Site icon ZycieStolicy.com.pl

Straszny Dziadunio i kampania outsiderów

palacprezydencki

W pierwszej odsłonie kampanii wyborczej Andrzej Duda miażdżył kandydatkę Platformy Obywatelskiej. W drugiej – kandydat PO pokazał urzędującemu prezydentowi, co znaczy skuteczny marketing polityczny. Wyszło na remis w tej najnudniejszej od wielu lat kampanii, której przegranym stał się nie rywalizujący w niej, były premier – Donald Tusk.

            Kampania przed pierwszą turą wyborów prezydenckich bez wątpienia była znacząca. Z tylko i wyłącznie jednego względu. Znacząco pokazała, iż poziom polskiej polityki, marketingu politycznego i umiejętność gry politycznej kandydatów największych obozów politycznych to od lat równia pochyła. Zaczęło się ciekawie skończyło się, przynajmniej na razie, nudą i zmęczeniem.

 

Femme Fatale

            Co zapamiętamy, co zapisze się na kartach marketingu politycznego z pierwszej odsłony kampanii wyborczej? Ze świecą szukać. No może za wyjątkiem „chodź tygrysie”- rzuconym przez Paulinę Kosiniak-Kamysz do  Władysława Kosiniak-Kamysza.

            „Tygrysek” stał się kultowym powiedzeniem i mimo nieudolnych wysiłków pijarowców usiłujących wylansować szefa ludowców na lidera opozycji raczej go skompromitował, niż ocieplił wizerunek. Co uchodzi w alkowie, niekoniecznie dodaje blasku mężczyźnie, który chciałby być uważany za męża stanu. Trudno traktować poważnie polityka, którego za plecami nazywa się ironicznie „tygryskiem” czy innym ciapciusiem.

            A propos kobiet i ich powiedzonek, oprócz nieszczęsnego „tygryska” w historii polskich kampanii politycznych zapisze się też grube nieporozumienie, jakim było powierzenie funkcji szefowej prezydenckiej kampanii Andrzeja Dudy, pani Jolancie Turczynowicz-Kieryłło.  Stanowisko objęła w wyniku konfliktu wśród stronników prezydenta Dudy: Nowogrodzkiej i Dużego Pałacu, narzucona przez środowisko Gowina i nieakceptowana przez ludzi Kaczyńskiego dała popis niekompetencji i ignorancji politycznej.

            Z fotela szefowej kampanii prezydenckiej wyleciała też po wewnętrznym sporze w sztabie PiS; pojawił się tam mianowicie dylemat, czy jak się ją odsunie od kamer to będzie trzymała usta szeroko zamknięte, czy raczej poleci się wypłakiwać do mediów. Co prawda, takiej roli jak Anna Jarucka, która przyczyniła się do wyeliminowania z kampanii w 2005 roku Włodzimierza Cimoszewicza pani Turczynowicz-Kieryłło nie odegrała, ale i tak mocno zaszkodziła prezydentowi Andrzejowi Dudzie w pierwszym etapie prezydenckiego wyścigu. Kropkę nad „i” postawiła deklaracjami o swojej sympatii dla Rafała Trzaskowskiego rywalizującego z Dudą.  

            Cóż, kobieta zmienną jest, równie zmienny, jak się okazało, jest też  Szymon Hołownia. Jedyne co warte było zapamiętania z jego wyścigu to zmienne stany emocjonalne uwieczniane w kolportowanych w mediach społecznościowych nagraniach: od euforii, po wściekłość i histeryczne łzy. Ciekawe jak skończy się kwestia po kampanijnych rozliczeń finansowych Hołowni, bo tu, na co zwrócił uwagę Patryk Hałaczkiewicz, może być bardzo różnie.

 

Dwie odsłony kampanii.  

            Sama kampania wyborcza przed pierwszą turą miała dwie odsłony. Pierwsza, wydawałoby się banalna, w której Andrzej Duda i jego sztab powielając kalki z 2015 roku, miażdżył piekielnie słabą Małgorzatę Kidawę- Błońską. Najciekawszym i najbardziej wartościowym jej fragmentem paradoksalnie była, jakkolwiek paskudnie to zabrzmi, sytuacja pandemiczna z marca – maja. Okres walki z niebezpieczną epidemią, nadchodzącego kryzysu gospodarczego, konieczność szybkiego reagowania i działania pokazał w pewnym stopniu, jak kandydujący na urząd prezydenta potrafią sobie radzić w kryzysowych sytuacjach, jak reagują na wyzwania, jak odnajdują się w ważnych społecznie sytuacjach.  Wreszcie, jak bardzo swoją działalność polityczną potrafią dostosować do zmieniających się oczekiwań Polaków.

            W pierwszej połowie prezydenckiego meczu Andrzej Duda zagrał znakomicie, wykorzystując oczywiście także wszystkie możliwości, jakie wynikały z pełnienia przez niego funkcji prezydenta; sprawdziło się także solidarne współdziałanie obozu prezydenckiego i premiera Mateusza Morawieckiego. Nie najgorzej radził sobie także wspomniany wcześniej „tygrysek” Władysław Kosiniak-Kamysz, który w tej części kampanii pokazał się jako perspektywiczny kandydat potrafiący wzbić się ponad polityczne podziały.   

            Druga połowa kampanii wyborczej, ta już oficjalna, po 10 maja wyglądała nieco tak, jakby selekcjonerzy PiS i PSL na boisko wpuścili rezerwowych. Sztab Andrzeja Dudy uciekał się do starych, monotonnych zagrań, powtarzalnych, banalnych socjotechnik kampanijnych. Czarno na białym wyszło to, przed czym na łamach „Do Rzeczy” przestrzegała Kamila Baranowska, na długo przed startem kampanii sztab PiS nie miał przygotowanych pomysłów na wyborczą rywalizację licząc, że wystarczy kalka pomysłów z 2015 roku. Zapomniano o jednym, Andrzej Duda nie jest już kandydatem anty-systemowym jak pięć lat wcześniej, stał się kandydatem systemu pilnującego żyrandola.

            Z kolei Władysław Kosiniak- Kamysz nie znalazł sposobu, by walczyć o elektorat lewicowo-liberalny, który był gotów poprzeć go zamiast słabej Kidawy-Błońskiej, za to uciekł do Trzaskowskiego, kiedy ten wszedł w buty lidera obozu anty pis. I trzeba przyznać sztabowcom PO, że tym razem nie przespali swojej szansy:  Trzaskowski przy całej swojej słabości merytorycznej, politycznej, mimo nieudolności, która kojarzy się już z nim jako prezydentem Warszawy, wszedł  w kampanie z impetem, dynamicznie i bardzo ofensywnie.

            Można powiedzieć, że o ile w pierwszej połowie gole strzelał Andrzej Duda, o tyle w drugiej połowie bramki zdobywał Rafał Trzaskowski. Wychodzi więc na remis. Pytanie, czy jest to remis ze wskazaniem, pamiętając, że kandydat PO nie bardzo chciał w ogóle w tych wyborach startować, ale skoro już wystartował to walczy całkiem ambitnie. I czy sztabowcy Dudy będą w stanie ogarnąć się przed drugą turą wyborów.

 

Troll z Brukseli

            Reasumując- cała kampania przed pierwsza turą wyborów prezydenckich, może poza okresem pierwszego uderzenia koronawirusa, była nudna, banalna, przewidywalna. Nie wyłoniła żadnego zdecydowanego lidera, męża stanu, który mógłby poprowadzić Polskę w nadchodzących bardzo trudnych czasach. Sprowadziła się wyłącznie do mobilizacji własnych obozów politycznych, do lustrowania własnej armii i bojowych okrzyków „jak nie my to kto!”. Wyglądała bardziej na kampanię politycznych outsiderów walczących w jakichś lokalnych wyborach o wynik pozwalający załapać się na dotacje budżetową niż ludzi rywalizujących o najbardziej prestiżowe stanowisko w państwie.

             A propos outsiderów, to jeszcze jedną rzecz zapamiętamy z tej kampanii. Trolla z Brukseli w jakiego zamienił się były premier Donald Tusk. Wydawało się, że chcący powrotu do polskiej polityki Tusk, deklarujący wsparcie dla opozycji doświadczony polityk, w kampanii odegra istotną rolę także wykorzystując kontakty i doświadczenie, jakie można było założyć, wyniósł z pracy w Radzie Europejskiej. Że wesprze kandydata Platformy merytorycznymi analizami, ocenami. Zamiast tego mieliśmy do czynienia, w jego wykonaniu, wyłącznie z internetowym hejtem i trollingiem.  Co gorsza,  trollingiem bez polotu, bez cienia finezji, prostym jak cep i prymitywnym jak Sok z Buraka. Donald Tusk w tej kampanii o prezydenturę nie walczył, grał o niemniej istotną nagrodę – powrót do polskiej polityki. Przegrał walkowerem.

Wojciech Wybranowski                                                                                                                                  

Exit mobile version