Site icon ZycieStolicy.com.pl

Wojna konwencjonalna

wojna

Kiedy żłopię kawę i klecę niniejszy tekst, wtedy zapewne pomiędzy Trybunałem Konstytucyjnym, Sądem Najwyższym i Sejmem latają rakiety średniego zasięgu uzbrojone w głowice nuklearne oraz trwa intensywna wymiana ognia artyleryjskiego. Nawet jeśli przesadzam to tylko trochę, a na wszelki wypadek nabędę drogą kupna odpowiednią ilość worków fortyfikacyjnych, które później napełnię piaskiem i ułożę starannie w oknach, gdyż odłamki mogą lecieć daleko. Przywołany powyżej konflikt – sprawiający wrażenie globalnego i przypominający trzęsienie ziemi – zapewne nie potrwa długo, ale będzie bardzo intensywny. Z czego wnoszę? Ano z tego, że na czele ścierających się stron stoją kobiety, a te, od czasów Amazonek, charakteryzuje niesamowita waleczność. Proszę spojrzeć – to faktycznie jest pojedynek płci pięknej z przewodnią rolą Julii Przyłębskiej, Małgorzaty Gersdorf i Elżbiety Witek. Ponieważ jestem człekiem rozsądnym, starannie mierzącym siły na zamiary, więc nie będę pchał się tam, gdzie nie mam szans i tradycyjnie zaproszę Czytelników w miejsce o wiele bardziej bezpieczne, czyli na tradycyjną wojnę konwencjonalną.

Wojna konwencjonalna, taka z prawdziwego zdarzenia, miała ostatnio miejsce prawie trzy dekady temu na irackich pustyniach. Wojskami koalicji antysaddamowskiej dowodził nieżyjący już, niestety, generał Herbert Norman Schwarzkopf. Sposobem przeprowadzenia operacji zaskoczył wszystkich, a już najbardziej babilońskich sztabowców. W pierwszej fazie konfliktu zaangażował maksymalnie siły powietrzne, które ponad miesiąc prowadziły naloty na wyselekcjonowane cele w głębi kraju przeciwnika, niszcząc stanowiska dowodzenia, artylerię przeciwlotniczą, węzły łączności, węzły komunikacyjne i przedsiębiorstwa o charakterze militarnym. Na tak osłabiony kraj poprowadził później wojska lądowe, ale była to już tylko swoista formalność, gdyż zdegenerowane arabskie związki operacyjne i taktyczne nie wykazywały najmniejszej woli walki. Wojna okazała się bezsprzecznym sukcesem aliantów, a Schwarzkopf wrócił do Stanów Zjednoczonych w glorii i chwale… po czym prawie natychmiast odszedł na emeryturę. Dopiero po latach dowiedziałem się z wojskowych plotek, że nasz bohater był w poważnym, cichym konflikcie z Colinem Lutherem Powellem, przewodniczącym Kolegium Połączonych Szefów Sztabów Sił Zbrojnych USA i najprawdopodobniej właśnie to było powodem jego rezygnacji ze służby. W każdym razie pokazał on potęgę i moc lotnictwa, co spowodowało zmiany w myśli strategicznej i pojawienie się pierwszych nieśmiałych twierdzeń o zmierzchu broni pancernej.

https://zyciestolicy.com.pl/czas-dzialania/

Broni pancernej, jako głównego środka uderzeniowego, użył w 2003 r. generał Tommy Ray Franks, dowódca operacji „Iracka wolność”. Generał, w przeciwieństwie do Schwarzkopfa, główny wysiłek skupił na wojskach lądowych, pozostawiając lotnictwu rolę mniej eksponowaną. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż Irak dysponował już niepomiernie słabszymi siłami niż te z początku lat 90-tych XX w. W krótkim czasie wojska koalicji zdobyły Bagdad, odtrąbiono trumf – jak się później okazało przedwczesny – Franks standardowo poszedł na emeryturę, a stada analityków znów rzuciły się do biurek, by pisać mniej lub bardziej głupie opracowania. Trumf był przedwczesny, gdyż problemy wojsk sprzymierzonych zaczęły się dopiero po zbudowaniu partyzanckiego ruchu antykoalicyjnego, którego apogeum przypadło na wiosnę roku 2004, kiedy to doszło do ciężkich walk w Karbali, a także później, już jesienią, podczas odbijania przez Korpus Piechoty Morskiej miasta Faludża. Okazało się, że łatwiej teren zająć niż go potem utrzymać, a także pojawiło się zagadnienie „walki o serca ludności lokalnej” – walki dużo trudniejszej od tej, prowadzonej przez czołgi czy samoloty.

Samoloty stały się także przedmiotem walki, na szczęście jedynie politycznej, nad Wisłą. Kilka dni temu, minister Mariusz Błaszczak zapowiedział, że transakcja zakupu statków powietrznych F-35A dobiega końca. Znów powstał klangor, dziesiątki domorosłych ekspertów zaczęły decyzję krytykować, wskazywać rozwiązania lepsze i bardziej ekonomiczne. Pojawiły się głosy, że sprzęt zostanie sprzedany nam tylko dlatego, iż Turcy go nie dostaną, a tak naprawdę, to zakup jest chybiony i zły. Wiedza moja o F-35A jest jedynie książkowa, ale muszę się owych znawców zapytać – co mnie obchodzą Turcy? Jeśli nie kupili oni i dzięki temu dostaną je nasze Siły Powietrzne, to mogę się jedynie z tego cieszyć, prawda? Jeśli Recep Tayyip Erdoğan ma życzenie, to jego piloci mogą latać nawet na drzwiach od stodoły, ale naszego nieba niech strzeże sprzęt z najwyższej półki. Dodatkowo pojawiają się coraz wyraźniejsze sygnały o negocjacjach z Koreą Południową w sprawie zakupu nowego typu czołgu. Znowu do wydania będą miliardy złotych i powstanie kolejna wojna informacyjna, gdyż kąsek jest przedni. Z decyzji resortu obrony wynika, że przygotowujemy się do walk zarówno na lądzie, jak i w powietrzu, więc należy domniemywać, iż ktoś dokonał analizy zagrożenia i uznał te obszary za najważniejsze. Ja czekam spokojnie na oficjalne komunikaty strony rządowej, mając nadzieję, że transakcje przebiegną pomyślnie, z zainteresowaniem przyglądając się trwającej wojnie medialnej, która jest, przynajmniej na razie, wojną konwencjonalną.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 27 stycznia 2020 r.

Exit mobile version