Site icon ZycieStolicy.com.pl

„Owoce zaniechania”

(fot. ZycieStolicy.com.pl)

(fot. ZycieStolicy.com.pl)

Kiedy klecę niniejsze akapity, cała Europa żyje konfliktem negocjacyjnym o Wieloletnie Ramy Finansowe na lata 2021-2027 i postpandemiczny Fundusz Odbudowy. I powiem Państwu więcej: ta Europa jeszcze sobie tym trochę pożyje, tak na moje oko – jakieś kilkanaście dni. Co będzie później? Później będzie Boże Narodzenie i Sylwester, więc bez względu na rezultat debaty, wszyscy ruszymy do sklepów po cholesterolotwórcze wiktuały, dewastujące wątrobę alkohole i podnoszące cukier we krwi ciasta. Wówczas brukselskie nawalanki zejdą na plan dalszy, dzięki temu osłabnie moc oddziaływania mediów na społeczeństwo, a co się z tym wiąże – spadnie presja na nasz rząd. Niemieckie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej zakończy się w dniu 31 grudnia 2020 roku, toteż – wyłączywszy okres świąteczno-noworoczny – zostało bardzo niewiele czasu, aby nasi zachodni sąsiedzi przeforsowali swoją wizję porozumień finansowych, tak bardzo dla Polski niekorzystnych. Wszystkim, szczególnie brukselskim stupajkom zaczyna się niewyobrażalnie spieszyć, a jak powszechnie wiadomo – „gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy”. Jest duża szansa na to, że dyplomacja znad Sprewy popełni serię błędów, co pozwoli wypracować kompromis, z którego będą niezadowolone wszystkie strony, a nie tylko Madziarowie i my. Od kilkunastu dni zastanawia mnie bierność gabinetu Frau Bundeskanzlerin w wymuszaniu posłuszeństwa na Warszawie i Budapeszcie, jaką można było zaobserwować latem i wczesną jesienią. Obecna, bardzo napięta sytuacja jest owocem nagłej szarży dyplomatycznej podjętej przez Berlin na ostatnią chwilę i Angela Merkel zbiera owoce zaniechania.

Owoce zaniechania zbieramy także my, pod Tatrami. W chwili trudnej, po raz kolejny wyszło, że jedyne na co nas stać, to okopanie się na przypadkowych, zastanych pozycjach i chaotyczne odpowiadane ogniem w bliżej nieokreślonych kierunkach. Być może Państwa zaskoczę, ale w tym wypadku spoglądam łaskawym okiem na działania naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które wypracowało takie podłoże porozumienia na linii Morawiecki-Orbán, dzięki któremu mogliśmy zaszachować kraje „starej Unii”. Jednak to wszystko, co – niestety – mogę rzec dobrego. Przegrywamy z kretesem wojnę informacyjną, a to jest pokłosie naszego pięcioletniego nieróbstwa. Przeciętny Kowalski jadąc metrem do pracy, bardzo dokładnie dowie się, jak posunięcia polskiego rządu są oceniane w Niemczech i Hiszpanii, ale już przeciętny Schmidt z Bawarii nie ma pojęcia, jaki ogląd na sprawę prezentuje jego słowiański sąsiad. Minęło dokładnie pół dekady sprawowania władzy przez obóz Zjednoczonej Prawicy, a my dalej tkwimy z mediami w lichych, wykonanych doraźnie szańcach i beczymy na pół świata, że „wszyscy nas biją”! Może nadszedł wreszcie czas, aby przestać robić z siebie ofiarę i ruszyć do kontrofensywy? Przestrzegam polityków ugrupowania rządzącego przed dalszym szermowaniem frazą „w okresie rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, to…”, ponieważ przywołani liberałowie dawno weszli w alians ze stadkiem chaotycznych dam spod sztandaru dawnej Nowoczesnej i w tym stadle bezowocnie miotają się niczym ryby w saku, a gdybym miał dziś umiejscowić ludowców na szkielecie człowieka, to osobiście widziałbym ich w okolicach i roli kości ogonowej homo sapiens. Zwalanie win na poprzedników jest aktualnie przeciw skuteczne i czas na podjęcie własnej inicjatywy.

Własna inicjatywa w narzuceniu „prawicowej narracji” powinna rozpocząć się od Internetu. Skąd ta teza? Z analizy struktury wiekowej osób, które latem nie zagłosowały na Andrzeja Dudę. Obecny Prezydent pokonał Rafała Trzaskowskiego jedynie w grupie wyborców urodzonych w roku 1970 i wcześniej. Oni jeszcze pamiętają świadomie socjalizm, PRL i lata transformacji ustrojowej Leszka Balcerowicza, toteż niewielka jest szansa, aby chcieli przeżyć to raz jeszcze. W elekcji parlamentarnej 2023 r. wezmą już udział młodzi ludzie, urodzeni przed 1 października 2005 r., czyli tacy, którzy leżeli w pieluszkach podczas wykrzykiwania słynnego „Yes! Yes! Yes!” przez Kazimierza Marcinkiewicza. W ich oczach, autor niniejszego felietonu będzie „megadziadersem”, mozolnie gryzmolącym swoje wypociny gęsim piórem maczanym w kałamarzu z inkaustem. Czy naprawdę ktoś wciąż uważa, że dotychczasowy, anemiczny głos Prawa i Sprawiedliwości do nich dotrze? Jeśli tak, to obawiam się, że rozczarowanie może być duże i aby go uniknąć wystarczy podpatrzeć i naśladować przekaz strony przeciwnej.

Strona przeciwna bije nas na głowę sprytem w inżynierii umysłów. Wkroczyła i panuje niepodzielnie choćby na rynku muzyki rapowej, tak popularnej wśród uczniów szkół podstawowych i średnich. Chłopcy i dziewczęta, używając telefonów komórkowych podłączonych do sieci, serwują swoim rówieśnikom antysystemowe klechdy i nie ma znaczenia, że są one oderwane od rzeczywistości. Ich apokryfy charakteryzują się skutecznością, a ta zaleta niweluje wszystkie wady. Dziś nikt nie przywiązuje wagi do prawdziwości informacji, gdyż najważniejszy jest jej zasięg. Cóż z tego, że setki lat temu szlachetnie urodzeni, ciężkozbrojni rycerze zżymali się na pozakodeksowe postępowanie łuczników i kuszników, skoro ci drudzy sprawiali im cięgi? Kto dziś pamięta ich oburzenie? Nikt, ponieważ panuje zasada, że zwycięzców się nie sądzi. Ja wciąż nie tracę nadziei, że ktoś w rządzie pójdzie po rozum do głowy, zmieni przekaz i dzięki temu, nie będzie dane prawicy zakosztować wkrótce smaku owocu zaniechania.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 30 listopada 2020 r.

Exit mobile version