To jest test
Masowy napór tłumów zgromadzonych na Białorusi zdesperowanych migrantów jest próbą odporności dla naszego państwa na wielu poziomach, nie tylko dla Straży Granicznej, wojska i policji. W dużej mierze od opinii publicznej, mediów i organizacji pozarządowych zależy jak przez ten kryzys przejdziemy.
Gdy obserwowałem wydarzenia w Donbasie i na Krymie w 2014 roku, jedna rzecz rzuciła mi się od razu w oczy: obywatelska mobilizacja ponad podziałami w celu powstrzymania agresji. I to pomimo powszechnej świadomości wad własnego państwa: korupcji i przeżarcia przez rosyjskie wpływy oraz braku złudzeń co do intencji rządzących Ukrainą oligarchów i polityków. Społeczeństwo zdało tamten test lepiej niż ukraińskie służby czy armia, co dało rządzącym czas na „ogarnięcie się” i przetrwanie najgorszego kryzysu. Dziś z podobną, choć nie taką samą sytuacją mamy do czynienia w Polsce. Jesteśmy poddawani presji fizycznej i propagandowej, a także swoistemu szantażowi moralnemu. Wiele mediów w Polsce, aktywistów, celebrytów i organizacji temu szantażowi uległo i powiela wymierzoną w Polskę narrację tworzoną w ośrodkach białoruskiej i rosyjskiej dezinformacji. Dziś sam akt obrony granicy przed nielegalnymi próbami jej przekroczenia jawi się wielu jako „moralny skandal”, bo przecież „cierpią ludzie”. Polskie państwo i jego służby są na szczęście silniejsze niż ukraińskie w 2014 roku – niestety społeczeństwo mamy mocno podzielone i zantagonizowane. Właściwie każda mniej lub bardziej poważna kwestia publiczna jest pretekstem do stoczenia zaciekłej, plemiennej bitwy, szczęśliwie zwykle w social mediach, niemniej atmosfera moralnej paniki i histerii wylewa się czasem na ulice. Kulturowa wojna, którą toczymy zamknięci w swoich bańkach, oczywiście pochłania nas bez reszty, nic dziwnego zatem, że stosunek do migrantów stał się kolejną jej odsłoną.
Czasem wypadałoby jednak zobaczyć tak zwany szerszy obraz. W kwestii kryzysu migracyjnego wywołanego przez Łukaszenkę, NATO i Unia Europejska stoją murem za rządami w Warszawie, Wilnie i Rydze. W zasadzie cały cywilizowany świat widzi, co się dzieje i potępia działania reżimu w Mińsku. Niezależnie od tego jak sytuacja dalej się rozwinie, czy pojawią się kolejne sankcje nałożone na Białoruś, czy w rozwiązanie sztucznego kryzysu zaangażuje się Rosja – co Zachód zapewne powita z ulgą i zadowoleniem – powinniśmy potraktować hybrydowy atak jako szansę reintegracji wspólnoty politycznej stojącej wobec największego zewnętrznego wyzwania w trzydziestoletniej historii III RP. Dokładnie tak, jak Ukraińcy w 2014 roku. Granicy broni polski rząd i polskie służby oraz wojsko. Nie pisowskie. Polskie. Koniec kropka. Z drugiej strony rządzący mogliby dostrzec potencjał aktywistów angażujących się na rzecz migrantów, co realnie pozwoliłoby pomóc ludziom błąkającym się po lasach w strefie stanu wyjątkowego, oraz miało jeszcze jeden skutek: zasiało ziarna zaufania do polskiego państwa u tych, którzy stali się mimowolnymi pudłami rezonansowymi propagandy Putina i Łukaszenki.
Od tej próby zależy bardzo wiele. Wielokrotnie Polacy w przeszłości udowadniali, że w chwilach kryzysu są w stanie zawiesić na kołku spory i działać wspólnie. Nie mam wielkich złudzeń, że tym razem będzie podobnie, ale wypada wyrazić taką naiwną nadzieję.