Site icon ZycieStolicy.com.pl

Początek i koniec

początek i koniec

Jesteśmy dokładnie na półmetku niemieckiej prezydencji w Unii Europejskiej, a ja odnoszę czasem wrażenie, że do naszych umęczonych ziem musi przybyć jakaś krucjata, mająca na celu przywołanie niesfornego narodu polskiego do porządku. Jeśli ktoś uważnie śledzi doniesienia agencyjne i komentarze żurnalistów – szczególnie tych, sympatyzujących z liberalną stroną sporu politycznego – to może domniemywać, że wszystko, co dzieje się pomiędzy Bałtykiem a Tatrami, jest jedną wielką katastrofą. Padają ciągłe zarzuty o nieumiejętności samostanowienia, braku niezawisłego sądownictwa, ingerencji władzy centralnej w autonomię samorządów, ręczne sterowanie organami ścigania, brak wolnych mediów i wiele innych. Gdyby człowiek brał owe opinie na poważnie i nie utrzymywał należytego dystansu do dziesiątków podobnie brzmiących tez, jakimi codziennie bombardują go ze wszystkich stron, wówczas mógłby poczuć nieodpartą chęć zakopania się ze wstydu pod ziemię. Szczęściem dla wszystkich jest fakt, że zajmuje nas praca zawodowa, wychowywanie dzieci, rozpieszczanie wnuków oraz zwalczanie powszednich przeciwności losu, więc frazami wydobywającymi się z głośników odbiorników radiowych lub telewizyjnych przejmujemy się średnio. Dodatkowo, cykliczność mniej lub bardziej idiotycznych kataklizmów i afer oraz robienie wokół nich przesadnego klangoru przez mistrzów pióra i szpalty, spowodowały zwyczajne uodpornienie się przeciętnego obywatela. Ludzie doszli do wniosku, że nie pierwsza i nie ostatnia to chryja, toteż zwyczajnie robią swoje, słusznie przypuszczając, że wszystko ma swój początek i koniec.

Początek i koniec ma i będzie miała także obecna, zażarta walka o kształt i podział budżetu Unii Europejskiej (UE) oraz sposób dystrybucji Funduszu Odbudowy, którego wartość osiągnie ponoć niebagatelną kwotę 750 miliardów euro. Spór wydawał się nieco wygładzony i przygotowany do dalszej, konstruktywnej debaty po lipcowych spotkaniach w Brukseli, kiedy to Mateusz Morawiecki wespół z Viktorem Orbánem ogłosili, że unijny plan zatytułowany roboczo „pieniądze za praworządność”, będzie realizowany przez konsensus na poziomie Rady Europejskiej (RE), a wówczas obydwaj premierzy mieliby prawo veta. Innego zdania była Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej (KE) oraz Charles Michel, szef RE. Ci ostatni usiłowali wprowadzić w przestrzeń medialną narrację o decydowaniu poprzez uzyskanie większości kwalifikowanej, co praktycznie oznacza pozyskanie 15 głosów ze wszystkich 27, aby projekt usankcjonować. To ostatnie rozwiązanie staje się dla nas niekorzystne, ponieważ wiadomą jest rzeczą, że zostaniemy przegłosowani. Dlaczego była aż taka rozbieżność w letnich komunikatach? Tego nie wiem, ale wiem, że przez kilka ostatnich miesięcy antagonizm został podsycony przez unijnych stupajków, a twarz kursowi kolizyjnemu dała niezawodna Věra Jourová.

Věra Jourová, wiceprzewodnicząca KE, odpowiedzialna za wartości i przejrzystość, pojawia się zawsze wtedy, kiedy należy wzniecić ferment i zawieruchę. Tak było i tym razem. W połowie trzeciej dekady września Czeszka udzieliła wywiadu słynnemu niemieckiemu tytułowi prasowemu, w którym zapowiedziała publikację raportu o stanie praworządności w UE. Dokument ów, zanim jeszcze ujrzał światło dzienne, został odarty przez naszą bohaterkę ze wszystkich znamion poufności, kiedy stwierdziła ona, że praworządność kuleje na całym Starym Kontynencie, ale swoją uwagę i tak skupi głownie na Węgrzech i Polsce. Wyznam Państwu w największej tajemnicy, że posądziłbym panią Věrę o bycie psychofanką premierów Orbána i Morawieckiego, ale zdaję sobie sprawę, iż gra idzie o grube pieniądze, dlatego całe przedstawienie jest cynicznym i wyrachowanym spektaklem, mającym na celu nieuprawnione dyscyplinowanie państw chcących zachować autonomię w obszarach, po które Bruksela jeszcze nie sięgnęła. W tym miejscu dodam, że nikomu nie zależy na szybkim zamknięciu sprawy, ponieważ powstały chaos odwraca uwagę opinii publicznej od rzeczy najistotniejszych.

Rzeczą najistotniejszą jest obecnie wyjście z kryzysu postpandemicznego. W tym celu buduje się przywołany powyżej, gigantyczny Fundusz Odbudowy. W chwili pisania niniejszego artykułu uchwalenie wysokości oraz sposobu pozyskania kwot musi być jednomyślne, czyli wszystkie głowy państw i szefowie rządów muszą wyrazić swoją zgodę. I tu jest haczyk, ponieważ Bratankowie i my życzymy sobie, aby Fundusz był przyjęty w jednym pakiecie z budżetem, co pozwoli na zastosowanie prawa weta, gdyż odrzucenie projektu na odbudowę z automatu klinczowałoby głosowanie większości kwalifikowanej przy budżecie. Pomysł jest bardzo dobry, ponieważ dodatkowe pieniądze są zwyczajną pożyczką, gwarantowaną przez państwa członkowskie. Tutaj należy upatrywać szansy dla Polski i Węgier, tłumacząc oponentom, że skoro poręczamy zawartością własnego skarbca pewne kwoty, to musimy mieć całkowitą kontrolę nad ich dystrybucją. To nie podoba się unijnym urzędnikom, dlatego właśnie teraz ukazują się sążniste teksty o łamaniu praworządności nad Wisłą i Dunajem, a kolejne gadające głowy starają się stworzyć wrażanie nadciągającego końca świata. Czas pokaże jak wszystko się ułoży, ale ja zapewniam Państwa, że ta walka także ma swój początek i koniec.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 05 października 2020 r.

Exit mobile version