Słońce tak szczodrze ogrzewa tegoroczną kanikułę, że człowieka ogarnia totalne rozleniwienie i nachodzą go podstępne myśli, aby odizolować się od wydarzeń politycznych. Niestety, tym niecnym zakusom nie sprzyja, przynajmniej w ostatnim okresie, „zawierucha samolotowa”, jaką wzbudziła debata o podniebnych peregrynacjach marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, wraz z osobami mu towarzyszącymi. Sprawę zamknął – mam nadzieję w sposób ostateczny – Jarosław Kaczyński, dokonując roszad personalnych, zarówno w fotelu marszałkowskim, jak i w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Osobnym zagadnieniem pozostaje wciąż konieczność opracowania jasnych procedur, opisujących kto, kiedy, gdzie i w jaki sposób, może przemieszczać się statkami powietrznymi, ale jedno jest pewne – opozycji udało się rozchybotać łódkę obozu sprawującego władzę bez najmniejszego problemu, co powinno dać wszystkim wiele do myślenia.
Wiele do myślenia i jeszcze więcej do zrealizowania mają osoby, odpowiadające za „wizerunkowe reagowanie kryzysowe” w Prawie i Sprawiedliwości (PiS) oraz samym rządzie. Nie można udawać, że nic się nie stało, gdyż jest to najlepsza droga do porażki w jesiennych wyborach parlamentarnych. Proszę mnie nie posądzać o czarnowidztwo i defetyzm. Próbuję jedynie zwrócić uwagę Czytelników, na łatwość i bezproblemowy sposób wszczęcia zamętu w szeregach koalicji rządzącej, przez posła Sławomira Nitrasa, któremu powszechnie przypisuje się ujawnienie sprawy lotów marszałka. Dodatkowo jestem winien wyjaśnienie, co ja osobiście uważam za porażkę wyborczą. Otóż, z mojej perspektywy, porażką elekcyjną byłby każdy wynik, dający Zjednoczonej Prawicy mniej niż połowę posłów i senatorów, gdyż stabilność darują jej tylko i wyłącznie rządy samodzielne. Proszę przez chwilę podumać i spróbować wymienić wszystkie tworzące się koalicje i bloki wyborcze. Ciężko, prawda? Przepływy i roszady personalne, jakie zachodzą w ostatnim czasie, są tak intensywne, że każdy ma prawo się w nich zagubić. Proszę także porównać, jak bardzo zmieniła się rodzima scena polityczna podczas obecnej kadencji. Wróćcie Państwo myślami do jesieni roku 2015 i przywołajcie w pamięci ówczesne spekulacje komentatorów. Dziś niektóre rzeczy brzmią wręcz nieprawdopodobnie, ale wtedy tworzono mariaże współpracy komitetu wyborczego Kukiz’15 z prawicą. Nie wiem kto czuwał nad PiS-em, ale dziś można śmiało postawić tezę, że gdyby założenia się ziściły, to sytuacja z wcześniejszymi wyborami – identyczna z tą zaistniałą w roku 2007 – byłaby prawie pewna. Na szczęście Paweł Kukiz spacyfikował się samodzielnie, bez niczyjej pomocy.
Bez niczyjej pomocy, dzięki wrodzonym zdolnościom, dokonał także autodestrukcji Ryszard Petru, niegdysiejszy lider partii, zwanej szumnie Nowoczesną. Tak jest! Coś takiego istniało swego czasu na nadwiślańskim firmamencie politycznym. Ja też nie mogę uwierzyć, że pan Ryszard, człek o intelekcie niesamowicie poślednim i erudycji marnej, zdobył aż taką popularność. Dziś, na wspomnienie R. Petru pojawia się na twarzach większości ludzi jedynie uśmiech politowania, ale, jeszcze całkiem niedawno, istniał przecież „trend medialny”, przyznający mu tekę premiera i, co najgorsze, nie spotykał się on z żadnym większym oporem społecznym. Świadczy to dobitnie o nieskończonych wręcz możliwościach „rzeźbiarzy opinii publicznej”, na niwie kreowania osobistości wybitnych, które faktycznie nimi nie są. W Polsce mamy wiele takich przykładów w ostatnich dziesięcioleciach. W mojej prywatnej systematyce „zjaw politycznych” jest miejsce dla Tymińskiego Stanisława, człowieka, który pokonał w wyborach prezydenckich roku 1990, samego Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Komorowskiego, persony wyniesionej do najwyższej godności w państwie, w sposób dla mnie niewytłumaczalny czy Lecha Wałęsy, który, w jego ocenie, nigdy nie był „Bolkiem” a jedynie „coś tam kiedyś podpisał”. Jeśli taką plejadę udało się stworzyć, to tym łatwiej można dokonać destrukcji innego panteonu.
Destrukcji panteonów u nas już dokonywano. Rządy premierów Olszewskiego czy J. Kaczyńskiego zdołano skutecznie rozmontować i to zgodnie z zasadami demokracji, przynajmniej w oglądzie sytuacji z zewnątrz. Zanim doszło do ostateczne starcia przy urnach w 2007 r., wcześniej wypłynęły sprawy „taśm prawdy” Renaty Beger. Kryzys wizerunkowy, bardzo poważny, udało się zażegnać, ale tylko na kilkanaście miesięcy. Jesień roku 2006 została zdominowana przez debatę o „nieczystych gierkach” PiS-u, korupcji politycznej i „brudnych zagrywkach”. Nie twierdzę, iż obecna sytuacja jest tożsama z ówczesną. Nie, to nie ten kaliber. Grzegorz Schetyna czy Sławomir Nitras nawet nie zbliżają się swoimi umiejętnościami w ogrywaniu przeciwników, do tych, posiadanych przez Donalda Tuska, wspartego później osobą Igora Ostachowicza. Sprawa lotów M. Kuchcińskiego została rozegrana przez Platformę Obywatelską źle, nerwowo i bez planu, ale i tak wzbudziła ferment społeczny. Uważam, wbrew pozorom, że stało się dobrze i całe zajście winno pomóc w utrzymaniu dyscypliny wśród parlamentarzystów i działaczy partii. Teraz wszyscy będą się wzajemnie pilnować, ważyć słowa i nie podejmować pochopnych działań, bo widmo publicznego napiętnowania stało się bardzo realne. Mam nadzieję, że owo przytarcie nosa obozowi władzy da wszystkim wiele do myślenia.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó,