziała się, czym są zasady, honor i wytrwałość. Pan Jan nigdy nie pogodził się z wypędzeniem z ojcowizny, może nie dacie wiary ale jeszcze w latach 60 zaciągał pożyczki pod zastaw ziemi znajdującej się wtedy pod tzw. „Osiedlem Przyjaźń”, w Rolniczych Kasach Spółdzielczych, ostatnie odsetki spłacał jego wnuk około 2010 roku. Jak to możliwe? To proste pan Jan nigdy nie przestał być właścicielem ziemi i zawsze manifestował swoje prawa. Co prawda niektórzy poddali się i ulegli presji rezygnując ze swoich praw ale właściciele obszaru między Górczewską Konarskiego i Olbrachta nie.
Pani Lidia będąc już dojrzałą kobietą w wolnej Polsce zdecydowała się na złożenie wniosku o zwrot odziedziczonej po ojcu ziemi, był rok 1999. Kolejne lata przyniosły urzędniczo-sądową gehennę, piętrzących się postępowań, regulacji, badań, przetrząsania archiwów i kosztów. Nasza Bohaterka wraz z najbliższą rodzinną jako pełnoprawni spadkobiercy zostali ujawnieni w księgach wieczystych, a nawet w gminnej ewidencji gruntów jako właściciele. Od lat płacą niemały podatek od nieruchomości. Zdarzało się, że przy pustej kieszeni należność była ściągana komorniczo. Ciekawa sytuacja. Zarówno władze miejskie jak i centralne odmawiają pani Lidii prawa własności wbrew dokumentom, a jednocześnie skrupulatnie taksują należności podatków, które zwykli płacić właściciele nieruchomości.
Paradoksy Polski są tragiczne. Pani Lidia i kilka jej najbliższych osób, nie mieli możnych i wpływowych protektorów, o których mogliście usłyszeć przy okazji tzw. „afery reprywatyzacyjnej”, stosowali się do prawa i procedur, uczciwie, terminowo, skromnie. Cierpliwie pokonując kolejne szczebelki. Z radością powitali kolejne, korzystne wyroki WSA z 2017 roku. wreszcie w 2019 roku po blisko dwóch latach oczekiwania na termin (po 20 latach prowadzenia) sprawa stanęła na wokandzie NSA. Finał, długo oczekiwany, wóz albo przewóz.
Pani Lidia, mimo że schorowana ciągle tryska energią i entuzjazmem, bystry umysł nie szwankuje. Nadchodzi 18 grudnia rozprawa rozpoczyna się z opóźnieniem, cóż postanawiają sędziowie? Otóż po 20 latach toczonego postępowania skład sędziowski postanawia skierować sprawę do ponownego rozpatrzenia wskazując nie dość skrupulatne badanie sprawy (20 lat!!!) z okresu 1952 roku czyli daty faktycznego wejścia Rosjan na teren. Pani Wiśniewska jest zdruzgotana, nie wierzy w taki obrót sprawy, przecież to kolejne 4 lata walki, a zdrowie już nie to co kiedyś. Trzy dni później nie doczekawszy rozstrzygnięcia swojej walki, tuż przed świętami Bożego Narodzenia Pani Lidia umiera…
Samym osiedlem zachwycają się ruchy miejskie, ekolodzy. Pieniom nie ma końca. Nikt nie myśli i nie mówi o wielkich tragediach, zwykłych ludzi, przeżywanych gdzieś w ciszy i cieniu Józefa Stalina.
Estasz
2 komentarze
Wielkie tragedie przeżywają też mieszkańcy osiedla, którzy przecież otrzymali tu zakładowy przydział mieszkaniowy, co niejednokrotnie zdefiniowało ich dalsze decyzje mieszkaniowe/życiowe. W czasie kiedy inni dostawali przydziały na mieszkania komunalne czy spółdzielcze mieszkańcy osiedla nie mieli takiej możliwości, bo przecież mieli gdzie mieszkać. Wolnego rynku mieszkaniowego i kredytów hipotecznych nie było. Kto weźmie odpowiedzialność za ich los po ew. zwrocie nieruchomości? Czy obecni mieszkańcy osiedla mają ponosić konsekwencje decyzji władz poprzedniego ustroju?
Ma Pan wiele racji! To druga strona tego samego medalu, czyli losy ludzkie wtłoczone bezduszność urzędniczo-sądową. Władze centralne i miejskie były doskonale zorientowane, że ich prawo do tych terenów jest co najmniej wątpliwe, co za tym idzie nie powinny i nie mogły osiedlać tam Bogu ducha winnych mieszkańców. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że bardzo często rządzący, czy to z poziomu samorządu, czy władz centralny, rozwiązują swoje problemy kosztem obywateli. Opisywany przeze mnie teren dotyczy tego fragmentu „Osiedla Przyjaźń”, które znajdowało się w gestii Zakładu Budżetowego Szkolnictwa Wyższego, a później Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej, z tego co wiem, obecnie większość budynków pozostaje pusta, co być może wynika z mocno zaognionego sporu właścicielskiego. Natomiast wiem, że istotnie w innych miejscach ten problem może być bardzo ważny. Jeżeli mam Pan informacje na ten temat bardzo chętnie zapoznam się z nimi i obiecuję opisać historię. Gorąco pozdrawiam.
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.