Chciałbym zacząć niniejszy tekst jakimś mądrym akapitem, ot choćby o egipskich kapłanach, potrafiących przewidywać wylewy Nilu, na podstawie zaobserwowanych w przyrodzie zjawisk. Niestety, nie posiadam większego pojęcia o ich wyczynach, zaś wrodzone, patologiczne lenistwo nie pozwala mi sięgnąć do uczonych inkunabułów, opisujących działania owych sprytnych ludzi. Uraczę więc Państwa opowieścią o moim koleżce Staśku, człeku niezwykle praktycznym, rozumnym, przenikliwym i posiadającym zdolności profetyczne, pojawiające się szczególnie intensywnie, w trakcie potężnie zakrapianych wieczorków tanecznych. Podczas jednej z takich biesiad, tuż przed końcem trzeciej półlitrówki nektaru z ziemniaków, Stanisław orzekł, iż „albo się to wszystko jakoś wyprostuje i ułoży, albo zostanie jedynie kupa gruzu i trochę dymu”. Usłyszawszy te prorocze słowa najpierw rozglądnąłem się czujnie wokół, następnie wyjrzałem przez okno lokalu gastronomicznego i stwierdziwszy, że będące w zasięgu mojego wzroku Sukiennice stoją wciąż stabilnie, nieco się uspokoiłem. Jedno było pewne – trzęsienie ziemi, to tradycyjne, jeszcze nie nadciągało, w przeciwieństwie do kelnera, dzierżącego w dłoni słony rachunek za skonsumowane jadło i napitek. Gdy uiściliśmy należność i opuściliśmy miejsce wyszynku, zdałem mojemu kompanionowi odwiecznie nurtujące mnie pytanie egzystencjonalne, chcąc wiedzieć, co będzie dalej ze światem? Stacho zatrzymał się, zadumał, skupił mętny wzrok na mojej gębie, a następnie dał niesłychanie przemyślaną odpowiedź: „Nie wiem, nie mam szklanej kuli”.
Nie mam szklanej kuli i ja, więc nawet nie pokuszę się o najmniejsze choćby proroctwo odnośnie przyszłości Europy, a mówiąc ściślej – Unii Europejskiej. Na Starym Kontynencie zaczynają dziać się rzeczy tak dziwne i zaskakujące, że wydarzyć się może na nim praktycznie wszystko – od olimpijskiego dobrobytu począwszy, poprzez kryzys finansowy, a na wojnie skończywszy. Odrzućmy wartości skrajne i zajmijmy się zapaścią monetarną, gdyż ona determinuje obecne działania głównych graczy Wspólnoty, czyli Francji i Niemiec. Otóż kraj nad Loarą, prowadzony beztroską ręką Emmanuela Macrona, boryka się z poważnym kłopotem na tej niwie, a jego dług publiczny osiągnął na jesieni 2018 r. wartość zbliżoną do 98,5 proc. rocznego PKB państwa. Jeśli dodamy fakt, iż wielkość owa jest wyższa niż w roku 2017, to wniosek może być tylko jeden – z narodową szkatułą potomków Karola Młota dzieje się źle i nikt nie ma pomysłu jak rozwiązać ów problem.
Problem miał być zażegnany przy pomocy sojuszniczych Niemiec, już kilkanaście miesięcy temu, ale chytry plan spalił na panewce. Podobno Macron poprosił o wsparcie finansowe Angelę Merkel, a ta nie odmówiła. W błędzie był jednak ten kto myślał, że Teutonowie wesprą Galów zasobami własnego skarbca. O, co to, to nie! Wiadomo, iż człowiek najbardziej szczodry jest dzieląc cudze i stugębna plotka niosła, że na osi Paryż – Berlin wykoncypowano międzynarodową zrzutkę, mającą uratować kiesę trójkolorowych. Szatański zamysł miał być zrealizowany przy pomocy brukselskich mandarynów, którzy nie takie cuda już czynili, ale Frau Bundeskanzlerin w tym wypadku nie pokazała swojej zwykłej skuteczności, gdyż musiała zająć się gaszeniem ciągłych pożarów, jakie wybuchały nad Sprewą.
Nad Sprewą dochodziło do nieustannych waśni w koalicji rządzącej, złożonej z chadeków z CDU/CSU i socjaldemokratów spod sztandarów SPD. Aby utrzymać rachityczne przymierze Merkel musiała wciąż paktować i ustępować, więc nie ma się co dziwić, że sprawy francuskie zeszły na plan dalszy. Jakby tego było mało, wczesną jesienią 2018 r., w saksońskim Chemnitz doszło do poważnych starć na tle rasowym i etnicznym, po zabójstwie, jakiego dokonało dwóch emigrantów. Sprawa rozeszła się szerokim echem a Hans-Georg Maaßen, szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV), powiedział kilka słów prawdy o zachowaniu przybyszy z Afryki i Azji, za co został najpierw usunięty ze stanowiska szefa kontrwywiadu cywilnego, a następnie, z przygotowanej specjalnie dla niego, ciepłej posady w resorcie spraw wewnętrznych, zarządzanego przez Horsta Seehofera z CSU. Znów powstał klangor, znów doszło do konfliktu w obozie rządzącym, znów Pani Kanclerz musiała interweniować uspokajając wzburzone fale i znów francuskie finanse musiały poczekać na kolejny pomysł ratunkowy.
Kolejny pomysł ratunkowy zrodził się chyba w głowie jakiegoś wielkiego miłośnika militariów i tyczył on zbudowania prawdziwej europejskiej armii. Domyślam się, że sprzęt i wyposażenie dla rzeczonych sił miałyby dostarczyć francusko-niemieckie koncerny zbrojeniowe, a środki pieniężne zostałby wyasygnowane przez pozostałych partycypantów aliansu, takich jak choćby Polska, Węgry czy Czechy. Idea owa nie wytrzymała konfrontacji z szyderczym śmiechem Donalda Trumpa, który zadał pomysłodawcom serię szybkich pytań o wysokość ich finansowania Paktu Północnoatlantyckiego. Gdy wyszło, że nie wywiązują się oni z dotychczasowych zobowiązań w stosunku do NATO, enuncjacja powędrowała natychmiast do lamusa, a tęgie umysły zaczęły szukać kolejnych inicjatyw, na pobudzenie ruchu w interesie.
Ruch w interesie nieoczekiwanie przybrał postać „Żółtych Kamizelek”, które zaczęły w cyklu cotygodniowym maltretować ulice Paryża. Protestujący, dla podkreślenia swoich cierpień socjalnych, zabawiali w „gazowo-pałkową ciuciubabkę” z policją, oraz niszczyli sklepy i knajpy, domagając się w ten sposób poprawy bytu. Po kilku miesiącach przestali wzbudzać czyjekolwiek zainteresowanie i dzięki temu, wyluzowany już Emmanuel Macron i uspokojona Angela Merkel, mogli, 22 stycznia 2019 r., podpisać „Traktat Akwizgrański”. Oprócz tradycyjnego, dyplomatycznego bełkotu o wiecznej i odwiecznej przyjaźni niemiecko-francuskiej, sygnowanie owego porozumienia okraszono wytartymi sloganami o przeciwstawieniu się rosnącemu europejskiemu nacjonalizmowi, populizmowi i jeszcze innym jakimś wyimaginowanym zagrożeniom, polegającym głownie na przykręceniu kurka z pieniędzmi, wyciekającymi z byłych demoludów do krajów „prawdziwej demokracji”. Osobiście odniosłem wrażenie, że zniecierpliwieni wielcy gracze porzucili maski, za jakimi szczelnie kryli dotąd prawdziwe oblicza, i postanowili osiągać zamierzone cele bez dotychczasowego otumaniania gawiedzi. Już pod koniec marca odbyło się pierwsze posiedzenie zespołów parlamentarnych złożonych z Niemców i Francuzów, gdzie jasno powiedziano, że obydwa państwa będą realizować swoje beneficja, bez oglądania się na innych członków Unii Europejskiej. Najlepszy jest w tym wszystkim fakt, że nikt nie był takim obrotem sprawy zbytnio zaskoczony.
Zaskoczony nie byłem i ja, gdyż niewiele jest w stanie mnie już zdziwić. Perturbacje związane z Wielką Brytanią i jej wyjściem ze Wspólnoty, emigranci, demonstracje na ulicach stolic, kryzys ekonomiczny i inne bodźce osłabiły moje zdolności odczuwania i zobojętniły na zachodzące procesy społeczno-ekonomiczne. Uważam, że nie ma obecnie polityka, który byłby w stanie przewidzieć skutki dzisiejszych decyzji i choćby w sposób przybliżony wyrokować, co stanie się za kilka czy kilkanaście miesięcy. Jedno jest pewne – musimy porzucić mrzonki o europejskiej solidarności i starać się ugrać jak najwięcej dla siebie. Co z tego wyjdzie nie wiem, ale wiem, że bardzo przydałaby mi się magiczna, szklana kula.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó