Spójną, funkcjonalną, wspierającą więzi społeczne i „doświadczenie piękna” wizję miasta z reprezentacyjnym centrum i osiedlami stanowiącymi „kompletne środowisko życia” dla mieszkańców zakładały plany powojennych architektów urbanistów. W „Snach o Warszawie” opowiada o nich Krzysztof Mordyński.
Odbudowa czy też przebudowa Warszawy była już wielokrotnie poruszana w literaturze. I wielu autorów całkiem dobrze poradziło sobie z tematem co, gdzie i kiedy odbudowano. I dlatego ta książka nie jest o tym. Do zajęcia się tym tematem skłoniły mnie badania, które od kilkunastu lat prowadzę, nad powojenną przebudową Warszawy i generalnie nad historią urbanistyki. I skłoniły mnie one do nieco innego spojrzenia na ten temat, od strony architektów urbanistów właśnie
– powiedział autor książki „Sny o Warszawie. Wizje przebudowy miasta 1945-1952”.
W jego ocenie dotąd dominowało spojrzenie na ten temat przede wszystkim od strony politycznej.
Czego władza sobie życzyła, jak używała tej architektury. Natomiast zaniedbane zostało spojrzenie od strony profesjonalnego warsztatu architektów i urbanistów, którzy oczywiście musieli liczyć się ze zdaniem władzy, ale nie można ich traktować jako prostych wykonawców poleceń politycznych. To, co planowali w Warszawie, zrobić było pokłosiem reformy urbanistycznej z I połowy XX wieku w Europie
– mówił.
Dlatego to jest spojrzenie, które nie pyta co, gdzie, kiedy, ale pyta dlaczego. Dlaczego zdecydowano się właśnie na taką reformę miasta, czego tak naprawdę chcieli urbaniści, na to pytanie poszukuję odpowiedzi
– podkreślił Mordyński.
Poszukiwania te skoncentrował w czterech obszarach.
Pierwszy to Warszawa jako marzenie. Przybliżam tu spadek, testament dawnej Warszawy i przedwojennych studiów planistycznych, kiedy wiadomo było już, że urbanistyka staje się osobną dziedziną. I że można inaczej kształtować miasto, żeby było bardziej przyjazne dla mieszkańców i bardziej sprawiedliwe. Nie tylko nastawione na zysk właścicieli działek
– opowiadał.
Urbaniści szli trochę w stronę określaną jako lewicową, ale nie dlatego, że pragnęli komunizmu, tylko nie chcieli, by wartość ekonomiczna była jedyną kształtującą miasto. Ekonomia musi oczywiście być uwzględniona, ale ważna jest jeszcze wartość funkcjonalna. Żeby to wszystko dobrze działało, by było poukładane w mieście, by miasto nie było tylko zbiorem ludzi, ale żeby tworzyły się tam więzi społeczne, które stworzą państwo. I żeby przebywanie w mieście uczyło wrażliwości estetycznej, było doświadczeniem piękna i by człowiek w nim wrastał
– wymieniał autor.
I ten swoisty „warsztat” wnieśli i rozwijali po wojnie.
Na tym smutnym, choć ze strony planistów „wdzięcznym” polu przebudowy poważnie zniszczonego miasta. Oczywiście musieli liczyć się z dyrektywami władz, ale też to nie były pierwsze trudne uwarunkowania, które musieli brać pod uwagę. Przed wojną kluczową kwestią było prawo własności, do wszelkich planów przebudowy konieczne było wykupienie działek, co stanowiło barierę. Podczas wojny wszelkie plany urbanistyczne były zabronione. Ale to ich nie powstrzymało. Więc kiedy pojawiła się Polska i choć nie było wiadomo, czy będzie bardziej niepodległa czy zupełnie nie będzie niepodległa, oni brali to pod uwagę jako jedno z uwarunkowań. I stwierdzali, że „trudno, musimy działać”
– relacjonował.
Uciekam też od stwierdzenia, że urbaniści realizowali wolę Bolesława Bieruta, stalinizmu i według tego przerabiali Warszawę. Uważam, że to niesprawiedliwe podejście do tych ludzi, którzy mieli różne przekonania polityczne. Oczywiście część z nich mogła być komunistami, mogła dać się przekonać hasłom, które na papierze brzmiały przecież pięknie. I oni mogli chcieć to realizować, ale podstawowa rzecz, czyli reforma urbanistyczna, wypływała z czegoś o wiele głębszego i dawniejszego niż powojenna sytuacja w Polsce. I te przyczyny w tej Warszawie powojennej odnajduję, staram się pokazać i wytłumaczyć
– zaakcentował autor.
Odnosząc się do dat granicznych książki wyjaśnił, że jako pierwszą wybrał 1945 roku, ponieważ dopiero po nim pojawiła się możliwość działania dla architektów, kształtowania miasta.
Pytaniem było, w którym momencie się zatrzymać. Wybrałem 1952 rok, czyli tak w połowie okresu socrealistycznego. Był on jeszcze wówczas w takim momencie, kiedy wydawało się, że jakoś go można zinterpretować na sposób polski. W tym roku został również otwarty plac Konstytucji, ukończona pierwsza część MDM-u, więc to w pewnym sensie data symboliczna
– zauważył.
Jeżeli chodzi o efekty tych „snów o Warszawie” zazwyczaj koncentrujemy się na centrum, na pojedynczych budowlach jak Pałac Kultury. Natomiast zależało mi też, żeby pokazać, że reforma, którą chcieli wprowadzić miała obejmować całe miasto. A więc jest mowa też i o osiedlach, które w mniemaniu urbanistów stanowiły tę podstawową tkankę miasta. Bo centrum to miał być tylko punkt „zworny”, publiczny, reprezentacyjny. Natomiast życie miało toczyć się w osiedlach
– powiedział Mordyński.
To, co dziś deweloperzy budują i nazywają osiedlem, zazwyczaj jest po prostu jakąś grupą domów, nie ma jednak „programu osiedlowego”. I temu zagadnieniu poświęcony jest rozdział, gdzie analizuję teorię Barbary Brukalskiej, którą realizowała w WSM na Żoliborzu. Żeby budować osiedla, które będą kompletnym środowiskiem życia dla człowieka, gdzie wszystkie jego potrzeby zostaną zrealizowane. Chodząc obecnie po tamtych osiedlach, widzimy, że nie wyglądają może tak atrakcyjnie ze względu na materiały czy metraż, ale równocześnie są o wiele luźniejsze, jest tam więcej zieleni i co ważniejsze są rzeczywiście pomyślane tak, żeby to wszystko było zrównoważone
– ocenił.
Jak zaznaczył szło nie tylko o zaoferowanie lepszych warunków zamieszkania.
Miały one też zapewniać ludziom przyjemną egzystencję. Miało to być „miasto-maszyna” pomagająca nam żyć i spełniająca wszystkie nasze potrzeby. Dlatego oprócz budynków mieszkalnych były tam szkoły, sklepy, przychodnie, warunki do spacerów, uprawiania sportu i infrastruktura kulturalna. I to była cała skomplikowana układanka jak pogodzić warsztat, który hałasuje, ale jest potrzebny z koniecznością stworzenia na tym samym osiedlu czytelni, z której ludzie chcą korzystać w ciszy. I widać, że nawet w takich osiedlach uważanych za wytwór polityczny, jak MDM architekci też to próbowali realizować
– podkreślił autor.
Są miejsca o tych założeniach, które przetrwały. Ale ówcześni urbaniści byli świadomi, że życie cały czas się zmienia, poszukiwali idealnej formy miasta. I wiedzieli, że nie chodzi o to, żeby wymyślić formę, która spełni oczekiwania wszystkich już na zawsze, bo to niemożliwe, ponieważ cały czas pojawiają się nowe potrzeby, a stare odchodzą. Więc jeżeli chce się zrobić miasto, które będzie dobrze funkcjonować, to trzeba myśleć o jego dynamicznej formie. Dlatego zostawiono tzw. zapasy terenowe na potrzeby, o których jeszcze nie wiadomo, jakie będą, ale wiadomo, że się pojawią
– zauważył.
Spuścizną tamtych założeń są w jego ocenie przestrzenie zielone, podwórka pomiędzy blokami na „osiedlach PRL-owskich”.
W myśl zasady, że musi być przestrzeń spacerowa, na uprawianie sportu. Ideą było także, by miasto składało się z różnych elementów ze sobą współpracujących, z łączącą wszystko sprawną siecią komunikacyjną. To także rodzaj myślenia o tożsamości miasta. Politycy chcieli je wykorzystać do swoich celów wizerunkowych, zaś urbaniści uważali, że trzeba podkreślić pewne rejony zabytkowe, natomiast co do zasady miasto powinno być nowoczesne. Także ta część zabytkowa powinno być takim +zmodernizowanym zabytkiem+, jak Starówka, która z zewnątrz ma koloryt dawności, zaś wewnątrz mieszkania oferujące przyzwoite warunki, także sanitarne i to jest właśnie też dzieło powojennych urbanistów
– mówił.
Można powiedzieć, że założenia powojennych architektów urbanistów mocno wpłynęły na obecny wygląd Warszawy. Jednak ze względu na to, że oni nigdy nie mieli okazji przeprowadzić swojej reformy do końca, bo ona cały czas ulegała zmianom, miasto wydaje się chaotyczne w swojej strukturze, ale równocześnie ciekawe. Ma tyle zakamarków, oblicz, widać jego bogatą historię
– zaakcentował autor.
Chciałbym, żeby czytelnik tej książki przede wszystkim zobaczył tę powojenną przebudowę miasta oczami architektów urbanistów, zobaczył problemy, z którymi oni się mierzyli i pomysły, jak tym problemom zaradzić. Ma to także przełożenie na współczesność. I niektóre z tych problemów wydają się dzisiaj zbieżne, w związku z powrotem gospodarki rynkowej, która na polu urbanistyki ma konkretne zagrożenia, zwłaszcza by nie myśleć o mieście tylko jak o miejscu zysku czy też takich indywidualnych inicjatyw, ale jak o całości. Urbaniści powojenną Warszawę planowali jako całość. Chcieli, żeby to był cały organizm i powinniśmy o te założenia dbać
– dodał.
PAP/AS