Site icon ZycieStolicy.com.pl

Przybył trener, a nie lokaj

Karny

Przybył trener, a nie lokaj

W wtorek do Polski imigrował Fernando Santos. Nowy selekcjoner naszej piłkarskiej reprezentacji zameldował się na lotnisku Okęcie w otoczeniu asystentów i objuczony walizami. 68-latek zamienił słoneczną Portugalię na gęste polskie futbolowe piekiełko. Ma na stałe mieszkać w Warszawie, by jak najlepiej poznać naszą rodzimą ligę i jej bohaterów. Kiedy Santos na powitalnej konferencji prasowej zapowiadał, że zamieszka nad Wisłą, że od chwili podpisania kontraktu z PZPN czuje się Polakiem, podejrzewałem, że to kolejny tani bajer w wykonaniu kolejnego portugalskiego trenera. Przecież nie tak dawno, bo w styczniu 2021 roku na podobnie wysokiej nucie kibiców czarował Paulo Sousa. Mówił o Janie Pawle II, Polakach jako wspaniałej nacji. Wtedy zabrakło mi tylko peanów na temat Zenka Martyniuka i przewagi schabowego z kapustą nad słynną zupą caldo verde. Sousa mówił pięknie i ze swadą, a po zaledwie niespełna dwunastu miesiącach niczym szczur z tonącego okrętu zawinął się i uciekł z Polski na drugi koniec świata, bo aż do brazylijskiego Flamengo. Skąd zresztą też zdążył już zostać zwolniony. Zanim Sousa zwiał do Ameryki Południowej, nie znalazł czasu by obejrzeć choćby jednego meczu naszej ligi. JEDNEGO! Olewał i lekceważył Ekstraklasę i wcale się z tym nie krył.
Skoro Paulo Sousa, który ani przed naszą reprezentacją, ani po niej nic w trenerce nie osiągnął, tak wysoko nosił głowę, to aż bałem się pomyśleć jak będzie się stawiał Fernando Santos, którego sukcesy szkoleniowe to dla Sousy nieosiągalny kosmos. Santos z powodzeniem pracował w FC Porto, ateńskich Panathinaikosie i AEK, z drużyną narodową Grecji czy wreszcie z reprezentacją swojej ojczyzny. W 2016 roku doprowadził Portugalię do mistrzostwa Europy, a trzy lata później do triumfu w Lidze Narodów.
Pierwsze wrażenie, to z konferencji, przyjemne. Stateczny, wyważony, spokojny, choć sprawiający wrażenie pewnego swoich umiejętności Fernando Santos, wzbudził sympatie. Wątpliwości budziły tylko te jego teksty, jakby wyjęte z Sousy…
Tyle, że we wtorek Santos pokazał, że to nie była mowa – trawa na potrzeby gawiedzi. Jak powiedział, tak zrobił i zameldował się w Warszawie. Na razie w hotelu, bo dopiero rozpocznie wizytację zaproponowanych mu przez PZPN mieszkań, ale widać, że pracę z naszą kadrą i co równie ważne, swoich szefów z federacji i nas kibiców, nowy trener Biało – Czerwonych traktuje poważnie.
Nie wiem, czy Santos osiągnie z Polską sukcesy, ale mnie już do siebie przekonał. Choćby tym, że po latach współpracy z Cristiano Ronaldo w reprezentacji Portugalii, nie musi budować swojego autorytetu wizytami u czołowych polskich kadrowiczów z Robertem Lewandowskim na czele. Dla mnie skrajnie niepoważne było, że poprzedni selekcjonerzy Jerzy Brzęczek, Sousa czy Czesław Michniewicz, zanim jeszcze przymierzyli reprezentacyjny dres, to już ruszali w pielgrzymkę do „Lewego”, by pokłonić się naszej największej gwieździe i zyskać jej akceptację.
Santos tego nie zrobił z jednego powodu – bo jest trenerem a nie lokajem piłkarzy. Zresztą pięknie to powiedział na konferencji, kiedy zapytano go, jak widzi współpracę z naszymi gwiazdami. Odparł, że gwiazdy to widział tylko na niebie, ale nawet tam nie występują one pojedynczo lecz w zbiorach. I dla niego takim zbiorem jest drużyna, której każdy musi podporządkować swoje ambicje.” I to zakomunikował facet, który przez osiem lat umiał podporządkować interesom zespołu gracza o tak wielkim ego jak Ronaldo. A na ostatnich mistrzostwach świata bez mrugnięcia okiem posadził nawet wielkiego Cristiano na ławce. Bo tego wymagało dobro drużyny. Podoba mi się, że w naszej kadrze wreszcie dowódcą będzie trener, który nie przeprasza piłkarzy za taktykę jaką wybrał na mecz.

Exit mobile version