Site icon ZycieStolicy.com.pl

Sen Winkelrieda

Winkelried at Sempach

Niczego w życiu tak sobie nie cenię, jak świętego spokoju. Moim ulubionym zajęciem jest leżenie na kanapie i wielogodzinne kontemplowanie struktury tynku na suficie. Ostatnio przeprowadziłem skomplikowaną operację myślową i doszedłem do wniosku, że jedyne stanowisko, jakie obecnie mógłbym objąć, to doradca prezydenta państwa do spraw cynizmu i cwaniactwa w polityce międzynarodowej. Ale zanim zacząłbym nosić parasolkę i termos z kawą za Andrzejem Dudą, to wcześniej musiałbym bezwzględnie spotkać się z ministrem Dariuszem Piontkowskim.

Dariusz Piontkowski, szef resortu edukacji narodowej, usłyszałby ode mnie tylko jedną prośbę. Chciałbym, aby jakiś mądry polonista, wespół z bystrym historykiem, dopisali do podręczników szkolnych kilka fraz o tym, że nasz narodowy mesjanizm i winkelriedyzm jest dobry, a jakże, ale jego chlubne idee nigdy nie powinny wypełznąć poza ściany izb lekcyjnych. Niech nasi wielcy wieszcze – Juliusz z Adamem – dalej prowadzą swoje spory, ale założenie o głównej roli naszego Narodu – tej cierpiętniczej, powinno być obalone niczym teoria geocentryczna w astronomii, aby młode umysły nie powielały dziś błędów sprzed wieków. Niech legendę o czynach Arnolda Winkelrieda powtarzają sobie Szwajcarzy, jednak my już nie implementujmy podobnych zachowań pod Tatry. Niech ów dzielny rycerz spokojnie spoczywa sobie w grobie, a my nie przerywajmy pod żadnym pozorem wiecznego snu Winkelrieda.

„Sen Winkelrieda”, czyli okres odrzucenia tez romantyzmu, powinien stać się naszym najlepszym czasem do działania. Nakarmmy i napójmy konie oraz zaprowadźmy je do stajni. Oczyśćmy i zakonserwujmy kawaleryjskie szable, a następnie zawieśmy żelastwo nad kominkiem. Na koniec zerknijmy ostatni raz na Sobieskiego pod Wiedniem i odłóżmy ulubiony album na półkę, gdyż noszenie husarskich skrzydeł jest niewygodne i można nimi zaczepiać o framugi drzwi. Zapytacie Państwo, co powinniśmy robić jeśli rumaki w stajni, a serpentyny na ścianie? Odpowiadam – wsiądźmy w samoloty i posługujmy się telefonami.

Telefony powinniśmy wykonać dwa – pierwszy do Białego Domu. Tam powinien zadzwonić Andrzej Duda i zapytać, czy Donald Trump potrzebuje naszego wsparcia emocjonalnego? Słowo „emocjonalne” jest bardzo istotne, gdyż na chwilę obecną tylko tak możemy mu pomóc. Drugi telefon, ten jeszcze ważniejszy, powinien wykonać Jacek Czaputowicz do Macieja Fałkowskiego – ambasadora RP w Teheranie – i szczegółowo indagować Jego Ekscelencję, o możliwość odbycia tajnej telekonferencji z Mohammadem Dżawadem Zarifem, szefem resortu spraw zagranicznych Iranu, każąc go jednocześnie zapewnić o wielkiej, nieustającej sympatii rządu Rzeczpospolitej Polskiej i nierozerwanych więzach, jakie od wielu tysięcy lat spajają nasze narody. Czy moi Czytelnicy chcą mi teraz przerwać i zarzucić pisanie bzdur, dowodząc, że wiele tysięcy lat temu nie było ani Polski ani Iranu? A jakże – jak zwykle mają Państwo rację – tylko czy o rację chodzi w polityce, czy o ugranie swojego? Ja twierdzę, że powinniśmy powiedzieć teraz każdemu tylko to, co chce usłyszeć.

Prezydent Trump chce usłyszeć, że zabicie Ghasema Solejmaniego było krokiem właściwym, toteż prezydent Duda powinien dać mu dyskretnie do zrozumienia, że tak właśnie jest. Minister Zarif chce usłyszeć, że zabicie Ghasema Solejmaniego nie było krokiem właściwym, toteż minister Czaputowicz powinien dać mu dyskretnie do zrozumienia, że cała sprawa faktycznie postrzegana jest nad Wisłą jako oburzająca. Kiedy już Pan Jacek z Panem Mohammadem Dżawadem dojdą do wniosku, że wiele ich łączy, to być może warto zapytać Irańczyka, czy jego wspaniały kraj nie kupiłby – oczywiście po okazyjnej cenie – kilkuset tysięcy ton pysznych jabłek spod Grójca? Od razu należy pokazać chłopu śliczne, czerwone, okrąglutkie owoce, wspomnieć o ich wybitnych walorach smakowych i mimochodem dodać, że te niemieckie, które Iran obecnie kupuje za ciężkie pieniądze, są tak nasiąknięte pestycydami, że jedynie Allah sprawił, iż pan minister nie świeci po nich niczym te perskie wirówki do wzbogacania uranu, jakie uruchomiono ostatnio w jego kraju. Jeśli jabłuszka nie zainteresują interlokutora, to należy natychmiast zmienić temat i rzec, że Kraków jest wspaniałym terytorium do odbycia serii rozmów pokojowych pomiędzy USA a Iranem. Pan minister musi wiedzieć, że Miasto Królów dysponuje wyśmienitą bazą hotelową, wspaniałymi restauracjami i obiektami do zwiedzania. Od razu trzeba napomknąć, że taka impreza będzie dość droga dla wyznawców Proroka, ale przecież mogliby oni się ciężko obrazić na Polaków, gdybyśmy chcieli ich ugościć tanim kosztem, nieprawdaż? Po takowej rozmowie należy wydać komunikat, że nasz kraj jest odwiecznym miłośnikiem światowego miru i uniżenie prosi zwaśnione strony o przystąpienie do rozmów pokojowych. Anons ów powinien odbić się szerokim echem nawet w Czukocji, a wszyscy mówiący o naszej dwulicowości winni być całkowicie zignorowani, jako zazdrośnicy i nieudacznicy, bez żadnego dobrego pomysłu na prowadzenie polityki.

Przedświąteczny telefon

Prowadzenie polityki wymaga sprytu i nieco wiedzy. Moje powyższe, jedynie teoretyczne i nieco żartobliwe rozważania, mają na celu pokazanie Państwu, że zasady, kręgosłup moralny oraz niezłomna postawa są niezbędne, ale jedynie nam, potomkom Piastów i Jagiellonów, w codziennym życiu, gdyż tak nas wychowano. W polityce międzynarodowej średnio się sprawdzają. Jeśli ktoś ma obawy, że Amerykanie mogą mieć do nas pretensje za układanie się z Iranem, to służę przykładem waszyngtońskiej elastyczności. Rzecz działa się półtorej dekady temu, kiedy w irackiej Karbali bojownicy szyickiego duchownego, Muktady as-Sadra, walczyli z czołgami i bojowymi wozami piechoty amerykańskiej batalionowej grupy bojowej, dowodzonej przez podpułkownika Gary’ego Bishopa. Cała sprawa odbywała się zgodnie ze wszystkimi prawidłami – sadryści strzelali do pojazdów z granatników i karabinów, Amerykanie strzelali do Mahometan z armat i działek szybkostrzelnych, byli zabici i ranni, oczywiście po obydwu stronach. Serwisy informacyjne znad Potomaku donosiły o niezaprzeczalnym bohaterstwie synów Jane i Johna, a muezzini opiewali z wież minaretów dobrodziejstwa spotkania z hurysami. Walki odbywały się w nocy, zaś w dzień, cywilny gubernator prowincji Karbala, Amerykanin o nazwisku Terry (lub Berry, dziś już, niestety, dokładnie nie pamiętam) spotkał się z grupką nieznanych mi całkowicie, godziwie odzianych Arabów. Rozmowy toczone były w holu hotelu, gdzie znajdował się sztab 1. Brygadowej Grupy Bojowej (1 BCT – ang. 1st Brigade Combat Team). Na owo bardzo przyjazne spotkanie natknąłem się przypadkiem, pędząc z jakimś dokumentem do sekcji operacyjnej. Bladego pojęcia nie miałem kim są ci ludzie i o czym rozmawiają. Dopiero wieczorem dowiedziałem się z plotek, że są to pomocnicy Muktady, którzy przybyli do Terry’ego, aby sobie ponegocjować. Wszyscy byli przyjaźni, uśmiechnięci, rozpromienieni i w dobrej komitywie, co nie zmieniło faktu, że wieczorem rozpoczęła się kolejna, wielogodzinna strzelanina. Dyplomacja ma swoje prawa.

Swoje prawa mamy także my, wyborcy. Oczekujmy od decydentów racjonalizmu i właściwej oceny sytuacji. Nie chcę Państwa dręczyć poważnymi sprawami już na początku roku, dlatego pozwoliłem sobie na lekki i szyderczy ton niniejszego tekstu. Nie zmienia to faktu, że wymagam od moich przedstawicieli twardego stąpania po ziemi i niech pod żadnym pozorem nie przerywają oni smacznego snu Winkelrieda.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 06 stycznia 2020 r.

Exit mobile version