,,POST-PAMIĘĆ” I MIŁOŚĆ
Obraz Karsten Paulick
Każdy z nas chce ,,po prostu żyć’’, to oczywiste. Los obdarza życie człowieka niepowtarzalną muzyką, akordów, motywów, czystych brzmień i wielością interpretacji. Odtwarzamy znane nam motywy, pewne zwroty, melodie, ale, tak naprawdę nigdy nie powtarzamy ich dosłownie. Bóg dorzuca do naszych biografii wariant rytmiczny, miłość, przyjaźń i rodzinę. Tu doda kropkę, tam frazę, obok zaakcentuje żywo pobrzmiewające echa wydarzeń. Miłość młodzieńcza jest jak oberek, żywiołowa, taneczna, rytmiczna, uśmiechnięta. Pędzi, jak wirujący pęd powietrza, by nacieszyć życie, póki los jej nie zatrzyma. Miłość dojrzała w precyzyjny sposób operuje życiem. Sięga tak wysoko, że wyżej sięgnąć nie możesz, upada tak nisko, że niżej upaść już się nie da, jest tak obszerna, że większego rozmiaru nie znajdziesz, jest tak krucha, że musisz chronić ją przed niszczącym działaniem żywiołów. Jednak wojna i życie w odrealnionym świecie komunizmu, ideologii oderwanej od rzeczywistości, może zatrzymać lub spowolnić taniec życia. Tym razem wywiadu udzieliła mi kobieta, której ojciec brał udział w Powstaniu Warszawskim. Jej młodość w czasach powojennych, komunistycznych pozostawiła w ,,post – pamięci’’ obraz ojca i procedur partii, która mimo prób ingerencji w jej życie, nie zdołała zatrzymać woli budowania życia ,,po swojemu’’, dając jej poczucie spełnienia i szczęścia.
-,,Było nas czworo. Rodzice mieszkali w Warszawie. Mój ojciec brał udział w Powstaniu Warszawskim, był w kanałach. Jak kończyło się powstanie, to rodzice rozjechali się w dwie strony, żeby przetrwać. Tak się umówili. W 1954 roku jakiś ksiądz niemiecki przysłał nam list i napisał, że ojciec zmarł w obozie, że słaby był, bo go zawsze bili. Pochowany jest w grobie zbiorowym w Niemczech. Tam jest ponad sto osób. Rzekomo, jakiś czas temu zrobili tam muzeum. Teraz mogę powiedzieć, że mam żal o to do państwa, że po wojnie nikt się o nas nie zapytał, nikt nie upomniał co się z nami stało? Wtedy, gdy byłam dzieckiem, nie wolno mi było przyznać się w szkole, że ojciec walczył. Potem, jak starałam się do szkoły do Tarnobrzega, to mój znajomy powiedział, Ty nie pisz, że twój ojciec brał udział w powstaniu. Nie wolno było, bo powstańcy, dzieci i rodziny powstańców byli traktowani, jako wrogowie Polski. Tak było przez wiele lat i tego im nigdy nie zapomnę. Tak samo, jak przychodziłam do pracy do fabryki i chciałam sobie zrobić maturę, a dzieci jeszcze nie miałam. To mi taki jeden kazał zapisać się do partii. A ja powiedziałam niech się złodzieje i kłamcy wypiszą, to ja się zapiszę. To mi wtedy powiedział, ten sekretarz, no nie wiadomo, jak jest za bramą. A ja odpowiedziałam mu, niewiadomo, dla kogo brama najpierw się zamknie. Ja jestem dumna z ojca. Trudno, żebym coś takiego zrobiła ojcu, który oddał życie za ojczyznę, jakbym takim chamom się poddała. Takie miałam zasady i tak całe życie robię. On już lata nie żyje, a mnie Bóg pobłogosławił” -stwierdziła.
Pamięta Pani czas powstania?
-,,Byłam za mała, żeby to wszystko pamiętać. Matka przyjechała tu z nami. Ojca zabrali i wywieźli do Niemiec. Mama odnalazła się w tych stronach, bo tu miała rodzinę. Jak mama miała 16 lat, to matka chrzestna, która była wykształconą osobą, wzięła ją do siebie do Warszawy. Wtedy tak się robiło. Tam wysłała ją do szkoły. Nauczyła się dobrze gotować i to jej w życiu się przydało. Tam zapoznała się z moim ojcem. Tam w Kościele Świętego Krzyża wzięli ślub. Niedaleko też mieszkali. Po wojnie, jak tu wróciliśmy, mama musiała iść do pracy. Dwie siostry były starsze w wieku szkolnym, to pojechały do Internatu, do miasta, bo się uczyły, a my z bratem zostaliśmy w domu’’- wskazała.
Brat opiekował się Panią?
-,,Trudno powiedzieć. Nie wiem, czy można nazwać to opieką, byliśmy dziećmi, no ale był. Jak mama pracowała na cegielni, to brała nas ze sobą, bo nie miała co z nami zrobić. A potem, jak brat poszedł do szkoły podstawowej, to mnie ciągnął za sobą. Stawiał mnie w kącie przy piecu, żebym się zagrzała, nie marzła. Miałam wtedy cztery lata. Stałam tak, aż skończył lekcje i czekałam na niego. Było bardzo ciężko’’- odpowiedziała.
Jakie było Pani życie?
-,,Miałam ciężkie życie, ale mam taki optymistyczny charakter. Moje siostry mówiły mi tak, że jak ja umrę, to szkoda mnie będzie pochować, to po pierwsze, a po drugie, że ja to jeszcze w trumnie będę się cieszyć. Jak mój syn miał roczek, a byłam w drugiej ciąży, to mąż poszedł do szpitala i był gościem w domu. W szpitalu to zakryli go parawanem i czekali, jak on umrze. Chorował na serce. A on jednak był mocny, wytrwał i zoperowali go w 1984 roku. Operacja się udała i żyje tyle lat. Ma dwie sztuczne zastawki i chodzi mu tam, taki zegarek, bez przerwy go słychać. Jak się już przyzwyczaiłam to nie reaguję. Cały czas to pika. Nawet pan z pogotowia, jak przyjechał, to mówi, jak elegancko, równiutko chodzi i serce działa. Teraz mu mówię, człowieku wstań, musisz chodzić, tak lekarz powiedział. Dbam o niego. On był dobry dla mnie, dlatego go szanuję. On nie poszedł nie przepił, tylko wypłatę przyniósł od samego początku. Całe życie dobry był dla mnie. Nie tak, jak w rodzinach jest, że ,,każde sobie rzepkę skrobie’’. Ja wiem po mojej siostrze. Szwagier sobie, ona sobie. U mnie nie było. Przyszła wypłata, przynosił pieniądze, kładł na stół. To jest na to, to jest na to, dzieliliśmy. Trochę późno dzieci miałam, ale dobrze, że są, bo mnie wszyscy już przekreślili. A ja dotąd chodziłam, dotąd jeździłam do Krakowa, dotąd starałam, aż się dobrze skończyło. Mam ich trójkę. Nie zamieniłabym swojego życia za nic na świecie, choć było ciężko. I teraz mnie już o nic nie chodzi. Wszyscy musimy umrzeć, wiadomo, my nażyliśmy się i tak bardzo długo. Tylko idzie pierwsza komunia wnuczka i chciałabym, żeby ten wnusiu zapamiętał sobie tego dziadzia, zdjęcie pamiątkowe zrobił. Niechby mąż doczekał, niechby te dzieci zapamiętały. Mówię do niego ,,nie czekaj na śmierć, bo ona i tak sama przyjdzie’’. Jest świadomy, tylko jest uparty. Nie oddam go nigdzie, bo stamtąd już się nie wychodzi. Zamontowałam mu poręcz, bo jak raz go dźwignęłam, to później sama nie mogła się podnieść. Jak lekarz huknął na niego, to się wziął troszkę za jedzenie. Gotuję mu to ulubione, ziemniaki, trę marchew z jabłkiem. Widzę, że jest trochę lepiej. Całe życie jestem optymistką”- dodała.
Jak jest na emeryturze?
-,,Nie mam tej emerytury wysokiej, ale dla mnie to i tak starczy. Wypracowałam sobie. Jestem zadowolona, bo mi nie brakuje. Teraz jest lepiej. Opłaty można zrobić i zjeść. A mnie dzisiaj nic więcej nie potrzeba. Dla nich żyję. Cieszę się, że dzieci urodziły się zdrowe. To najważniejsze, że są, przyjadą, że mnie uszanują. Jako dziecko, to żeśmy przeszli okropnie, ale wszystko ułożyło się. Jestem zadowolona i Bogu dziękuję za każdy dzień’’- zakończyła.
Konkluzja: Wszystko jest zwyczajne, tylko nie miłość..
Aleksandra Rachwał
,,Knowledge is Power”