Site icon ZycieStolicy.com.pl

„Polityczny mezozoik”

polityczny mezozoik

Gdyby nie fakt, że mam zaszczyt i przyjemność pisać dla Czytelników niezwykle wyrobionych politycznie, to na wstępie niniejszego artykułu zadałbym Państwu zagadkę: „Czy wiecie, co wydarzyło się w polskiej przestrzeni publicznej dnia 16 września 2015 roku?”. Naturalnie, eksponowanie łamigłówki jest bezcelowe, ponieważ wszyscy z Was wiedzą, że właśnie wtedy Jarosław Kaczyński wygłosił z mównicy sejmowej słynne przemówienie, w którym zdecydowanie sprzeciwił się sprowadzaniu do naszego kraju przybyszów z Azji i Afryki, na co miał ochotę rząd premier Ewy Kopacz, uginający się pod presją Brukseli, czyli de facto Niemiec. Ależ powstał wtedy tumult! Liberalna strona sceny politycznej zarzuciła liderowi Prawa i Sprawiedliwości (PiS) wszystkie możliwe fobie, nieznajomość realiów współczesnego świata, brak ogłady, zacofanie, zaściankowość i usiłowanie wyprowadzenia kraju z Unii Europejskiej (UE). A przecież premier Kaczyński powiedział tylko prawdę, czyli to, co zalążkowo działo się już na dużym obszarze Starego Kontynentu. Mówił o muzułmańskich strefach, do których nie zaglądają nawet policyjne patrole, pobiciach, gwałtach, siłowym narzucaniu prawa szariatu i innych niebezpieczeństwach. Napomknął także – co spotkało się z dużym szyderstwem lewej części niższej izby parlamentu – o uczennicach, obawiających się pójść do szkoły w krótkiej spódniczce, pomimo, że rzecz owa w naszej kulturze jest powszechna. Dziś, po upływie ponad pół dekady od tamtej przemowy, apokaliptyczna wizja Kaczyńskiego jest na zachód od Odry codziennością, nikt – nawet najzacieklejsza opozycja – nie napomyka słówkiem o jakichkolwiek ustępstwach w sprawie przyjmowania śniadolicych kohort, a żałować należy jedynie, że owe przestrogi są teraz traktowane niczym opowieści z politycznego mezozoiku.

„Polityczny mezozoik”, czyli pamiętny kwadrans Jarosława Kaczyńskiego na sejmowej mównicy, powinien być bezwzględnie przypominany przez prawicowe tytuły prasowe, choćby po to, aby ludzie uświadomili sobie, przed czym uchroniło Polskę zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy w wyborach parlamentarnych, jesienią roku 2015. Niestety, legendarne już nieudacznictwo obozu rządzącego w sferze komunikacji społecznej, ciągła defensywa informacyjna i gaszenie sztucznych pożarów, wywoływanych przez liberalne media, spowodowały, że niewielu chce obecnie się tamtym sporem zajmować. A szkoda, bo na przykładzie przestróg sprzed lat można udowodnić, że to prezes PiS-u miał rację i polityczną intuicję. Do czego jest nam to potrzebne dziś? Ano do tego, by wyjaśnić społeczeństwu genealogię kolejnego konfliktu, jaki wybuchł na linii Warszawa-Budapeszt-Berlin-Bruksela. Tym razem także, jak prawie zawsze, chodzi o pieniądze, czyli budżet UE i Fundusz Odbudowy. Otóż, pewnego dnia pan Jarosław udzielił wywiadu dla ogólnopolskiego dziennika, w którym jednoznacznie stwierdził, że jeśli wspólnotowi mandaryni będą dalej forsować dziki pomysł wiązania podziału środków finansowych z praworządnością, to Węgry i Polska skorzystają z prawa weta, co zablokuje prace nad całymi strukturami finansów. Oczywiście, Polska, zepchnięta na margines rządami Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, tak całkowicie przestała się liczyć na arenie międzynarodowej, że przez kolejne kilka dni po wywiadzie, wszystkie liczące się na niemieckim rynku tytuły prasowe, zajmowały się tylko i wyłącznie słowami Kaczyńskiego, usiłując udowodnić wszem i wobec, że warszawskie i budapesztańskie gabinety nie mają nic do powiedzenia. Nie ukrywam, że uciechy miałem co nie miara i wyśmienicie bawiłem się czytając kolejne logiczne wolty teutońskich fechmistrzów pióra i szpalty.

Teutoński fechmistrz pióra i szpalty, dziennikarski zawodnik wagi ciężkiej – Reinhard Veser – posunął się do uderzenia w tony wręcz histeryczne i postawił tezę , że jeśli UE nie wymusi na Polsce i Madziarach przestrzegania praworządności, to jej fundamenty zostaną rozsadzone od środka. Z nieukrywanym żalem dodam, że nawet Veser nie był w stanie zdefiniować, czym owa praworządność jest. Jeśli przyjąć niemieckie standardy, to można założyć, że praworządnością – taką rozszerzoną, międzynarodową – należy nazwać rozbójnicze wymuszanie uległości sąsiadów podczas budowy gazociągu Nord Stream 2 lub odmowę wywiązywania się z sojuszniczych zobowiązań łożenia 2 proc. PKB na obronność, co finalnie doprowadziło do wyprowadzania wojsk amerykańskich z terytorium Niemiec. Tego niestety żurnalista już nie zdradził, ale ja wciąż nie tracę nadziei, że rzecz cała będzie kontynuowana.

Kontynuowane będą rozmowy nad podziałem środków unijnych na lata 2021-2027. To będzie zażarta walka, ponieważ pandemia stratowała europejskie gospodarki i każdy spróbuje zagarnąć jak najwięcej dla siebie. Wszystkim chcę przypomnieć, że niemieccy chadecy z CDU i bawarskiej CSU staną we wrześniu przyszłego roku w szranki wyborcze. O sukces może być trudno, dlatego – starym obyczajem – już teraz poszukują wytłumaczenia, dla postępującej pauperyzacji społeczeństwa. Przecież nie mogą powiedzieć, że gospodarka zwolniła dlatego, iż bez zakulisowych rozgrywek i intryg politycznych, prowadzonych w Brukseli od lat, okazała się nie tak konkurencyjna, jak dotychczas Niemcom tłumaczono, prawda? Nie mogą dopuścić, aby przeciętny berlińczyk dowiedział się, że to często szulerskie regulacje wspólnotowe, pozwalały na dotychczasową hegemonię jego państwa. Cóż, najbliższe tygodnie będą bardzo gorące, a my – w ramach poszukiwania dobrej argumentacji – zapuszczajmy się w okres „politycznego mezozoiku”.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 19 października 2020 r.

Exit mobile version