Ostatnio potrzebowałem pilnie zasięgnąć opinii politologicznej. Po krótkim namyśle zadzwoniłem do mojej młodszej siostry. Każdy kto ją zna i nie zna, wie że jest ona miłośniczką wszystkich istniejących liberalizmów. Oczywiście nie zapominając o wolnościach. Tak więc poprosiłem ją o wstępną ocenę sytuacji w Polsce. W odpowiedzi spotkałem się z bezprecedensowym atakiem personalnym oraz książkową mową nienawiści. Dowiedziałem się co nieco na swój temat. Obibok, śmierdzący leń a także indywiduum polityczne które tylko czyta i dręczy innych to najmilsze komplementy jakie usłyszałem. Tak więc po wymianie rodzinnych uprzejmości siostra zaprosiła mnie na niedzielny obiad i zakończyła pogawędkę.
Siostrzane przemówienie rozwiało bezpowrotnie ostatnie cząstki żalu, który noszę w sobie od czerwca 1982 roku, kiedy to wyżarłem jej ostatnią tabliczkę czekolady na kartki. Baa poczułem się wręcz dumny z mojego ówczesnego sabotażu, gdyż tak naprawdę poświęciłem się dla niej. Biedna dziewczyna jeszcze nie zrozumiała, że wziąłem na siebie ciężar walki z jej próchnicą. Gdy tylko wyszedłem ze stanu palpitacji serca a moje tętno wróciło do miarowej pracy zdecydowałem się na kolejny telefon.
„Lakmusowy” kuzyn
Tym razem na cel obrałem kuzyna. Chłop z szóstym krzyżykiem na karku. Zagorzały socjalista niecierpiący obozu Zjednoczonej Prawicy oraz samego Jarosława Kaczyńskiego. Wykazując skłonności niemal samobójcze zadałem mu kolejne pytanie. Gdy tylko skończyłem je zadawać zagryzłem zęby i odsunąłem słuchawkę od ucha. Spodziewałem się najgorszego. Przynajmniej małej tyradki o niszczeniu Polski przez PiS i jego satelitów. Tu dla niewtajemniczonych dodam, że mój kuzyn ogląda „całą prawdę, całą dobę”. I nagle przeszyło mnie zaskoczenie.
Opozycyjne media ruszają na pomoc Zjednoczonej Prawicy
Tu trzeba stwierdzić, że starym sprawdzonym sposobem kreowano różne, nawet najbardziej fantastyczne wizje gdańskiej tragedii i komentowano dziwaczne jej przyczyny, co następnie podchwytywali zaprzyjaźnieni zagraniczni żurnaliści. Owi etranżerowie, wirtuozi pióra, dodawali często coś sami od siebie. Niekoniecznie było to coś sensownego. I tak powstawały sążniste teksty niemal jak z czasów starej dobrej Marchii Wschodniej. Nadwiślański reżim nie tylko doprowadził do śmierci prezydenta Gdańska. W zasadzie to winny on jest wybuchu wszelkiej europejskiej agresji. Operacja szła gładko i w ramach utartych schematów. Niedofinansowane, przychylne rządowi media w żaden sposób nie były w stanie dać odpory niemieckojęzycznej wizji wydarzeń. I gdy tylko od propagandowego sukcesu opozycyjnych polityków dzieliły centymetry z pomocą obozowi władzy przyszły opozycyjne media. Ktoś postanowił zaprosić do telewizyjnego studio Panią Magdalenę Adamowicz.
Żałobne wystąpienie
Pani Magdalena Adamowicz, odziana w przepisową, żałobną czerń, pojawiła się na ekranie w czasie największej oglądalności i zacząłem natychmiast zazdrościć jej odporności psychicznej oraz umiejętności panowania nad sobą. Kobieta mówiła głosem stonowanym, spokojnym, bardzo składnie i rzeczowo, ale zdziwieni byli wszyscy ci, którzy spodziewali się wysłuchać ciepłych wspomnień wdowy o jej mężu. Zamiast tego, telewidzowie dostali pełną grozy opowieść o dusznej atmosferze jaka panowała w domu włodarza Gdańska, gdyż, jak wynikało ze słów Pani Magdaleny, czekano w nim na siłowe wejście organów ścigania. Zacząłem wyobrażać sobie jaką torturą musi być życie w permanentnym stresie i to przez ponad pół dekady. Dlaczego przez pół dekady? Ano dlatego, że nieżyjący i jego familia stali się obiektem zainteresowania urzędów prześwietlających majątki osób publicznych już w roku 2013. Co ciekawe, żona zmarłego nie miała żalu do środowisk obecnie będących w opozycji, które wcześniej dały nieźle w kość jej mężowi. Jej wystąpienie zostało podsumowane stwierdzeniem, że dochodzą do niej sygnały o poparciu dla jej kandydatury na fotel europosła. Jakby asekuracyjnie dodała, że nie jest jeszcze na to gotowa, że nie jest w stanie podjąć takiego wyzwania.
Spaczony umysł wodza
W moim pokrętnym i podstępnym umyśle zakiełkowała myśl o immunitecie i solidnej gaży europarlamentarzysty. Wydały mi się to jedyne na świecie rzeczy, będące w stanie osuszyć łzy rozpaczy na boleściwym licu mówiącej. Proszę po przeczytaniu powyższego zdanie nie postrzegać mnie jako bezdusznego cynika. Proszę nie piętnować mojego braku empatii dla rodziny zamordowanego. Proszę w mojej wypowiedzi dostrzec jedynie reakcję komentatora sceny politycznej na wydarzenia na niej zachodzące. Magdalena Adamowicz, na antenie ogólnopolskiej telewizji, wskazała w sposób niemalże bezpośredni publiczne media jako odpowiedzialne za śmierć jej małżonka. Wszystko zaledwie tydzień po tragedii jaka ją spotkała.
Koniec immunitetu
Magdalena Adamowicz zaczęła opowiadać o elekcji europarlamentarnej i ja osobiście mam prawo jej postawę skomentować, gdyż słowa padły w przestrzeni publicznej. Dlatego też chcę zaznaczyć, że w mojej ocenie mówiąca sama siebie pozbawiła ochronnego klosza, przysługującego każdemu człowiekowi po tak strasznym wydarzeniu. Słów o planach politycznych, wiarygodnych bądź nie, nie wypowiedziała szlochająca, zrozpaczona kobieta, wspomagana środkami farmakologicznymi, a spokojna, ważąca słowa osoba, doskonale wiedząca jakie będą konsekwencje ich wyartykułowania. Tak więc zasada poszanowania cierpienia przestaje działać z pełną mocą, choć oczywiście musi być wzięta pod uwagę. Na swoje usprawiedliwienie dodam jeszcze, że nie tylko ja odniosłem takie wrażenie, ale także lewicujący kuzyn – mój osobisty polityczny papierek lakmusowy.
Howgh!