Site icon ZycieStolicy.com.pl

Pogotowie nie na zdrowie

Pogotowie

Pogotowie nie na zdrowie

O tym, że nasza ukochana i piękna ojczyzna jest krajem aż kipiącym od absurdów wiadomo od lat. Jednak szafowanie życiem starszych schorowanych ludzi przez tzw. pracowników służby zdrowia, to już nie absurd, tylko kryminał. Przykłady olewactwa i niekompetencji lekarzy, pielęgniarek, ba, nawet cieciów w szpitalach można mnożyć. Każdy, kto choć raz musiał korzystać z pomocy lekarskiej, nie tej prywatnej, tylko refundowanej przez Narodowy Fundusz Zdrowia, wie, że w szczególnej zawodowej kaście obowiązują reguły jakby żywcem wyjęte z filmów Stanisława Barei. Ja chciałem opowiedzieć o przykładzie znieczulicy pracowników Pogotowia Ratunkowego i tzw. Punktu Nocnej i Świątecznej Opieki Zdrowotnej. Rzecz miała miejsce w Radomiu. Pół godziny po północy w nocy ze środy na czwartek. Pani w wieku 69 lat. Ze zdiagnozowanym guzem mózgu. Poczuła ostry ból brzucha. Jako, że doskonale zdążyła poznać obyczaje w szpitalnych SOR-ach, zadzwoniła po pogotowie wyłącznie po moc doraźną, udzieloną w domu. Chciała dostać leki, który ukoją ból. Wykręciła numer 112. Po połączeniu została przełączona na centralę pogotowia. Tam po opisaniu dolegliwości usłyszała, że pogotowie nocą to owszem, wyjeżdża na wezwanie, ale wyłącznie do wypadków. A pani powinna zgłosić się do wspomnianego wyżej Punktu Nocnej i Świątecznej Pomocy Zdrowotnej.

Zwijająca się z bólu kobieta zadzwoniła do PNŚPZ, połączyła się z lekarzem. Dialog brzmiał mniej więcej tak:

– Co pani jest? – spytała dyżurna lekarka.

– Mam straszne bóle brzucha.

– To niech pani do nas przyjedzie.

– Czym? Nie mam samochodu.

– To proszę wziąć taksowkę.

– Nie mam pieniędzy. Jestem emerytką.

– To proszę zamówić transport medyczny. Koszt 250 złotych – poradziła pani doktor.

– Proszę pani, ja nie mam siły oddychać, a co dopiero z panią rozmawiać…

– No dobrze, dobrze… Brała pani jakieś leki?

– Cale opakowanie Nospy. Wypiłam kilka szklanek gorącej wody.

– Skoro nie może pani do nas przyjechać, to niech pani idzie do apteki i kupi sobie Pyralginę. Może pomoże.

– O pierwszej w nocy?! Do apteki?! Kiedy ja nie mogę się wyprostować?! Dziękuję za taką pomoc.

Chora do rana przesiedziała skulona w fotelu próbując zmniejszyć ból, domowymi sposobami. Udało się. Kiedy świtało był mniejszy. Jakoś dowlokła się do przychodni, po drodze zahaczając o aptekę i kupując pyralginę. Lekarz rodzinny zdiagnozował podrażnienie wątroby. Kobieta miała szczęście. Przeżyła.

I absurd numer 2. Warszawa – Międzylesie. Czwartek przed 20. Bardzo ruchliwa ulica, pełna przejść dla pieszych. Ulica prowadząca do Centrum Zdrowia Dziecka i Szpitala Międzyleskiego. Mimo, że wieczór dosyć wczesny, na owej ruchliwej ulicy ciemno, jak w… grobie. Mimo włączonych świateł mijania, widoczność kierowców zredukowana do kilku metrów. Ludzie, którzy w takich okolicznościach przyrody decydują się na przejście na drugą stronę ulicy maja odwagę graczy w rosyjską ruletkę. No, chyba , że dzwonili na pogotowie i już wiedzą, że gdzie jak gdzie, ale do wypadku karetka na pewno dojedzie.

Pozostając w klimacie absurdów wypadałoby jak u Barei filmowy milicjant zadać burmistrzowi Wawra pytanie: „ A co byście zrobili, gdyby przez pasy przechodził wasz syn?” (sprawdzić czy nie ksiądz…)

Piotr Radomski

Exit mobile version