O tym, co stało się kiedy Jezus z Nazaretu dotarł do Jerozolimy i dlaczego wierzba jest tak ważna podczas Wielkanocy.
Kiedy Jezus dotarł wraz z apostołami do bram miasta – mieszkańcy Jerozolimy przywitali go radośnie jako Pana i Króla, Syna Dawidowego. Przez bramę wjechał na osiołku, już nie musiał iść pieszo, droga zaś zasłana była najlepszymi płaszczami i wiecznie zielonymi liśćmi palmowymi. Ci, którzy nie zdążyli rzucić liści pod nogi Króla machali nimi pozdrawiając długo oczekiwanego gościa. Zapanowała radość, wszyscy wiwatowali. Jak się łatwo domyślić niektórym wkroczenie uwielbianego przez tłumy Nauczyciela było nie na rękę. Po pierwsze, ludzie rzeczywiście go bezkrytycznie uwielbiali, a On głosząc swe nauki i miłość jedynego Boga zaczął wprowadzać swoje porządki…Na początek rozgonił tłumy kupczących ze świątyni (Ew. wg. Św. Mateusza) czym pozbawił Kapłanów pieniędzy jakie czerpali z tego procederu, następnie uzdrowił chorych czym naraził się dodatkowo na gniew Kapłanów pozbawiając ich autorytetu nieomylności. Pomimo to, tłumy na Jego widok wciąż skandowały „Hosanna Synowi Dawida”. Wszystko wskazywało na to, że święto wkrótce się skończy… wiemy jak zakończyła się ta historia: nadchodził Tydzień Męki Pańskiej. Zdrada, pożegnanie z apostołami podczas ostatniej wieczerzy, wreszcie więzienie, tortury i wykonanie wyroku na krzyżu.
Minęły setki lat odkąd dwie niewiasty odkryły w kolejną niedzielę pusty grób i ujrzały zmartwychwstałego Nauczyciela. Wciąż jednak na pamiątkę tamtych dni uroczyście święcimy palmy i oczekując na wydarzenia Tygodnia Męki Pańskiej cieszymy się nadchodzącą Niedzielą Zmartwychwstania, która jest obietnicą życia wiecznego.
Wiara w Jezusa Chrystusa, Zmartwychwstałego Syna Bożego dotarła na wszystkie krańce świata. Także do prastarych słowiańskich puszczy. Po raz kolejny mądrzy kaznodzieje chcąc miejsce pogańskich bogów zastąpić wiarą chrześcijańską sięgnęli do miejscowych wierzeń i obyczajów.
Chociaż pamiętamy jak wyglądają palmowe liście z Jerozolimy, to na ziemiach dawnych Słowian ku czci wjazdu Zbawiciela ludzi niosą wiązanki z wierzbowych witek, często z kotkami, wiecznie zielony bukszpan, cis i kolorowe wstążki. Nazywają te wiązanki palmami, na pamiątkę tych palm sprzed dwóch tysięcy lat…
Dlaczego wierzbowe gałązki? Ano dlatego, że wśród wszystkich Słowian wierzba uważana była za drzewo niezwykłe, mające moc życia, płodności, niezwykłej właściowści odradzania się w najtrudniejszych warunkach. Ścięta nawet przy ziemi, na wiosnę przy odrobinie wilgoci wypuszczała nowe pędy. Zmartwychwstawała. Stała się więc idealnym symbolem zwiastującym Zmartwychwstanie Pańskie – bo przecież Niedziela Palmowa to pierwszy dzień tego właśnie misterium. Dlatego, mimo że długo jeszcze po przyjęciu chrześcijaństwa kojarzona była wśród Słowian z bogiem Welesem, z boginkami zamieszkującymi jej wiotkie gałęzie i wreszcie z siedzibą biesów – to jak słusznie przewidzieli mądrzy misjonarze starzy bogowie z czasem odeszli w zapomnienie i tylko w niektórych ludowych obyczajach drzemią ich wspomnienia.
W Palmową Niedzielę, o poranku Kapłan święci przed drzwiami kościoła „palemki”, po mszy zaś następuje radosna procesja na pamiątkę tamtego wjazdu na osiołku. Ale już po powrocie do domu wielkanocne „palemki” zaczynają funkcjonować inaczej. W wielu miejscach Polski nadal zjada się „koćki” wierzbowe żeby uchronić się od chorób gardła, fragmenty „palemek”, a tak naprawdę gałązki wierzbowe zatyka się w futrynach drzwi wejściowych do domów i budynków gospodarskich, aby chroniły od „złego”, dodaje się ich do paszy bydła i zatyka w bruzdach pól, aby plony były obfite. Wszystko to miała sprawić magiczna moc wierzby, drzewa życia i odrodzenia. A, że Wielkanoc wypada na wiosnę – to o to odrodzenie w przypadku wierzby szczególnie łatwo. Nawet panny na wydaniu wkładały wierzbowe gałązki z „palemki” do wody aby zobaczyć , która pierwsza puści listki – która pierwsza wyjdzie za maż. Innym obrzędem było okładanie „palemką” po plecach. Gospodarz aby zapewnić domownikom zdrowie i pomyślność wszelką – chłostał ich wierzbiną ze słowami „wierzba bije – nie zabije”. W wielkanocny poniedziałek młodzi chłopcy chodząc z kogutkiem także smagali kawalerów witkami wierzby – aby zapewnić im powodzenie u kobiet.
Czasy kiedy słońce było bogiem odeszły w zapomnienie. Palmy wyglądają już zupełnie inaczej, są „wileńskie” – takie najprostsze z wierzby i zieleni, kurpiowskie – wielometrowe, barwne i bogate, podkarpackie– surowe i zielone. Nikt już nie wozi figury Jezusa na osiołku podczas procesji – zwyczaj ten został zakazany przez władze Kościoła w 1780 roku ponieważ parada taka kończyła się zwykle huczną zabawą i popijawą. Obecnie w Polsce po dwóch wiekach przerwy praktykowany jest jedynie w Tokarni, towarzyszy mu ogólnopolski konkurs palm i jest to wielkie wydarzenie, nie tylko religijne ale i kulturalne. Tak czy owak Niedziela Palmowa nadal w wielu regionach kraju i nie tylko w Polsce zwana jest Niedzielą Wierzbową, a my po powrocie z Kościoła zatykamy „palmę” za obraz i trzymamy do następnej Środy Popielcowej (ze spalonych palemek pochodzi popiół do posypywania głów) wcześniej zaś łykamy po wierzbowym „koćku” tak na wszelki wypadek.
Chociaż w tym roku z uwagi na pandemię koronawirusa i rozsądne pozostanie w domach nie pójdziemy święcić wierzbowych gałązek, a w Wielkanocną Niedzielę nie spotkamy się w dużym rodzinnym gronie, to i tak życzymy sobie: Zdrowych, Radosnych i Spokojnych Świąt. A wierzba niech cicho szumi.