Rocznicę będziemy wkrótce obchodzić. Czterdziestą. Tak, tak – mija już czwarta dekada, od dnia 30 lipca 1980 roku, kiedy Władysław Kozakiewicz pokazał gwiżdżącej rosyjskiej publiczności słynny gest, po którym wszyscy sekretarze Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, a także Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej dostali nagłego kociokwiku i rzucili się do przydziałowych telefonów – będących wówczas atrybutem luksusu – aby sprawę wyjaśnić i załagodzić, czy wręcz przeciwnie – rozjątrzyć i wskazać winnych zaistniałych tarć, by pozbyć się niewygodnych lub nielubianych towarzyszy i oponentów politycznych. Ja osobiście tego wydarzenia nie zanotowałem, dlatego, że miałem raptem osiem lat, jakimś cudem otrzymałem promocję do drugiej klasy szkoły podstawowej, przebywałem na wakacjach w najbezpieczniejszym miejscu na świecie, czyli u moich Dziadków w domku pod lasem i jeśli wierzyć w ustny przekaz mojego śp. Taty, zajmowałem się „lataniem za piłką aż ziemia dudniła i człowiekowi wydawało się, że galopuje stado nosorożców”. Gwarantuję Państwu, że w tamtym czasie nie odnotowano na Mazowszu bytności większej liczby, żyjących na wolności azjatycko-afrykańskich nieparzystokopytnych, a ponieważ Ojczulek wygłaszał ową frazę z kpiarskim uśmiechem, toteż śmiało możemy zaliczyć całą opowieść w poczet klechd. W tym samym czasie, pododdziały Specnazu, czołgów i piechoty zmechanizowanej odnosiły duże sukcesy w górzystym Afganistanie, co uspokajało zgrupowanie starców trzęsących Europą Wschodnią zza kremlowskich murów, a jednocześnie absorbowało na tyle siły „niezwyciężonej” Armii Czerwonej, że pomysły Dmitrija Fiodorowicza Ustinowa, prącego do zbrojnej interwencji w Polsce, nie spotkały się z większym uznaniem. Armagedon dopiero nadciągał, ale toczony sklerozą Leonid Iljicz Breżniew nie wiązał tego w żaden sposób z faktem, że miesiąc luty roku 1980 miał aż 29 dni, zaś wybory prezydenckie w USA odbywają się zawsze w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada roku przestępnego.
Rok przestępny – ten przywołany powyżej – dał elekcyjny sukces Ronaldowi Wilsonowi Reaganowi, co, w dalszej perspektywie, spowodowało upadek Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i zmianę układu sił na Starym Kontynencie. 40. prezydent Stanów Zjednoczonych narzucił tak mordercze tempo wyścigu zbrojeń, że centralnie sterowane gospodarki demoludów nie mogły sprostać obciążeniom i nie były w stanie produkować jeszcze więcej rakiet i czołgów. Marszałków – urodzonych na przełomie wieków XIX i XX, obwieszonych medalami z wielkiej wojny ojczyźnianej – zaczęła zabierać nieubłagana kostucha, podobnie jak Jurija Władimirowicza Andropowa i Konstantina Ustinowicza Czernienkę – uznawanych powszechnie za kontynuatorów „doktryny Breżniewa”, jawnie określanej, jako doktryna ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych. Później nastał czas odwilży Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa, upadek muru berlińskiego, „mała-wielka smuta rosyjska” epoki Borysa Nikołajewicza Jelcyna i wreszcie przejęcie władzy przez pułkownika KGB, Władimira Władimirowicza Putina, kontynuatora imperialnej polityki Moskwy.
Imperialna polityka Moskwy nie dopuszcza istnienia w pełni niepodległych państw sąsiadujących z Federacją Rosyjską. Można być wasalem, satelitą Kremla – wtedy ma się względny spokój lub odrzucić protekcję nadwołżańskich władyków i natychmiast stać się ich wrogiem. Nie, to nie ja jestem autorem tej tezy. Ja ją tylko przytaczam Czytelnikom, zaś sam zasłyszałem ów „dogmat” kilka miesięcy temu od, chyba najlepszego polskiego sowietologa, prof. Andrzeja Nowaka. My, Polacy, doskonale wiemy czym kończą się obce wpływy i rządy w Warszawie, gdyż nasza historia jest niesamowicie burzliwa. Położeni pomiędzy rosyjskim „młotem” a niemieckim „kowadłem”, musimy umiejętnie lawirować, aby nasi rządzący nie podzielili losu satrapy Recepa Tayyipa Erdoğana, którego potwornie upokorzono, każąc mu czekać kilka minut na audiencję przed zatrząśniętymi drzwiami gabinetu Putina. Prezydent Turcji dostał solidną lekcję pokory, a zdjęcia tłoczącej się na korytarzu, zdezorientowanej ankarskiej delegacji, obiegły cały świat. Do podobnej sytuacji dopuścić nie możemy i aktualnie czynimy kroki zapobiegawcze.
Kroki zapobiegawcze podejmuje prezydent Andrzej Duda lecąc do Waszyngtonu na zaproszenie Donalda Trumpa. Mam nadzieję, że obydwie głowy państw podejmą konstruktywną debatę na temat zwiększenia ilości wojsk amerykańskich stacjonujących na terenie naszego kraju oraz zacieśnienia wzajemnej polityki obronnej. Nie dajcie się Państwo zwieść narracji głoszącej, że przybliżenie sił Sojuszu Północnoatlantyckiego do granic Rosji jest niepotrzebnym drażnieniem „niedźwiedzia”. Jest dokładnie odwrotnie, ponieważ „niedźwiedź” rozumie tylko argument brutalnej siły i każde ustępstwo czy akt dobrej woli traktuje jako słabość, starając się ją natychmiast wykorzystać. Główny lokator Białego Domu też ma swoje do ugrania, ponieważ 3 listopada będzie walczył o reelekcję, a śmiałe posunięcia w polityce zagranicznej mogą mu w niej pomóc. Nie podejmuję się prorokowania, czy Trump zbliżające się wybory wygra, ale jestem pełen optymizmu, ponieważ mamy w końcu rok przestępny.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 22 czerwca 2020 r.