Mój kandydat do zwycięstwa w Tour de France
Rafał Majka, jedyny Polak, który wystartuje w tegorocznej edycji najsłynniejszego kolarskiego wyścigu świata, może zacząć się bać. W Poznaniu wyrósł nam bowiem bardzo poważny taki swojski, nasz rodzimy kandydat na nowego Lansa Armstronga. To poseł Komitetu Obywatelskiego Franciszek Sterczewski. Nie wiem, czy ma równie duży talent do pedałowania jak Armstrong. Ale w jednym na sto procent może być kopia słynnego Amerykanina. Tak jak Lans, pan Franciszek lubi sobie pojeździć „na dopingu”. I tu analogia jest prosta – skoro nakoksowany Armstrong siedmiokrotnie wygrywał Tour de France, to dlaczego nawalony Sterczewski nie może triumfować w Wielkiej Pętli przynajmniej raz?!
Ktoś średnio zorientowany w śledzeniu obyczajowych meandrów życia polityków może zapytać: ale o co chodzi? Już wyjaśniam. Otóż w nocy z poniedziałku na wtorek pan poseł zrobił sobie trening przed – miejmy nadzieję! – startem w Tour de France i swoi rowerem zrywał chodniki w Poznaniu. Miał pecha, bo zapamiętale pedałując nie zauważył patrolu policji. A funkcjonariusze, jak w kultowym hicie Andrzeja Rosiewicza, „ za zakrętem stali, rower mu zabrali”. A nie zaraz, hola hola. Może i by zabrali, ale pan parlamentarzysta zasłaniając się immunitetem odmówił badania alkomatem. Czuł się przetrenowany, prawo mu na to pozwalało, więc to zrobił…
I pewnie byłaby to jedna z wielu takich sytuacji, w których „przetrenowany” polityk, bo podobno chłopaki trenują aż miło!, nie chce poddać się kontroli trzeźwości. Franciszek Sterczewski zaskoczył mnie jednak nielicho. Otóż nie szedł w zaparte, tylko wziął sprawę na klatę i w mediach społecznościowych przyznał się, że jeździł na wspomaganiu. Napisał: „Szanowni Państwo chciałbym wszystkich bardzo przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca i nigdy się już nie powtórzy. W ramach zadośćuczynienia wpłacę 5000 zł na rzecz Fundacji Pomocy Ofiarom Wypadków Drogowych Amber.”
Nie wiem, czy skrucha jest szczera, czy też pragmatyczna. I przeprosiny zostały wymuszone przez fakt, że całe zajście nagrały kamery rejestrujące przebieg interwencji. Szczerze mówiąc jest mi to totalnie obojętne. Doceniam, bowiem fakt, że pan poseł zdobył się na odwagę cywilną i bez względu na niebezpieczeństwo publicznego linczu i powszechnego ostracyzmu, przyznał się do winy. Szacunek. Jestem jego fanem. Dlatego, jako kibic mam apel: Niech pan aby nie zaprzestaje „treningów”! Najlepiej prowadzonych na jakimś ogrodzonym terenie, np. na działce. Bo szkoda by było, żeby polski kandydat na Armstronga zmarnował swój potencjał.
Piotr Radomski