ZycieStolicy.com.pl

SKRZYDŁA DZIECIŃSTWA

SKRZYDŁA DZIECIŃSTWA

SKRZYDŁA
Obraz Марина Вельможко z Pixabay

       Walcząc z przeciwnościami losu wiele kobiet w Polsce dzieli swój czas między opiekę nad dziećmi, pracę zawodową i prowadzenie domu. Dzieci dorastając zabierają w ,,plecaku” obraz swojego dzieciństwa. W dorosłym życiu, ciepłe słowa matki są, jak pieczęć odbita w naszej duszy. Szczęśliwe dzieciństwo, jak rześki haust złapanego w płuca powietrza, dostarcza tlenu i podrywa nasze skrzydła do lotu. Smutne doświadczenia z dzieciństwa podcinają nam skrzydła. Ruch wykonany złamanym skrzydłem jest prawie niedostrzegalny. Miłość matki do dziecka, jej poświęcenie i wysiłek zdołają sprawić, by dziecko mogło oderwać się od płaskiej powierzchni i z zaufaniem iść ku przyszłości. Otrzymane dobro, nie pozwala pozostać nieruchomo z opuszczonymi skrzydłami. Trudne doświadczenia matek podczas wychowywania swoich dzieci są, jak odciski linii papilarnych w sercu, odciśnięte przez samego Boga.

    Spotkałam się z kobietą przed trzydziestką, mamą czwórki małych dzieci, w tym pary bliźniaków. -,,Jestem padnięta, najbardziej fizycznie. Nie śpię nocami, proszę mi wierzyć, tak mi płaczą jeszcze, teraz są chore”- rozpoczęła rozmowę.

Czworo dzieci na raz? – zapytałam.

-,,Tak, cała czwórka. Wszystkie mają zapalenie płuc. Antek mój trzylatek skończył antybiotyk we wtorek Zinaceff, miał zastrzyki dwa razy dziennie. Maluchy miały inny antybiotyk ,,nie poszły’’ na niego. Dostałam skierowanie do szpitala, tam dzieci przesyt. Kazali spróbować Amoxiklav w domu. Troszeczkę puściło, jestem dobrej myśli. A najstarszy Augumentin. Wszyscy cherlają, wszyscy mają inhalacje. Jak zacznę rano, śniadanie, potem podają leki i robię inhalacje, to kończę o jedenastej. Powiem Pani, że jest ARMAGEDON. Proszę mi wierzyć, ostatkiem sił ciągnę. Nikt mi nie pomaga, sami jesteśmy. Nie mam ani mamy, ani taty. Teście nie żyją, nikogo bliskiego nie mam, nawet rodzeństwa. Czasem, tak myślę nawet, żeby ktoś chociaż przyszedł, usiadł i powiedział tak: idź do sklepu, a ja zostanę na chwilę” – lekko uśmiechnęła się i pokazała w telefonie zdjęcia bliźniaków. -,,Proszę zobaczyć, już takie fajne są, już siedzą. Ale bliźniaki to jest wyzwanie i kocham je nad życie, no ale jest ciężko ’’- powiedziała. 

 A mąż pomaga Pani?

-,,Tak, ale wie Pani. Mąż ma taką ciężką i dość odpowiedzialną pracę, i nawet, jak jest w domu to dzwonią świątek, piątek i musi jechać. Ja ciągle z tymi dziećmi i już ze zmęczenia ,,dostaje kota’’. Nie mam czasu na nic. Mnie już w ogóle nie ma’’. 

Może jakaś ciocia od czasu do czasu do pomocy? 

-,,Wie Pani mąż jest z domu dziecka, rodzice adopcyjni umarli już dawno temu. Nie ma nikogo i tacy jesteśmy, jak te sieroty. Kiedyś oglądałam film ,,Kevin w domu’’, jako dziecko jeszcze. Pomyślałam wtedy, jaka fajna rodzina, chciałabym mieć taką. U mnie taka samotność, beznadzieja. Ciężko było, ojciec alkoholik. Od zawsze pragnęłam dużej rodziny, gdzie wszyscy się lubią, są razem, mogą na sobie polegać. Mam nadzieję, że teraz w mojej rodzinie będzie inaczej, że u nas wszyscy będą scaleni, będą się kochać. Liczę na to, że w moim domu będzie taka ,,full Wigilia” z pełnym stołem, z dziećmi, ze śmiechem, gwarem. Tak zawsze chciałam. Bliźniaków nie planowałam, ale cieszę się, że ich mam. Gdy się uśmiechną od razu mięknie serce’’.

Wspomniała Pani o samotności, kiedy ją Pani najbardziej odczuwała?

-,,Jako dziecko byłam zawsze sama. Jestem jedynaczką. Ojciec pił, mama codziennie w swoim świecie. Jak dorosłam poznałam męża.  Mąż z domu dziecka, tak żeśmy się, takie dwie sieroty znalazły”.

Czy ma Pani choć chwilkę dla siebie, porozmawiać z koleżankami?

-,,Dwa światy. Raz koleżanka do mnie mówi: matko, jak denerwuje mnie mój ośmiolatek! Pomyślałam sobie, jakbyś miała czwórkę jak ja, w tym bliźniaki? Ośmiolatek to są wakacje. Jedno dziecko to jest Spa. Dwoje dzieci to też są wakacje. Włosy możesz umyć, maseczkę na twarz położyć, zadbać o siebie. Ja z dnia na dzień myślę: już dzisiaj znajdę czas, wymyję włosy, wykąpię się. Cały dzień na nogach. Wieczorem jest tak, że jak jedno idzie spać, to drugie płacze i budzi pozostałe. Jedno przestanie płakać, to zaczyna drugie. Wtedy budzę męża, wołam pomocy”- uśmiechnęła się. 

Pomaga?

-,,Pomoże, tak, zawsze przychodzi, ale zauważyłam, że bliźniaki bardziej do mnie chcą, mimo wszystko, bo ja z nimi śpię. Mąż śpi z trzylatkiem. Ale nic, jakoś damy radę. Kto, jak nie ja? Jest wesoło. Ciekawe, kiedy my wrócimy do sypialni małżeńskiej?’’- roześmiała się. Spotkałyśmy się jeszcze raz po kilku dniach. -,,Trochę nas przeczołgało, ale już jest ok. Dzieci dochodzą do siebie. Zrobiło się ciepło i zaczęłam chodzić już na spacery’’- uśmiechnęła się i zakończyła.

     Na drugie spotkanie przyszła niezależna kobieta w średnim wieku, mama trzech córek, w tym dwóch już dorosłych.  

-,,Teraz, jak są dorosłe, to jednak cały czas mam poczucie winy wobec dzieci, związane z wychowaniem, dlatego, że kiedy był czas opieki na nimi, jak były jeszcze małe, to je zaniedbałam. Oczywiście cały czas były pod opieką, była dyscyplina, było uczucie miłości i dobroci, ale nie było mnie. W tym sensie, że nie miałam dla nich czasu.  Gdybym pracowała tylko do trzeciej, potem obiad,  opieka nad dziećmi, jak to robiłam po śmierci męża, to byłoby inaczej. Ale zaufałam, po prostu zaufałam. Odnosiłam wrażenie, i to tak wyglądało z boku, że to mąż lepiej zaopiekuje się dziećmi, niż ja. Naprawdę, myślałam, że on z taką doskonałością, miłością, czułością, z takim poświęceniem i taką stanowczością, lepiej to zrobi. Mąż, jak ustalił jedziemy tu, czy tam to jechały.  Ja bym sobie pewnie odpuszczała. U mnie, jak nie chciała jechać tam, bo jej nie pasowało, to nie. A on był taki konsekwentny.  Teraz widzę, że to wcale nie było takie dla nich dobre. Czasem słyszy się, że dziecko chce się wykruszyć z tego, czy tamtego, ale rodzic pilnuje. Trzyma pod kontrolą i później coś z tego jest, osiąga sukces. Mąż jeździł samochodem wszędzie. Mógł im zaoferować więcej możliwości, niż ja, ale nie byłam wtedy taka mobilna. Poza tym miał dużo znajomych, którzy mieli dzieci. On tam organizował im czas. Wydawało mi się, że jest wszystko w porządku. Tyle lat nie widziałam tego, a dzieci się nie skarżyły.  Ja nie potrafiłam tego wyczuć. Scedowałam całą opiekę nad dziećmi na niego. On bardzo się starał, był dobry dla dzieci, ale nie słuchał tego, czego one chcą, dlatego czuję się winna za to, że tak bezkrytycznie scedowałam całą opiekę nad dziećmi na niego. Gdybym wiedziała, że krzywda dzieje się dzieciom, to bym interweniowała. Dobrze się uczyły, nie było żadnych sygnałów”.

Co było nie tak?

-,,Po prostu zaniedbałam ten moment, kiedy trzeba było być z dziećmi, trzeba było je wychowywać, opiekować się, darzyć je uczuciami, chronić je, a tego nie zrobiłam. Te kilka następnych lat, to była moja troska o nie i zapobieganie. One miały problemy, które ja powinnam rozwiązać i to mnie martwiło”.

Wydaje się, że jest Pani bardzo surowa dla siebie?

-,,Taka jest rzeczywistość. Taka jest prawda. Przyznaję, że byłam też leniwa. W tym sensie, że lepiej mi było iść do pracy. Pracowałam cały dzień, od rana do wieczora, tak jak przy taśmie. Dopiero po śmierci męża, dowiedziałam się, że jest coś nie tak. Jak zaczęły się problemy. Dopiero wtedy. Jak wyszły takie rzeczy, że jakby wyskoczyła z dziesiątego piętra?  Wcześniej dzieci nie buntowały się, nie umiały. Były karcone za sprzeciw, może nie fizycznie, ale bardziej psychicznie i to się na nich odbiło, od razu zamknęły się w sobie’’. 

Z perspektywy czasu, co by Pani zmieniła?

-,,Trzeba być z dziećmi. Nie da się nie być i wiedzieć wszystkiego. Kobiety pracują i dają sobie radę, ale praca pięć, sześć, siedem, osiem godzin. Później cały wolny czas trzeba poświęcić opiece nad dzieckiem. Ono potrzebuje obecności matki.  Z czasem, gdy dorasta, to już tyle czasu nie musimy poświęcić i wystarcza im to, co poświęciliśmy wcześniej. Codziennie trzeba rozmawiać. Trzeba być bardzo cierpliwym. Znosić ich bunty, takie przez chwilę. Nie pozwolić odejść całkiem na bok. Trzeba często przepraszać. Nie wolno chować urazy, czy przeciągać, milczeć i czekać, ile wytrzyma. Milczenie może trwać najwyżej 10-15 minut. Tyle, bo później, robi się nienawiść z tego  do rodziców, albo ucieczka w jakieś niedobre rzeczy. Gdy się dziecko zamknie w sobie, to trzeba podejść samemu,  ,,stukać do niego”,  prosić ,,otwórz’’, mówić ,,chcę z Tobą pogadać’’. Wytłumaczyć, dlaczego tak się postępuje, wyjaśnić, że nie chce się go skrzywdzić.  Metoda ,,nie, bo nie’’ nie działa.   Gdy się nie zgadzamy to mówię: ,,martwię się o Ciebie’’, bo konsekwencje tego czynu będą takie i takie, ,,chcę Cię ustrzec przed tym’’. Wiadomo, że w życiu trzeba mieć obowiązki, bo bez obowiązków nie ma ,,łatwo, lekko i przyjemnie’’. Ja mam swoje obowiązki, idę do pracy, zarabiam i utrzymuję dzieci. One mają się uczyć, bo to jest ich praca. Człowiek, jak chce żyć, jeść, to musi pracować. Nie może być pasożytem. Z najmłodszą córką nie mam żadnych problemów, ale jej poświęciłam najwięcej czasu. Gdy się buntowała, na przykład chciała wyjść z domu do szkoły w cienkich legginsach na mróz -20 stopni i nie dawała się przekonać, to raz zgodziłam się. Raz się przeszła, zmarzła, zobaczyła i przeszło jej. Musiała spróbować, ale potem tłumaczysz. Taka jest rola matki. To, że mamy dzieci takie, jakie mamy jest w największym stopniu nasza zasługą, albo naszą winą. Nie da się zrzucić całej winy na świat’’– zakończyła.

Konkluzja:  Miłość matki z dzieciństwa pozwala nam żyć kilka lat w przekonaniu, że świat jest miejscem bezpiecznym, wstajesz i idziesz dalej.. Słowa matki są jak rusztowanie, na które wspinamy się w pamięci, w chwilach ciemności. One zabłysną ,,nad naszymi głowami’’, jak słowa wyświetlane na elektronicznej tablicy. Sztuka dodania jasnych pigmentów światła, zamiast zwiększania intensywności czarnych jest ludzkim sposobem modelowania cudu życia. które dzięki miłości daje odbicie od płaskiej powierzchni tego, co runęło, ku dobroci zbawienia.

Aleksandra Rachwał

,,Knowledge is Power”

 

Exit mobile version