Niedaleko powiatowego Tomaszowa Mazowieckiego znajduje się gminna miejscowość Ujazd z malowniczym, pięknie odnowionym ryneczkiem, w którego centralnej części posadowiono pomnik Tadeusza Kościuszki. Nie, absolutnie nie stałem się lobbystą turystycznym i nie biorę od miejscowego wójta ciężkiego grosza za pisanie tekstów sponsorowanych. O Ujeździe wspominam dlatego, że odbywają się w nim poniedziałkowe targi, gdzie można kupić wszystko – począwszy od prosiaków, zaś na meblach skończywszy. Targi owe mają długą, bo jeszcze przedwojenną tradycję, a opowieści o nich wysłuchiwałem przez całą dekadę lat 80. XX w. od mojego śp. Dziadka Rocha. Wkrótce, bo już 16 sierpnia, nadejdzie 111. rocznica Jego urodzin, toteż myślę o Nim bardzo często i wspominam opowieści o „ujeskich jarmakach”, jak zwykł je nazywać. Dziadek dojeżdżał na nie furmanką z oddalonych o 7 km Budziszewic, a głównym celem peregrynacji były najczęściej: sprzedaż zboża, kartofli lub jajek oraz zakup gwoździ, fajerek do kuchni czy innych, niezbędnych w gospodarstwie rolnym artykułów przemysłowych. Przed ustaleniem ceny kwintala żyta, zwanego potocznie „metrym ziorków”, musiano wcześniej obejść ludzkie mrowisko i zasięgnąć języka u Żydów, których w Ujeździe i okolicach mieszkało bardzo wielu. Po uzyskaniu od nich informacji obliczano cenę uśrednioną i można było przystąpić do sprzedaży. Jak zawsze, przed wykonaniem każdej ważnej czynności, należało bezwzględnie ustalić stan faktyczny.
Stan faktyczny pomagali ustalić Żydzi, ponieważ oni na handlu znali się doskonale, dlatego odgrywali bardzo ważną rolę w tamtejszej społeczności. Wiecie Państwo, jak Dziadek Rosio o nich mówił? „Żydy”. I już. Bez żadnych ozdobników i emocji pozytywnych lub negatywnych. Oni byli wrośnięci w lokalne życie, funkcjonowali w określonym środowisku, mieli w Ujeździe synagogę, zwaną przez Dziadka „żydoskum bóźnicum”, obyczaje, święta i tradycje. Oni tam żyli, kupowali taniej, sprzedawali drożej, zarabiali, tracili, jedli, pili, zawiązywali małżeństwa, rodzili dzieci, umierali i byli grzebani. Staram się usilnie przypomnieć jakąkolwiek historię awantury z Żydami na tle narodowościowym, ale za nic w świecie nie mogę. Jedyne co przychodzi mi na myśl, to opowieść o bijatyce pomiędzy Żydem a kowalem, Cyganem, której podłożem było okulawienie szkapy przez tego drugiego, podczas kucia przednich kopyt. Ach! Mówicie Drodzy Państwo, że określenie „Żydy” nie brzmi zbyt uroczo? Dlatego dla równowagi dodam, że w miejscowości Teodorów, oddalonej od Budziszewic o około 2 km, mieszkali Niemcy, o których Dziadek mówił „Nimce”. Tak określał tych, mieszkających w pobliżu jego domu rodzinnego przed II Wojną Światową oraz tych mieszkających we wsi pod Bremą, u których spędził pięć długich lat jako robotnik przymusowy po dostaniu się do jenieckiej niewoli we wrześniu 1939 roku. Dla Niego istnieli więc „Nimce” i „Żydy”, ale byli też „Francuzy” i „Belgijoki” – z tymi ostatnimi dwiema nacjami zetknął się właśnie na robotach przymusowych u „Nimca”. Wiejska gwara rządzi się swoimi odwiecznymi prawami i należy to uszanować, podobnie jak nasi przodkowie szanowali wszystkie nacje zamieszkujące Najjaśniejszą Rzeczpospolitą.
Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, tę II, niesamowicie zmaltretowali Niemcy, następnie Rosjanie, by w końcu, odrodziła się ona ponownie i dotarła ze swoją historią do dnia dzisiejszego, kiedy dowiaduję się zdumiony o przedwojennej i teraźniejszej polskiej ksenofobii oraz szalejącym antysemityzmie. Ksenofobię – tę najstraszliwszą, nadwiślańską – mam szansę obserwować codziennie, gdyż otworzono blisko mojego domu niewielki lokal z kebabem. Jest on prowadzony przez pięciu mężczyzn o kruczoczarnych włosach i ciemnej cerze, słuchających wciąż głośnej arabskiej muzyki. Ksenofobia polega na tym, że dziesiątki mieszkańców okolicznych osiedli, tłoczy się od świtu do nocy przy kilku stolikach, pożerając niesamowite ilości pysznych potraw, nie dając tym sposobem chwili odpoczynku wyznawcom Allaha. Ba, jest jeszcze gorzej! Uciemiężeniu owemu przyglądają się spokojnie funkcjonariusze krakowskiej Policji i Straży Miejskiej, zajadający smakołyki zakupione w tym samym przybytku. Zaręczam Państwu, że jeśli tak dalej pójdzie, to niewolniczo pracujący mahometanie będą musieli zatrudnić jeszcze ze dwie osoby, gdyż sami długo nie pociągną. Wykończą się biedactwa i zostanie po nich jedynie piękny, półciężarowy pojazd, stojący sobie spokojnie na niewielkim parkingu przed lokalem, za którego szybą lśni wycięty z płyty CD muzułmański półksiężyc. Straszne rzeczy dzieją się w Polsce i czasem brak słów, aby je opisać. Gdzież nam do oświeconej Europy!
Do oświeconej Europy nam daleko! Dowód? Proszę bardzo! W Niemczech rozpoczyna się właśnie proces Stephana B., osobnika, który 9 października 2019 r., na Humboldtstraße w Halle, zamordował z zimną krwią ponad 10 osób. Strzelał do Żydów zgromadzonych w pobliżu synagogi i do Turków znajdujących się przy barze z ich regionalnymi potrawami, zabijając przy tym dwoje Niemców. Nieopisana, straszna zbrodnia. O niej nie trąbią europejskie media – te same, w których wyczytacie, że jakiś, najprawdopodobniej zapijaczony kretyn, wybił szybę w gdańskiej synagodze. Jedyne czego się dowiecie, to fakt, że „prawicowy” ekstremista dopuścił się czynu okrutnego, ale nikt nie obciąża odpowiedzialnością za morderstwo wszystkich Niemców. Bierzmy przykład z naszych zachodnich sąsiadów i nie pozwólmy wciskać sobie narracji o złych Polakach, ponieważ tacy nie jesteśmy. U nas można czuć się bezpiecznie, dlatego musimy innym nacjom pomóc ustalić stan faktyczny.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 10 sierpnia 2020 r.