Site icon ZycieStolicy.com.pl

Przedświąteczny telefon

old phone 4011012 960 720

Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie z życzeniami bożonarodzeniowymi mój były podwładny, serdeczny kolega i ex towarzysz całonocnych wypadów szlakiem krakowskich lokali taneczno-gastronomicznych, Leszek. Mogliśmy sobie wreszcie swobodnie porozmawiać, ponieważ jego szacowna małżonka – wspaniała kobieta, trzymająca domową dyscyplinę żelazną ręką – wyjechała z dziećmi do swej mamusi na weekend. Nie byłbym sobą, złośliwą małpą znaczy się, gdybym nie zapytał Lecha, czemu on nie znalazł się w pieleszach u teściowej? W odpowiedzi otrzymałem zdecydowany nakaz pilnowania własnego zadu i nieindagowanie go więcej w przedmiotowym temacie. Całość wypowiedzi kompanion mój okrasił kilkoma frazami, które absolutnie nie nadają się do powtórzenia w obecności ludzi na pewnym poziomie kultury, toteż radość moja sięgnęła prawie zenitu. Gdy emocje po drugiej stronie słuchawki nieco opadły z wielkim zadowoleniem powiedziałem memu interlokutorowi, że dawno nic nie sprawiło mi takiej przyjemności, jak jego przedświąteczny telefon.

Przedświąteczny telefon wywołał u mnie wspomnienia sprzed półtorej dekady, kiedy to razem z Leszkiem, na czele pododdziału złożonego z najdzielniejszych żołnierzy na świecie, przemierzaliśmy arabskie pustynie, robiąc rzeczy, które dziś wydają się wręcz nieprawdopodobne i niewykonalne. W jego głowie musiały zachodzić podobne procesy, gdyż w tym samym momencie powiedzieliśmy do siebie: „Ty, a pamiętasz jak…?”. Zaśmialiśmy się też jednocześnie, ja zamilkłem, a Lechu przypomniał zajście z marca roku 2004, kiedy naprawiał koszmarny błąd cywilnego administratora w okupowanym Iraku, Lewisa Paula Bremera.

Lewis Paul Bremer, gość ponoć łebski i legitymujący się dyplomem ukończenia Uniwersytetu Yale’a, zrobił głupstwo jakich mało. Z nieznanych do dziś powodów rozwiązał on armię Saddama Husajna, zamiast wymienić w niej tylko głównych dowódców i pozostawić niższe struktury nienaruszone. Efekt był taki, że po całym kraju zaczęły włóczyć się kohorty uzbrojonych mężczyzn, napadających i grabiących ludność cywilną, stanowiących jednocześnie świetny materiał ludzki dla tworzącej się partyzantki antykoalicyjnej. Zamiast zagospodarować wyszkolonych żołnierzy zaczęto tworzyć od podstaw pokraczną i groteskową organizację, zwaną Irackim Korpusem Obrony Cywilnej.

Iracki Korpus Obrony Cywilnej znany był nam pod szacowną nazwą „AjSiDiSi”. Kiedy w 1973 roku, dwóch braci – Angus i Malcolm Young – tworzyło w dalekiej Australii swoją wyśmienitą kapelę, AC/DC, to pewnie nawet w najkoszmarniejszych snach nie przypuszczali, że po wielu latach, w szyickiej Karbali, nazwa ta będzie odmienienia przez wszystkie przypadki i kojarzona jedynie z nieróbstwem, nieudacznictwem oraz brakiem dyscypliny. Wojska owe nosiły na ramieniu pomarańczową opaskę z literami ICDC (ICDC – ang. The Iraqi Civil Defense Corps, spolszczona wymowa „AjSiDiSi”). Już teraz Państwo wiedzą, skąd wziął się element przedniego rocka z Antypodów w niniejszym opowiadaniu. Niestety na fonetyce kończy się wszystko co można było powiedzieć dobrego o owych żołnierzach. Na początku lutego roku 2004, ktoś, najprawdopodobniej w sztabie Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe (MND-CS – ang. Multinational Division Central-South), zdecydowanie upadł na głowę i wysmażył rozkaz operacyjny, nakazujący patrolować rejony odpowiedzialności mieszanymi pododdziałami polsko-irackimi. Stworzyliśmy więc zespół składający się z przednio wyszkolonych nadwiślańskich spadochroniarzy i mahometańskich fajtłap, nieposiadających większego obycia z bronią. Już po pierwszym wspólnym wyjeździe wiedziałem, że sukcesów militarnych na miarę Kircholmu, to nie mam najmniejszych szans odnieść. Arabowie machali karabinkami bezładnie, tworząc największe zagrożenie dla siebie i moich podwładnych. Raz po raz słyszałem głosy dobiegające z tyłu pojazdu, nakazujące trzymać broń w sposób bezpieczny. Narastała wyraźna wrogość pomiędzy moim wojskiem, a śniadolicymi wyznawcami Allaha, o czym meldowałem systematycznie dowódcy batalionu.

Dowódca batalionu podobne informacje otrzymywał ze wszystkich stron, więc nie był niczym zaskoczony. Niestety, jego także obowiązywały rozkazy wyższych przełożonych i chłop nie miał żadnej mocy sprawczej, aby jakkolwiek wpłynąć na niekorzystną sytuację. Podczas jednej z odpraw nieoficjalnie szepnął, aby jeszcze trochę się z nimi pomęczyć gdyż, już nawet w dywizji wiedzą o fiasku przedsięwzięcia i pracują nad wprowadzeniem kolejnych zmian systemowych. Ale zanim dywizja wyprodukowała następny papier rozkazodawczy, to polski żołnierz wziął się za natychmiastową zmianę chorego systemu.

Chory system powstał w momencie, kiedy osobnicy z ICDC zorientowali się, że funkcjonariusze generała Abbasa Fadila al-Hasaniego, dowódcy irackiej policji, stworzyli gang, łupiący w majestacie prawa lokalnych handlowców. Powstało wśród nich przeświadczenie o doznawanej krzywdzie, gdyż ich zarobki były niższe niż te policyjne, wspierane dodatkowo ściąganymi haraczami. Wysoki, gruby kapitan jeżdżący ze mną w patrolu, postanowił skorzystać z wzorców wypracowanych przez bandytów w mundurach ze stajni Abbasa i podczas krótkiego postoju na mieście, wszedł do pobliskiego sklepiku. Wynurzył się stamtąd po kilku minutach, niosąc w ręku pomięty zwitek banknotów, a pod pachą dzierżąc wielką paczkę z papierosami. Wtedy jeszcze nie zorientowałem się w sytuacji, ale naszło mnie olśnienie, gdy tłuścioch dał część pieniędzy jednemu z sierżantów. Już miałem interweniować, ale Leszek był szybszy. Podszedł energicznym krokiem do oficera, nakazał mu natychmiastowy powrót do sklepu i zwrot zrabowanych rzeczy. Arab udał, że nie rozumie o co chodzi, więc Lechu próbował wyciągnąć mu gotówkę z chciwej łapy. Wtedy opuścił wielkoluda zdrowy rozsądek i zamachnął się szerokim łukiem na Lecha, chcąc ocalić łup. Wielka jak łopata dłoń przecięła jedynie powietrze, góra mięsa straciła równowagę, a lewy sierpowy Polaka wylądował na jego wątrobie. Zamknąłem oczy nie chcą patrzeć na efekty uderzenia. Gdy otworzyłem je ponownie niewysoki Leszek skręcał złodziejowi mięsisty nochal w palcach, a ja żałowałem, że nie opowiedziałem wcześniej nieroztropnemu kapitanowi, o wieloletniej, pięściarskiej przeszłości mojego kolegi. Cóż, czasem za naukę trzeba zapłacić, nawet kosztem bolących żeber i narządu powonienia.

Czas działania!

Narząd powonienia ściśnięty mocno między kciukiem i palcem wskazującym musiał Irakijczyka potwornie boleć, bo podreptał za swoim przewodnikiem posłusznie do sklepu. Długo tam panowie nie zabawili, a gdy wychynęli z czeluści towarzyszył im silnie wystraszony, siwobrody sklepikarz, całkowicie zdezorientowany niecodziennym zajściem. Jego zdumienie wzrosło do maksimum, gdy sierżant ICDC, ten obdarowany kilka chwil wcześniej przez kapitana, zbliżył się do staruszka i skwapliwie oddał mu całą posiadaną gotówkę. Jedynie z wrodzonej skromności nie dodam, że ów ludzki odruch podoficera zainicjowała moja osoba, poprzez wieloznaczne skinienie głowy skompilowane ze specyficznym ruchem podbródka. Żołnierz wykazał dużo rozsądku, a spuchnięty i siny nochal jego pryncypała wydatnie pomógł mu w podjęciu owej heroicznej decyzji.

Heroiczną decyzję podjąłem osobiście zaraz po powrocie do bazy. Aby uprzedzić wszystkie ruchy strony przeciwnej pobiegłem do dowódcy batalionu i wszystko mu opowiedziałem. Podpułkownik wysłuchał mnie z dużym zainteresowaniem, starannie wypytał o pracę nóg, uniki tułowiem i zejście Leszka z linii ciosu, bardzo pochwalił precyzyjne uderzenie lewym sierpem na korpus, a następnie wydarł się na całe gardło, otrzymawszy informację o ściśniętym nosie. Zagrzmiał o wielkiej nieodpowiedzialności mojej i moich podwładnych, dostałem zakaz maltretowania czyichkolwiek nosów w przyszłości i polecenie natychmiastowego załagodzenia zaistniałej sytuacji. Ucieszony opuściłem jaskinię lwa i powlokłem się w stronę wyraźnie zaniepokojonego Lecha. Pokrótce przedstawiłem mu przebieg rozmowy ze „Starym”, co sprawiło mu wielką satysfakcję. Co prawda kolejne kilka dni chodziliśmy wszyscy lekko podminowani, oczekując na wybuch ewentualnego skandalu międzynarodowego, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Po upływie tygodnia znów staliśmy się buńczuczni, a całe zajście opowiadaliśmy sobie w ramach uciesznej dykteryjki, która nie bawiła jedynie otłuszczonego irackiego kapitana.

Otłuszczony iracki kapitan zdezerterował wraz ze swoimi żołnierzami na dzień przed wybuchem powstania Muktady as-Sadra. Później chodziły najbardziej fantastyczne plotki, że był on faktycznie oficerem Gwardii Republikańskiej Husajna i byłym dowódcą batalionu czołgów, który załatwił sobie w ICDC drugą tożsamość. Nie wiem ile było w nich prawdy, ale wiem, że miał chłop dużo szczęścia i pomocy Allaha, gdyż już więcej nie skrzyżowały się nasze drogi. O całej sprawie całkowicie zapomniałem, ale po latach ożyło ona znów w mojej pamięci. Dobrze czasem jest dostać taki przedświąteczny telefon.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 23 grudnia 2019 r.

Exit mobile version