Nasze morze?
Mamy jakiś kłopot z morzem, a co najmniej taki kłopot ma ministerstwo obrony narodowej sadząc po stanie Polskiej Marynarki Wojennej. W mediach pojawił się niedawno rozpaczliwy w treści „list załogi okrętu ORP Orzeł”. Nawet przyjmując, że jest anonimowy (autorzy nie podpisali się pod nim) i przesadnie dramatyczny, a nawet, że nie pisali go ludzie służący na okręcie, jak sądzi rzecznik Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, to sytuacja dobra nie jest.
Znikający Dywizjon
Dywizjon Okrętów Podwodnych powstał w 1932 r., na mocy zarządzenia Kierownictwa Marynarki Wojennej. Okręty podwodne zapisały piękną kartę w czasie II wojny światowej. Tradycje dzielnych polskich podwodniaków kontynuuje Dywizjon Okrętów Podwodnych wchodzący w skład 3. Flotylli Okrętów MW.
Jeszcze niedawno jednostka liczyła cztery okręty podwodne: ORP „Orzeł” przyjęty do służby w 1986 r. i trzy małe okręty klasy „Kobben”, pozyskane w Norwegii w 2002 r, ale zwodowane jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Z racji zużycia okręty te trzeba były oddać na złom: ORP „Sokół”został wycofany ze służby w 2018 r, a okręty „Sęp” i „Bielik” na początku 2021 r. W dywizjonie pozostał „Orzeł”, który ma 35 lat i od 2013 r. jest w ciągłych remontach i naprawach, ale trudno o części zamienne i odpowiednich specjalistów, więc nie osiąga pełnej wartości bojowej. Nie ma wątpliwości, że ten okręt też należałoby posłać na złom.
W 2013 r. MON ogłaszał zamiar zakupu nowych okrętów podwodnych. Zaczęły się spory, czy warto je uzbrajać w pociski manewrujące by razić cele odległe o kilkaset kilometrów. Na początku 2015 r. minister Tomasz Siemoniak (PO), ogłosił, że kupi okręty uzbrojone w pociski manewrujące. Nie spełnił obietnicy. W końcu 2015 r. ministrem obrony został Antoni Macierewicz (PiS), który zapowiedział szybki zakup nawet czterech okrętów podwodnych, które miały być uzbrojone w pociski manewrujące Tomahawk. Też nic z tego nie wyszło. W styczniu 2018 r. Macierewicza zastąpił Mariusz Błaszczak (PiS). „Dziennik Zbrojny” informował, że „w ramach programu Orka (zakup OP) nie podjęto jeszcze ostatecznej decyzji co do sposobu (trybu) zakupu okrętów podwodnych nowego typu. Zaś rekomendowany tryb pozyskania nowych jednostek ma przedstawić szefowi MON specjalnie do tego celu powołany zespół, który spotykał się w ostatnich miesiącach z potencjalnymi oferentami”. To oznaczało, że do wyborów parlamentarnych w 2019 r. MON nie zdoła zakupić nowych okrętów podwodnych. Pisałem w kwietniu 2018 r.: „wszystko wskazuje, że w 2020 r. Marynarka Wojenna nie będzie już miała ani jednego okrętu podwodnego”. Pomyliłem się, MW ma w 2021 r. jeden okręt, ORP „Orzeł”.
W 1931 r. na uzbrojenie polskiej floty wszedł pierwszy okręt podwodny ORP „Ryś”. Odtąd Marynarka Wojenna zawsze miała na uzbrojeniu okręty podwodne. W III RP po raz pierwszy może się zdarzyć, że ich nie będzie. Za rodzaj czarnego humoru można uznać, że MON w grudniu 2017 r. zamówił prototypową jednostkę przeznaczoną do ratowania życia załóg uszkodzonych okrętów podwodnych (ORP „Ratownik”), jeśli powstanie, to może ona wejść na stan floty, gdy nie będzie żadnego okrętu podwodnego.
Uwaga, Kaliningrad!
Wystarczy spojrzeć na mapę by stwierdzić, że w przypadku Polski zagrożenie militarne najwyraźniej rysuje się na jednym kierunku – północno-wschodnim. Tu bowiem Polska graniczy z kawałkiem Federacji Rosyjskiej, kaliningradzką obłastią, a „Kaliningradzki Specjalny Okręg Obrony” jest najbardziej zmilitaryzowanym obszarem w Europie. Rozmieszczono tam systemy obrony powietrznej S-400, okręty wyposażone w rakiety Kalibr, przeciw-okrętowe, ale też przystosowane do atakowania celów naziemnych, systemy rakietowe Bastion, a także rozpoczęto rozmieszczania na obszarze obwodu systemów rakietowych Iskander. Ten potencjał umożliwia atakowanie celów na lądzie, morzu i w powietrzu państw znajdujących się w strefie Bałtyku, zwłaszcza Polski.
W obwodzie kaliningradzkim znajdują się siły Floty Bałtyckiej (91 okrętów), która dysponuje brygadą okrętów nawodnych (2 niszczyciele rakietowe, 3 fregaty, 23 korwety), brygadą okrętów desantowych (może jednorazowo desantować 3 tys. żołnierzy lub 50 czołgów) oraz licznymi okrętami mniejszymi ochrony i obrony obszaru morskiego i bazy w Bałtijsku.
W obwodzie znajduje się lotnictwo Floty Bałtyckiej – ponad 170 samolotów i śmigłowców. Obecność 45 samolotów uderzeniowych Su-24 i 25 wielozadaniowych Su-27, nosicieli pocisków nuklearnych o zasięgu 850 km pozwala wyprowadzać uderzenia taktyczną bronią jądrową na cały region Europy Środkowej, aż po Ren. W Kaliningradzie Rosjanie zmodernizowali bazę lotniczą, aby mogła przyjmować najcięższe samoloty transportowe i myśliwce nowej generacji. W styczniu 2018 r. dziennik Izwiestija poinformował, że w obwodzie kaliningradzkim zostanie odtworzony 689. Gwardyjski Pułk Myśliwski uzbrojony w ciężkie myśliwce przewagi powietrznej Su-27SM3, a następnie jednostka otrzyma nowocześniejsze samoloty wielozadaniowe Su-35S.
W 2016 r. w obwodzie kaliningradzkim sformowano dowództwo nowego 11. Korpusu Armijnego. Jego dowódcą został generał odznaczony za uczestnictwo w operacji w Syrii. Utworzenie korpusu oznacza, że Rosja przewiduje nie tylko obronę własnego terytorium i wsparcie sił morskich, ale też zadania ofensywne na terenie graniczących państw natowskich.
W 2010 r. na terenie obwodu stacjonowało około 13 tys. żołnierzy, 811 czołgów, 1239 wozów opancerzonych, 345 systemów artyleryjskich, w tym 18 taktycznych rakiet balistycznych. Niezależnie od istniejących sił lądowych w obwodzie znajdują się też bazy przechowywania techniki wojskowej z dużą ilością zakonserwowanego sprzętu bojowego (czołgi T-72, gąsienicowe wozy opancerzone BMP-2 i kołowe BTR-70, systemy artyleryjskie) przygotowanego do uruchomienia. Ofensywny walor korpusu w razie potrzeby można więc szybko rozwinąć. Eksperci twierdzą, że rosyjska 79. Brygada Zmechanizowana (Gusiew, pol. Gąbin) może w kilkadziesiąt minut wyjść z koszar i przejść do działań bojowych, polska 15. Brygada Zmechanizowana z Giżycka potrzebowałaby na to około 2 miesięcy.
Siły z Kaliningradu w razie potrzeby będą ważną częścią rosyjskiej ofensywy przeciwko Polsce. Przy czym w takim przypadku ofensywne zdolności kaliningradzkiego zgrupowania muszą uzyskać duże wsparcie materiałowe z terytorium Rosji właściwej, które początkowo może dotrzeć tylko jedną drogą – przez Bałtyk. Rozumieją to dobrze Rosjanie skoro całość sił obwodu podporządkowali dowództwu Floty Bałtyckiej. Dlatego zgromadzili też znaczne siły nawodne w tym rejonie i mają zdolność wysadzenia desantów, które mogłyby opanować polskie porty. Pojawia się pytanie: jakimi środkami dysponuje polska MW, aby przerwać rosyjskie linie zaopatrzenia dla korpusu w Kaliningradzie?
Znaczenie floty
W publicystyce, ale czasem też w głosach ekspertów obronności można spotkać głosy lekceważące znaczenie marynarki wojennej i sam Bałtyk pogardliwie nazywany „dużą kałużą” – te opinie mogą trafiać do głów decydujących w problematyce morskiej i być może dlatego MW jest w tak fatalnym stanie. Jako częsty argument podaje się, że w czasach II Rzeczypospolitej zbudowano silną i nowoczesną flotę, która w czasie kampanii polskiej 1939 r. nie odegrała istotnego znaczenia. Ileż to razy czytałem, że niemądra „sanacja” zamiast wydawać miliony złotych na niszczyciele i okręty podwodne mogła za nie sformować dwie-trzy dywizje pancerne i skuteczniej bronić się w czasie najazdu Niemiec. Sam kiedyś tak uważałem i pisałem różne uwagi krytyczne pt. na co nam było okręty w 1939 r. Tymczasem zastanówmy się, jaką rolę odegrała polska marynarka wojenna w całej II wojnie światowej. Polska wiążąc się sojuszami z Anglią i Francją uczestniczyła w wojnie koalicyjnej – nie może nas zmylić samotny bój WP z Niemcami i Sowietami we wrześniu 1939 r. Po przegranej kampanii polskiej wojna przecież nie skończyła się, a Polska nadal w niej uczestniczyła. Władze II Rzeczypospolitej (marszałek Śmigły) zdawały sobie sprawę, że mogą przegrać i dlatego podjęły starania, aby przygotować struktury do działań konspiracyjnych i uruchomiono formowanie polskich sił zbrojnych we Francji oraz skierowano do Anglii większość floty wojennej, a także wszystkie statki marynarki handlowej (37 jednostek).
Podkreślmy – uczestnictwo w wojnie wymagało posiadania własnych sił zbrojnych. Nawet jeżeli te siły miałyby być symboliczne, to były jednak niezbędne. Ten warunek został spełniony dzięki temu, że w portach sojuszniczych znalazły się polskie okręty wojenne i zmobilizowane statki handlowe. Udział polskich okrętów w Bitwie o Atlantyk, w konwojach, w operacjach na Morzu Śródziemnym, w czasie lądowania w Normandii, były stałym i widocznym wkładem Polski w wojnę z państwami „osi”.
W kampanii polskiej 1939 r. ciężar walki spoczywał przede wszystkim na wojskach lądowych, następnie w kolejności na lotnictwie i w najmniejszym stopniu na Marynarce Wojennej. W całym okresie II wojnie światowej było odwrotnie. Na pierwszym miejscu znalazła się PMW – uwzględniając czas działań i najbardziej widoczną obecność w operacjach. Marynarka Wojenna działała przecież nieprzerwanie od września 1939 r. do maja 1945 r. Następnym w kolejności rodzajem polskich sił zbrojnych było lotnictwo. Na końcu znalazły się wojska lądowe, także dlatego, iż większa ich rozbudowa była uzależniona od ilości żołnierzy, których trudno było znaleźć poza granicami kraju. Także z tego powodu marynarze i lotnicy byli w lepszym położeniu niż np. piechota. Spotkałem się z poglądem, że w warunkach wojny koalicyjnej zmieniła się hierarchia ważności poszczególnych rodzajów polskich sił zbrojnych. Ułożyła się inaczej, niż to miało miejsce w czasie kampanii polskiej 1939 r.
Po zakończeniu II wojny światowej do kraju wróciły niszczyciele i okręty podwodne, nawet mniejsze jednostki, zagrabione przez Niemców oraz statki handlowe – zdecydowana większość jednostek, która były na stanach w 1939 r. Żaden inny rodzaj sił zbrojnych RP nie miał takiego rezultatu.
Zmarnowany program
W latach 1997-2001 zajmowałem w MON stanowisko sekretarza stanu pierwszego zastępcy ministra i odpowiadałem m.in. za techniczną modernizację sił zbrojonych. W grudniu 1997 r. podpisaliśmy umowę na projekt korwety wielozadaniowej (projekt 621), w 1998 r. dokonaliśmy wyboru partnera zagranicznego (Blohm und Voss) i koncepcji MEKO A-100. W okresie 1999-2000 trwały prace projektowe – w kwietniu 2001 r. zaakceptowaliśmy projekt techniczny okrętu. Zamierzaliśmy zbudować siedem korwet, wykonawcą wszystkich okrętów miała być Stocznia Marynarki Wojennej w Gdyni. Na początek miały powstać dwie korwety, a następnie w ramach rozbudowy floty kolejne pięć okrętów. Stocznia MW utworzyła konsorcjum z firm krajowych i zagranicznych, jak również zarezerwowała dużą część mocy produkcyjnej na rzecz wykonania projektu.
Umowę dotyczącą realizacji programu MON podpisał w listopadzie 2001 r., już po odwołaniu mnie ze stanowiska w lipcu 2001 r., w następstwie obciążającej mnie sfingowanej afery korupcyjnej. Mimo tego zamieszania sądziłem, że budowa serii korwet przebiegać powinna bez zakłóceń. Tymczasem moi następcy dość szybko odstąpili od zawartej umowy i zrezygnowali z pięciu jednostek typoszeregu Gawron. W grudniu 2002 r. okazało się, że projekt został ograniczony tylko do jednej, w pełni wyposażonej korwety, której budowa została rozpoczęta i wlokła się w nieskończoność, z racji na niedostateczne finansowanie. Spowodowało to zagrożenie dla płynności finansowej Stoczni MW, która wcześniej zainwestowała środki w utworzenie linii produkcyjnej dla okrętów budowanych seryjnie, na zakup urządzeń i materiałów. Stocznia miała więc zablokowaną pochylnię, gdzie nic się nie działo, a pozostałe stały puste, ponieważ nie było środków na inwestycje. Pisał Mateusz Ossowski ekspert uzbrojenie morskiego: „Należy powiedzieć, że dla stoczni w Gdyni projekt budowy typoszeregu Gawron przyniósłby zyski dopiero po wybudowaniu trzech jednostek. Ostatecznie przez Ministerstwo Obrony Narodowej została podjęta decyzja o praktycznym zawieszeniu programu budowy korwety ORP Ślązak (241)„. W efekcie powyższego MON doprowadził nadzorowaną Stocznie Marynarki Wojennej do stanu katastrofalnego i całkowitej upadłości. Natomiast niedokończoną budowaną korwetę postanowiono przekształcić w patrolowiec.
Kiedy powstał program budowy korwet akceptowałem założenie dowództwa PMW, że nowoczesne korwety typu Gawron będą stanowić trzon bojowy naszych sił morskich na Bałtyku, a także wzmocnią obecność w sojuszniczych działaniach NATO. Tych korwet jednak nie ma chociaż było dość czasu by zbudować wszystkie. A z jedynym budowanym ciągle okrętem ORP „Ślązak”, patrolowcem, ogólna wartość bojowa polskiej floty nie ulegnie zmianie. Dziś nie mamy wartościowych nawodnych okrętów uderzeniowych (nasze dwie fregaty rakietowe typu Oliver Hazard Perry mają po 40 lat, a do tego ich systemy przeciwlotnicze są niesprawne; od momentu przekazania Polsce, do dzisiaj nie udało się ich uruchomić). Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w okrętach podwodnych – poszły na złom OORP „Sęp” i „Bielik”, które miały ponad 50 lat, a po nich trzeba będzie złomować „młodszy”, ORP „Orzeł”.
Za 1 dolara?
Modernizacja polskich sił morskich jest sprawą pilną skoro specjaliści twierdzą, że okręt pozostający 20 lat w służbie traci całkowicie swoje walory bojowe. Kiepskim rozwiązaniem jest też pozyskiwanie okrętów z demobilu w innych państwach. W raporcie Instytut Studiów Wschodnich wskazuje się: „zakup starych, używanych jednostek to wydatek porównywalnej wielkości do kosztów budowy w polskich stoczniach takiej samej liczby nowoczesnych okrętów za wszystkimi z tym związanymi korzyściami„. Raport też wskazuje, że ewentualny leasing jednostek bywa finansowany ze środków przewidzianych na budowę nowych okrętów, gdyż koszty wynajmu nie są oddzielnie uwzględniane w budżecie MON. Polskie stocznie nie będą także odpowiedzialne za ich remonty skoro standardowo w przypadku takich umów, odpowiada za nie strona wynajmująca.
Modernizację techniczną sił zbrojnych RP dotyka istotna wada – decyzje o zakupie uzbrojenia są podejmowane w dziwny sposób, nie dostrzega się sprawy zasadniczej, braku merytorycznych podstaw umożliwiających podejmowanie decyzji. Te podstawy merytoryczne powinny znajdować się w strategii obronności RP, której ciągle nie ma! Nie tak dawno toczyła się dyskusja co do ewentualnego zakupu używanych australijskich fregat, toczono spory na temat ich wartości bojowej (taktyczne wykorzystanie) oraz możliwości działań w misjach NATO (operacyjne zastosowanie). Nikt nie zastanawiał się jaki jest strategiczny sens posiadania fregat.
Po utworzeniem flanki wschodniej NATO przewartościowaniu uległa polska aktywność w Sojuszu; w obszarze morskim istotną natowską strefą działań jest Bałtyk, a więc nasze zdolności operacyjne na tym akwenie, a nie na odległych oceanach.
Jeśli chcemy modernizować armię wydając sensownie pieniądze na nowe uzbrojenie powinniśmy najpierw opracować Strategię Obronności RP, której nie wolno mylić ze Strategią Bezpieczeństwa Narodowego. Następnie dokonać Strategicznego Przeglądu Obronnego pod kątem sprawdzenia zasobów i zdolności niezbędnych dla wykonania nowej strategii obronności. I wówczas będziemy mogli opracować model potrzebnych sił zbrojnych, w tym zwłaszcza system dowodzenia i… dopiero wtedy tworzyć odpowiedni Program Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych, nie zaczynając od końca, od zmian w obowiązującym PMT i przeglądu strategicznego nie dysponując żadną strategią. Czas też najwyższy, aby Polska, w przypadku modernizacji sił zbrojnych odeszła od korzystania z broni pochodzącej z demobilu, nawet tej „za 1 dolara”.
*****
Kiedy w 1918 r. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski powoływał do życia Marynarkę Wojenną nie było okrętów i portów, nie było nawet wiadomym jakie będzie polskie wybrzeże. Po dwudziestu latach, w 1939 r. Polska dysponowała nowoczesną i silną flotą.
Na przełomie lat 20. i 30. XX w., kapitan MW Adam Kowalski napisał popularną pieśń wykonywaną dziś podczas oficjalnych uroczystości: „Morze, nasze morze,/wiernie ciebie będziem strzec.” Mikołaj Rej zapisał jednak coś innego: „Może nie wiedzieć Polak co to morze gdy pilnie orze”. Głośne odgrywanie pieśni kapitana Kowalskiego ciągle nie zagłusza wskazania Mikołaja Reja.