ZycieStolicy.com.pl

Wodza podróż międzynarodowa

Mapa Woda. Im starsza tym bardziej aktualna.

Nastał okres zimowej kanikuły więc wykoncypowałem sobie, że odpocznę od codziennego znoju i ja. Długo zastanawiałem się co ze sobą zrobić w tym pięknym czasie i po błyskotliwej robocie intelektualnej postanowiłem wziąć udział w jakiejś interesującej peregrynacji, o której będę opowiadał potomnym. Mój wybór padł na kierunek zachodni gdyż tam mnie dawno nie widziano. Pełen zapału zacząłem szacować własne możliwości budżetowe i obliczyłem, że jeśli podróż z Krakowa do Chrzanowa odbędę autostopem, następnie zaś prywatnym busem, to dokładnie w Katowicach będę mógł zjeść obfity posiłek złożony z wczorajszej bułki oraz kefiru, którego termin przydatności do spożycia właśnie się kończy, i w kieszeni zostanie mi jedynie podszewka.

 Ołówkiem po mapie

Nieco skonsternowany zadzwoniłem do pryncypała, opowiedziałem mu o swoich przejściowych i niewielkich kłopotach z płynnością finansową, po czym nieśmiało poprosiłem o podwyżkę. Spotkałem się niestety ze zdecydowaną odmową! Jakby tego było mało, ów bezwzględny człowiek postawił tezę, że to właśnie przez moją grafomanię, tylko umownie nazwaną felietonistyką, musi do interesu dokładać. Następnie czym prędzej się rozłączył trzaskając słuchawką. W ramach zemsty wyciągnąłem z szuflady umowę o pracę, starannie zakleiłem na niej jego zamaszysty podpis, i ołówkiem – żeby można było później wygumkować – umieściłem tam wyraz „krwiopijca”. Gdy ochłonąłem postanowiłem stawić czoła przeciwnościom losu i wytrwale dążyć do celu. Otworzyłem atlas geograficzny na karcie z mapą Europy i tym samym ołówkiem wykreśliłem trasę hen aż do Berlina – tak rozpoczęła się moja „podróż międzynarodowa”.

 Alternatywna demokracja

Fot. Wikipedia: Logo BfV z hasłem.

„Podróż międzynarodowa”, bez ruszania się z kanapy, pozwoliła mi na ogląd sytuacji politycznej u naszych zachodnich sąsiadów – a zapewniam Państwa, że jest na co patrzeć. Kilka dni temu niemieckie media obiegła wiadomość, że Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (BfV) wszczął procedurę, mającą na celu sprawdzenie czy Alternatywa dla Niemiec (AfD), trzecia pod względem liczebności siła w Bundestagu, prowadzi działania osłabiające demokratyczny porządek państwa. No cóż, takie rzeczy się zdarzają i należy przyjąć, że czynności BfV, niemieckiego kontrwywiadu, są właściwe. Problem leży w innym miejscu – mianowicie w „medialnym anturażu” jaki powstał wokół partii, na długo przed podjęciem owej decyzji. Od początku zaistnienia AfD w parlamencie jest ona odżegnywana od czci i wiary, posądzana o najgorsze myśli oraz sekowana przez inne ugrupowania polityczne i tytuły prasowe.

Metoda na urzędasa

Thomas Haldenwang

Thomas Haldenwang, szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji RFN.

Etykieta „prawicowych ekstremistów” została jej przypięta natychmiast po wrześniowych wyborach roku 2017, a później, już standardowo, zarzucano formacji bliskie związki z Kremlem, dążenie do brutalizacji życia społecznego i nacjonalistyczne poglądy polityczne. Jednym zdaniem – „podpalacze niemieckiego raju”. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że owi „podpalacze” mają poparcie społeczne sięgające czasem 20 proc. i rząd Angeli Merkel nie ma najmniejszego konceptu jak przeciwstawić się im programowo, więc postanowił zabrać się za AfD urzędowo. Urzędowo sprawę wziął na swoje barki Thomas Haldenwang, szef BfV, który pokrótce wyjaśnił mediom, że żadnej krzywdy nikomu robił nie będzie, a jedynie nakaże monitorowanie, oczywiście w sposób obwarowany przepisami prawnymi, działań Alternatywy.

Kryzysowa reżyseria?

Nie mam najmniejszych podstaw aby panu Thomasowi nie wierzyć, gdyż jak domniemam jest on specjalistą najwyższej próby w swoim fachu, ale zarówno w samym jego wystąpieniu jak i działaniach zabrakło mi jakiejkolwiek symetrii. Potraktowany po macoszemu został fakt, że w czwartek, 3 stycznia br., przed jednym z biur AfD, zlokalizowanym w saksońskiej miejscowości Döbeln, doszło do wybuchu, w wyniku którego uszkodzeniu uległy drzwi i okna lokalu. Jakby tego było mało, kilka dni później, 7 stycznia, w Bremie został ciężko pobity Frank Magnitz, poseł partii, a cechą wspólną obydwu aktów przemocy było nieujęcie sprawców [niemiecka policja upubliczniła nagranie z ataku na Magnitza] Po owych wydarzeniach, bez wątpienia inspirowanych politycznie, powstał standardowy, medialny szum – liderzy innych ugrupowań zdecydowanie potępili ataki fizyczne oraz wyrazili swoje oburzenie i brak akceptacji dla tego typu czynów. 

Terror, terrorowi nie równy

W tak wzbudzonym klangorze słabo wybrzmiał głos parlamentarzystki Alice Weidel, współprzewodniczącej frakcji AfD. Jednoznacznie wskazała, że inspiracją do napaści jest medialna nagonka na jej stowarzyszenie, prowadzona przez polityków i czwartą władzę. Reasumując – na przestrzeni ostatnich kilkunastu dni w Niemczech chciano wysadzić jedno z partyjnych biur, ciężko pobito posła tego samego ugrupowania. Na koniec dzieło zwieńcza komunikat, że kontrwywiad zajmie się poczynaniami jego członków. Rzecz zaiste zaskakująca.

Zaiste zaskakująca jest gorliwość z jaką zaodrzańska prasa zaczęła wskazywać przyczyny, które miały doprowadzić do zabójstwa Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska. Według niemieckich żurnalistów było ono efektem politycznej nagonki, panującego w Polsce antysemityzmu i ciężkiego klimatu politycznego. Podobnych bzdur wyszczególniono o wiele więcej i bez znaczenia dla tęgich, szwabskich piór był fakt, że owej makabrycznej zbrodni dokonał zdeklarowany bandyta i  kryminalista. Był on skazywany wyrokami  za napady na banki, oraz człowiek mający bardzo poważne kłopoty ze zdrowiem psychicznym.

Ten wiecznie zły Kaczyński…

Oczywiście przytoczono, wyrwane z kontekstu, słowa Jarosława Kaczyńskiego o „gorszym sorcie” i wpleciono je w narrację o politycznym podłożu przestępstwa. Bardzo żałuję, że nie mam możliwości publikowania na łamach żadnego z teutońskich tytułów, bo wówczas pokusiłbym się o przedstawienie sąsiadom naszego rodzimego punktu widzenia na zmiany zachodzące w ich kraju, o których oni wiedzieć nie mogą, choćby ze względu na usłużną wobec rządu Merkel postawę ich domów medialnych. Żałować należy, że nikt z piszących nie wspomniał osoby Marka Rosiaka, pracownika biura poselskiego Prawa i Sprawiedliwości – prawdziwej ofiary mordu politycznego w Polsce. Mam nadzieję, że choć jeden z owych dziennikarzy wyjdzie z własnej bańki informacyjnej i rzetelnie ukaże gdańską tragedię, ale w tym celu niezbędny jest przyjazd do Polski – taka badawcza podróż międzynarodowa.

Howgh!

Exit mobile version