Site icon ZycieStolicy.com.pl

Problemy zastępcze

DZIEWCZYNA WODZA

Od kilku dni, do zbioru osób całkowicie nieposiadających umiejętności realnego prowadzenia polityki zaliczam Didiera Reyndersa, komisarza do spraw sprawiedliwości Komisji Europejskiej. Nie, nie dlatego, że uważam Reyndersa za kogoś pozbawionego możliwości myślenia abstrakcyjnego i przewidywania przyszłości. Wyartykułuję rzecz inaczej – poziom abstrakcji, na jaki, być może tylko pozornie, jest w stanie wspiąć się nasz bohater, dla mnie osobiście ociera się o poziom prezentowany przez kandydatki do korony w konkursie piękności miasta Liège. Pamiętają Państwo te urocze twarzyczki, okraszone obłędnymi uśmiechami i recytujące wyuczone na pamięć frazy: „Chciałabym, aby wszystkie dzieci na świecie były szczęśliwe, uśmiechnięte i żeby już nigdy nie było żadnych wojen oraz ludzkiego cierpienia”? W tym miejscu zaznaczam, że nie przyjmuję zarzutów o seksizm i twierdzę, iż poziom infantylizmu w wypowiedziach mężczyzn i kobiet kształtuje się po połowie, czego żywym przykładem jest przywołana postać brukselskiego urzędnika. Problem w tym, że to, co ujdzie w tłumie młodych kobiet, brzmi licho w politycznej przestrzeni medialnej. W mojej podstępnej głowie rodzi się dodatkowo podejrzenie, że jeśli takimi słowy karmi się obywateli Starego Kontynentu, oznacza to, iż uważa się tych ludzi za wyjałowionych intelektualnie, wytresowanych i sformatowanych przez kakofonię podobnych przekazów. Zróbmy symulację i dla celów niniejszego tekstu przyjmijmy, że Didier Reynders jest jednak nieco bardziej zorientowany w globalnych realiach niż walońskie nastolatki, a wtedy samoistnie nasuwa się wniosek, iż mamy do czynienia z niezgułą, która nie jest w stanie poradzić sobie z realnymi kłopotami, więc szuka sobie problemów zastępczych.

Problemami zastępczymi, wynalezionymi przez Belga, są Polska i Węgry, a właściwie łamanie praworządności w tych krajach. Nie wiem jak moi Czytelnicy, ale ja, po wysłuchaniu takich ludzi od razu uznaję, że biorą oni swoją gażę niesłusznie. Z całą mocą twierdzę, że do zaserwowania tak starego, „odgrzanego kotleta”, nie potrzeba sowicie wynagradzanego oficjela, a wystarczy lokalny dziennikarz, klecący niespójne akapity w podrzędnym tytule prasowym. Niech mi ktoś wytłumaczy, jak można przez pół dekady straszyć, że inwestorzy mogą się wycofać z Polski, co komisarz był łaskaw znów powtórzyć kilka dni temu? No ludzie! Gdzie Ci inwestorzy niby pójdą z kilkudziesięciomilionowego kraju? Do targanej przez niepokoje społeczne, zagrożonej katalońską secesją Hiszpanii, czy może do płonącej od kilkunastu miesięcy Francji, w której policjanci okładają pałkami strażaków? Przecież takie tezy są pozbawione kompletnie sensu. Firmy od zawsze pchają się na rynki spokojne, zasobne w pieniądz, zdolne do płynnego obrotu kredytami. W Polsce jest spokojnie, z zasobnością bywa naturalnie gorzej niż w krajach zachodnich, ale kredyty mają się wyśmienicie, zważywszy na wywindowane ceny mieszkań w największych nadwiślańskich miastach. Już widzę prezesa portugalskiej kompanii budowlanej, który zainwestował bajońskie sumy w zakup gruntu, zdobył wszystkie pozwolenia, uzbroił teren, ściągnął dźwigi, a teraz zwija kramik, bo sfrustrowany urzędas postanowił zaistnieć za wszelką cenę. Powstał jakiś wyraźny błąd w rozumowaniu.

„Niesamowicie dobre rady”

Błąd w rozumowaniu popełniają wszyscy ci, którzy unikają zderzenia się z zagrożeniami faktycznymi. Takim zagrożeniem jest obecnie dla Europy Recep Tayyip Erdoğan, osobnik wymuszający na Brukseli dostarczenie mu kolejnych miliardów Euro. Cała sprawa zaczęła się kilka lat temu od słów: „Nikt nie ma prawa pouczać Turcji w sprawie tego, co powinna zrobić”, wypowiedzianych przez Donalda Tuska, ówczesnego przewodniczącego Rady Europejskiej (RE), w tureckiej miejscowości Gaziantep, dnia 23 kwietnia 2016 roku. Wtedy zawarto porozumienie pomiędzy „Sułtanem”, a kanclerz Niemiec, na mocy którego Erdoğan zobowiązał się do zatrzymania uchodźców w obozach, na terenie swojego kraju. Angela Merkel nie miała innego wyjścia, ponieważ to właśnie wskutek jej polityki przyjmowania azjatycko-afrykańskich czered, śniadolica fala zalała Europę i nikt nad nią nie panował. Frau Bundeskanzlerin sprytnie zorganizowała zbiórkę finansową wśród krajów unijnych, na pokrycie opłakanych efektów swej bezbrzeżnej głupoty, a w celu nadania jej pozorów demokratycznej legalności, dopuściła do głosu Tuska. Bezwolny przewodniczący RE powiedział co musiał i wszyscy rozjechali się do domów szczęśliwi. Okazało się, niestety, że nie było żadnego zażegania problemu, a jedynie odroczenie płatności.

Odroczone płatności powracają zawsze ze zdwojoną siłą, więc tak stało się i teraz. Najprawdopodobniej Turek szuka na gwałt pieniędzy i postanowił zdobyć je w nieskomplikowany sposób. Znów wypuścił islamskie kohorty na teren słabej Grecji i znów powstało zamieszanie. Najbystrzejszy okazał się Bojko Metodiew Borisow, premier Bułgarii, który nie oglądając się na niesterowaną Brukselę wsiadł w samolot, poleciał do Ankary, porozmawiał z Erdoğanem, przyznał mu publicznie rację, potępił Ateny i zadowolony wrócił do Sofii. Są Państwo oburzeni zachowaniem Bułgara? Bo ja nie! Nie wiem, jaki długofalowy skutek odniesie jego wizyta, ale na chwilę obecną stary lis Borisow zabezpieczył własny kraj przed losem Hellenów. Postąpił podstępnie? Ależ naturalnie – postąpił podstępnie, jednak w polityce tyczącej obszarów bezpieczeństwa i zagranicznej nikt nie potrzebuje dżentelmenów, a pożąda się raczej skutecznych graczy.

Skutecznych graczy potrzebuje Polska. Wielką rolą naszej dyplomacji będzie wypracowanie planu zabezpieczenia granic UE i zepchnięcie na boczny tor bełkotu urzędników pokroju Didiera Reyndersa, którzy całkowicie nie radzą sobie z poważnymi trudnościami i wypracowują problemy zastępcze.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 09 marca 2020 r.

Exit mobile version