Site icon ZycieStolicy.com.pl

Warto (nie) rozmawiać

warto

Absurdalne happeningi Rafała Trzaskowskiego i prezydenta Andrzeja Dudy do spółki z TVP mogłyby być kapitalnym materiałem na film Stanisława Barei. I byłoby to wszystko może nawet zabawne, gdyby nie świadczyło o głębokim kryzysie roli mediów i dramatycznym podziale w społeczeństwie

„Eksperci nie mają wątpliwości – to jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych roku” – ogłoszono dumnie w Telewizji Polskiej, zapowiadając poniedziałkową debatę w Końskich z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy. Przyznać trzeba, że cały event faktycznie miał rozmach – wielka scena, błyski kamer i fleszy, ogromne telebimy i setki zachwyconych mieszkańców.

Nic dziwnego, że prezydent poczuł się jak ryba w wodzie.

Dla pełni komfortu zadbano jednak, by Andrzej Duda nie musiał obawiać się niewygodnych tematów ani rozliczeń. Mógł za to przez około trzy minuty chwalić się tym, co zrobił i zamierza zrobić. Później przyszedł też czas na pytania od mieszkańców i obywateli, wśród których – zapewne zupełnie przypadkiem – znalazła się też była kandydatka PiS na radną. Dobrze, że żaden z przybyłych nie zepsuł nagle atmosfery jakimś przykrym pytaniem, choćby o kwotę wolną.

Wisienką na torcie były opinie po „debacie” Andrzeja Dudy samego ze sobą. Zwycięstwo było oczywiste, ale podkreślenia wymagało, jak bardzo jego kontrkandydat gardzi Polską lokalną. Niezawodne „paski” nie pozostawiły tu większych wątpliwości.

Tymczasem w Lesznie dobrze bawił się także drugi kandydat. Rafał Trzaskowski uznał, że najlepszym wyjściem będzie „one man show”, a do udziału w spektaklu zaprosił dziennikarzy. Podobnie jak Andrzej Duda, kandydat KO też nie spieszył się z konkretnymi odpowiedziami na pytania, dając sobie po kilka minut na swoje oświadczenia. Wedle ustalonych przez niego zasad, to dziennikarze musieli się sprężać. Jeśli już jednak przesadzili, mogli liczyć na delikatne upomnienie ze strony prezydenta Warszawy, raczącego ich wyrozumiałym uśmiechem. On sam natomiast wybierał, na które pytanie rzeczywiście odpowie, a na które… trochę mniej. Tak jak w Końskich, na „Arenie Prezydenckiej” Trzaskowskiego również pojawił się ciekawy gość – dziennikarz, który jednocześnie jest pracownikiem warszawskiego urzędu.

A teraz na serio. Możemy w nieskończoność dyskutować, który z kandydatów zrobił większy błąd, czy który wypadł lepiej w zestawieniu z samym sobą. Ale prawdą jest, że największym przegranym nie jest Trzaskowski czy Duda, a media, dziennikarze i – przede wszystkim – obywatele. Witamy w alternatywnej rzeczywistości, gdzie to politycy dyktują mediom i redaktorom reguły gry i dyskusji o najważniejszych kwestiach. Tutaj to politycy ustalają, ile mają czasu, i czy w ogóle raczą odpowiedzieć na zadane pytanie. Przypuszczam, że dziennikarze, którzy wybrali się na przedstawienie Trzaskowskiego naprawdę liczyli na to, iż usłyszą od niego jasne odpowiedzi i deklaracje. Tymczasem posłużyli za oręż w absurdalnej potyczce na debaty z drugim kandydatem. Słyszymy dziś, że prezydent Warszawy odważnie zmierzył się z mediami „od lewa do prawa” w przeciwieństwie do Andrzeja Dudy. Szkoda tylko, że na połowę pytań nie odpowiedział, a cała „Arena” była perfekcyjne odegranym show, w którym jeden kandydat wygłasza swoje kilkuminutowe oświadczenia. Na swoich zasadach, w swoim trybie.

Polacy nie zobaczą już w tych wyborach normalnej dyskusji obu kandydatów, a iluzję demokracji, iluzję sporu. Podczas gdy politycy z obu stron mają na ustach pełno frazesów o „wolnych mediach”, my obserwujemy dziś nowe stadium pogłębiającego się od lat podziału, w którym każda strona ma „swoich” i nie czuje się zobowiązana, by wyjść na spotkanie „tym drugim”. Bo po co?

Exit mobile version