Site icon ZycieStolicy.com.pl

Ofiary koronawirusa w Internecie

mac 459196 1920

W czasie domowej izolacji publikujemy w internecie jeszcze więcej zdjęć i osobistych relacji niż wcześniej. Może się okazać, że to równie niebezpieczne co COVID-19.

Aby zatrzymać rozprzestrzenianie koronawirusa zostaliśmy w domach. Pracujemy zdalnie kiedy to tylko możliwe, zakupy robimy przez internet, nie spotykamy się z bliskimi, znajomymi. Nie ma już wyjść do kina, teatru czy klubu. Nie ma też przysłowiowych niedzielnych obiadków u babci, za nami święta spędzone w gronie najbliższych – ewentualnie z videokonferencją i lub telekonferencją.

Większość naszego życia przeniosła się do sieci. Portale społecznościowe od facebooka i instagramu począwszy aż kipią od zdjęć i relacji z tego jak spędzamy czas na domowej kwarantannie. Zdjęcia są śmieszne i poważne, dokumentują niemal każdy dzień.

Kiedyś robiliśmy odbitki, a do domowych albumów zaglądaliśmy z bliskimi i rodziną. Dziś robimy zdjęcia telefonem i umieszczamy na swoim profilu często nie stosując żadnych ograniczeń – może je zobaczyć każdy i zrobić z nimi co chce.

Szczególnie teraz, kiedy nie ma innej możliwości do podzielenia się swoimi przeżyciami powinniśmy być czujni. Bo zdjęcia w sieci umieszczone są na zawsze, w momencie publikacji tracimy nad nimi kontrolę. Pamiętajmy o tym zwłaszcza wtedy kiedy publikujemy zdjęcia naszych pociech.

Sharenting to zjawisko polegające na publikowaniu materiałów dotyczących własnych dzieci. Rodzice działając w dobrych intencjach, dumni z każdego nowego kroku, czy słówka wypowiedzianego przez malucha publikują zdjęcia, opisy, przytaczają zabawne anegdotki nie zdając sobie sprawy z zagrożeń jakie sami w ten sposób tworzą!

Czego nie powinniśmy publikować w internecie?

Pół biedy jeśli pokazujmy filmik, na którym nasze dziecko jeździ np. na rowerku. Ale często widzimy nagrania zabawnych sytuacji w których dzieci spadają z łóżka, z nocnika, śpią w śmiesznej pozycji. Czasem widzimy na fotografiach paniczny strach, płacz, wpadkę podczas załatwiania potrzeb, sceny z kąpieli.  Teraz takie nagrania wywołują uśmiech lub rozbawienie, z czasem dla dorastającego człowieka mogą być bardzo nieprzyjemne i wywołają uczucie wstydu.

Pamiętajmy też, że fotografie w samej bieliźnie lub radosnego golasa na kocu trafiają do szerokiego grona odbiorców, niekonieczne takiego, które ma tylko dobre intencje. Bardzo łatwo na podstawie profilu nadawcy zlokalizować nasze dziecko, jego imię i wiek. Sytuacja może stać się bardzo niebezpieczna – nie tylko ze względu na możliwość ataku w realu, ale także w świecie wirtualnym. Zamknięte portale handlu materiałami pornograficznymi pełne są ukradzionych z sieci „niewinnych zdjęć”. Nikt nie chciałby się dowiedzieć, że był „gwiazdką” takiego businessu.

Z danych Ministerstwa Cyfryzacji wynika, że 40% polskich rodziców zamieszczając zdjęcia i nagrania ze swoimi dziećmi nie stosuje żadnych ograniczeń zasięgu odbiorców. Oznacza to, że zdjęcie na Facebooku widzieć może każdy i każdy je dalej udostępnić, skopiować, przerobić, skomentować nadając dowolne znaczenie. Zapominamy, że w internecie są różni ludzie, niekoniecznie mający dobre intencje. Moja znajoma dziennikarka prowadziła bardzo poczytny blog parentingowy. Mając czwórkę małych dzieci dzieliła się na nim zabawnymi powiedzonkami, przemyśleniami i opisywała świat ich oczami. Do czasu kiedy najstarsze dziecko zwróciło jej uwagę. Powiedziało między innymi, że koledzy w szkole śmieją z niego, że w dzieciństwie nie odróżniał kolorów i długo moczył się w nocy… Blog został zdjęty z internetu – ale co się zobaczyło, tego się nie da „odzobaczyć”. To co trafia do sieci przestaje być naszą własnością.

Kolejne zagrożenie, o którym niewielu z nas słyszało nosi nazwę baby role play.

Staje się coraz powszechniejsze. Polega na wykorzystaniu najzwyklejszego zdjęcia dziecka jako fotografii profilowej i stworzeniu fałszywej tożsamości w mediach społecznościowych. Nowe imię, nowe nazwisko, aktywność (często niefajna), zainteresowania i nawet fobie. Osoba podszywająca się pod taki profil może wcielać się w różne role, udostępniać go, komentować w określonych kręgach budując np. stopniowo seksualną narrację.

Nasze dziecko dorośnie, jego ukradziona tożsamość może mu w końcu bardzo zaszkodzić zarówno w nawiązywaniu kontaktów osobistych, relacjach z bliskimi a nawet w znalezieniu pracy. Trudno zbudować historię osobistą skoro w sieci istnieje od lat inna…

Dziecko, którego wizerunek stał się własnością publiczną w sieci jest dużo częściej narażone na cyberprzemoc – ataki, negatywne opinie, niewybredne komentarze. Może też nagle okazać się, że twarz naszego malucha jest wykorzystana w celach marketingowych i zobaczymy ją na plakatach reklamujących wcale nie najlepsze idee. Można oczywiście dochodzić praw w sądzie, ale to długa walka a szkody jakie powstaną w jej wyniku – jeszcze większe.

Mając to wszystko na uwadze, należy przynajmniej dwa razy przemyśleć, czy dane zdjęcia albo nagranie swojego dziecka faktycznie można opublikować w sieci. Może jednak lepiej będzie powrócić do dawnej, zdecydowanie bezpieczniejszej formy chwalenia się swoimi pociechami z zaciszu domowym i prywatnymi albumami.

Internetowy detox jest bardzo trudny. Dzielimy się własnymi sukcesami i zmaganiami, często podając sporo szczegółów. Czasem zrobimy coś pod wpływem chwili lub emocji, a później nie możemy już cofnąć czasu. Dlatego zanim opublikujemy coś w internecie, dajmy sobie chwilę i pomyślmy o potencjalnych konsekwencjach.

Osobom szukających porad i informacji o tym jak dbać o bezpieczeństwo dzieci w sieci polecam poradnik na www.gov.pl/niezgubdzieckawsieci

Chociaż osobiście nie lubię tego typu poradników, to ten jest wyjątkowo dobrze i przejrzyście napisany a porady nie wywołują paniki, tylko inspirują do przemyśleń.

Bo tak naprawdę „wszystko można co nie można”…byle rozsądnie

Małgorzata Starzyńska

Exit mobile version