ZycieStolicy.com.pl

,,MÓWIĘ WPROST OTWARTYM TEKSTEM’’

,,MÓWIĘ WPROST OTWARTYM TEKSTEM’’

WPROST

     Moim rozmówcą jest żołnierz, komandos, weteran, uczestnik wielu misji w tym między innymi w Afganistanie, Iraku, Syrii. Związany z Pierwszym Pułkiem Specjalnym, późniejszą Jednostką Wojskową Komandosów w Lublińcu. Pracował w Blackwater.

Jak wyglądało życie po powrocie z misji?

     ,,Chodzi Pani o to, jak traktowano, czy z jakim spotykali się żołnierze przyjęciem po powrocie z misji?. Pierwsza misja, pierwszy polski kontyngent wojskowy w Iraku, to wie Pani kiedy to było? Lata 2003-2004, zaczął się w lutym bodajże, o ile dobrze pamiętam. Nie ukrywajmy, była to partyzantka. Wszyscy wiemy, jak to wyglądało. Jak pojechaliśmy tam wyposażeni, nieuzbrojeni, ale też wszyscy wiemy, że już wtedy były powody do tego, żeby się niepokoić, bo jakby nie patrzeć byliśmy na wojnie. Dziś mamy Centrum Weterana, stowarzyszenia, fundacje pomagające ludziom, którzy wracają z misji zagranicznych. Mamy darmową pomoc psychologiczną dla weteranów i ich rodzin. Mamy sporo. Jest ogromne zainteresowanie tematyką żołnierzy, byłych żołnierzy, weteranów, rannych poszkodowanych w misjach poza granicami kraju. Kiedyś tego nie było. Te pierwsze kontyngenty, które wracały na początku lat dwutysięcznych przechodziły jakoś tam bez echa.  Mało tego, spotykaliśmy się wtedy dosyć powszechnie z falą może nie nienawiści, nie hejtu nawet, ale takiego lekkiego ostracyzmu. Nie było nic z tego dzisiejszej lekko amerykańskiej bohaterszczyzny, która otacza dziś siły zbrojne. No wszystko wyglądało inaczej’’.

A teraz, jak wygląda sytuacja w Pana opinii?

,,Teraz jest szereg instytucji, które interesują się losem żołnierzy wracających z misji. System szkolenia jest zupełnie inny. W tej chwili w wojsku system szkolenia żołnierzy jest powiązany z rozwojem zawodowej ścieżki kariery żołnierza, podoficera, czy oficera. W nim misja poza granicami kraju zawsze tworzy istotny element oceny żołnierza. Opiniowanie jest zależne od tego, jak się żołnierz szkoli, jak rozwija, tych czynników jest szereg, ale to co najistotniejsze dla Pani tematu, to instytucje. Są instytucje dobrze przygotowane, dobrze zarządzane, które dbają o to, co dzieje się z żołnierzami. Bo z jednej strony o żołnierzy dba MON. Podam taki przykład, który jest mi dosyć dobrze znany, bo z tą jednostką z racji wykonywania swoich obowiązków też byłem związany i w kraju, i zagranicą. Mówię tu o Pierwszym Pułku Specjalnym, później o Jednostce Wojskowej Komandosów w Lublińcu. Specyficzna jednostka, doskonała. Jednostka, z której możemy być dumni. Jej żołnierze są jakby najlepszym przykładem na to, jak wykorzystać weterana z doświadczeniem do swoich celów. W sensie – jak armia może wykorzystać weteranów z doświadczeniem do swoich celów. Z  jednej strony armia dba o ich rozwój, dba o ich szkolenia, kursy, nawet o studia. Bo tak też jest.  Tak było jeszcze, jakiś czas temu. Armia pozwala na tyle dziś już indywidualnie podejść do takiego rozwoju zawodowego żołnierza, że ten żołnierz staje się specjalistą w jednej lub kilku dziedzin wojskowych. Kiedy przechodzi do rezerwy to tę wiedzę, którą nabył przez lata wykorzystuje się w dwojaki sposób. Raz żołnierz wykorzystuje ją do prowadzenia na przykład własnej działalności, co jest genialnym pomysłem, bo chłopaki robią świetne naprawdę na wysokim poziomie kursy, robią strzelnicę, szkolenia medyczne, całą masę innych, a z drugiej strony MON ma gotową kadrę  na przykład do szkolenia takich formacji, jak Terytorialsi. No i to jest bezcenne. Bezcenne, bo wiadomo, że nie będziemy trzymać ludzi wojsk specjalnych w służbie do sześćdziesiątego roku życia, no chyba, że ktoś bardzo chce. Dajemy im odejść wtedy, kiedy oni chcą, na ich zasadach. Mało tego. Ten ich zawodowy rozwój wspieramy, pomagamy, a mamy w każdej chwili gotowego instruktora, gotowego komandosa, którego możemy powołać. Wie Pani przecież, że kadra WOT w znacznej mierze są to specjalsi i nie tylko Ci, którzy przyszli od razu już z Panem Generałem Kukułą, ale tacy, którzy dochodzili tam przez cały okres funkcjonowania tej najmłodszej formacji. Więc teraz zrobiono to perfekcyjnie. Myślę, że to będzie jeszcze ewoluowało w dobrą stronę, w dobrym kierunku, bo wiadomo, że to się będzie gdzieś tam wykluwało wszystko w ogniu walki. Natomiast, jakbym miał porównać z tym, co jest dziś, a tym, co było kiedyś, czyli w latach 2003-2004 lub 2005 to nie ma żadnego porównania. Wtedy nic się nie działo. Nikt się żołnierzem nie interesował i zasadniczo żołnierz przeszkadzał, jeżeli wnosił jakieś zagadnienia, no – ,,zawracał dupę” generalnie. Dziś nie. Dziś żołnierza się słucha. Dziś żołnierz jest ważny. Podmiotowe traktowanie żołnierza jest chyba najważniejszą kwestią zmiany, która dokonała się w armii, która zaczęła korzystać, zagospodarowywać, zaczęła dbać o rodziny. Tu nie chodzi tylko o to, że to miało taki oddźwięk wizerunkowy, nie tylko oddźwięk w społeczeństwie, no bo wiadomo, że każde społeczeństwo powinno dbać o swoich weteranów, ale miało to wymierny, jakby skutek psychologiczny dla morale. Morale żołnierza, który wracając, – no pamięta Pani z opowieści, czy może zna Pani z historii, co było z szeregowymi zawodowymi, jak ich potraktowano przez długi czas, również tych z doświadczeniem bojowym? No były lata, kiedy w armii nie szanowano ludzi. Tych przyjeżdżających również. 

Jak widzą to dowódcy?

Dla dowódcy nie ma niczego cenniejszego, ale czasem w dniu, niczego trudniejszego, niż dobrze doświadczony weteran. Jest to człowiek, który charakteryzuje się wieloma przymiotami takimi, które są na wagę złota dla dowódcy pododdziału. Taki żołnierz jest to żołnierz, który zna swoją wartość, zna swoją cenę, wie jaką ma pozycję, czy jaką mógłby mieć pozycję i ,,nie da sobie w kasze dmuchać. Tak w telegraficznym skrócie. Natomiast to, że pozwolono po misjach odejść tak wielu doświadczonym żołnierzom to była zbrodnia. Ja to mówię wprost otwartym tekstem. Była to zbrodnia, którą dopiero naprawiono teraz. 

Gdzie weteran może szukać wsparcia?

Jak Pani wie teraz mamy pomoc psychologiczną dla weterana, mamy wsparcie duchowe. Mamy centrum weterana, oddziały i sanatoria dla weteranów, pomoc psychologiczną dla rodzin to jest wszystko fajnie, ale to jest standard we wszystkich armiach cywilizowanych na świecie. To funkcjonuje i tak być powinno. Tutaj my nie odbiegamy specjalnie. Dobrze, że potrafimy się uczyć, czerpać z dobrych wzorców i to jest chyba najważniejsze.

Jak to wyglądało przez lata?

Mógłbym dużo poopowiadać na temat tego, jak jeździłem już później, jako prywaciarz, bo napatrzyłem się na różne struktury, na różne formacje, różne jednostki. Byłem w różnych miejscach i widziałem, jak funkcjonują różne armie, w tym egzotyczne. Natomiast, jeśli chodzi w Polsce, to można podsumować może takim stwierdzeniem, że niektórzy wczorajsi generałowie, a dzisiejsi politycy są najlepszym obrazem, jak ta armia wyglądała przez lata. 

A dokładniej?

No niestety tak było, kiedyś ważniejsi byli przełożeni od żołnierzy w sensie wielowymiarowym, wielkoformatowym. Kiedyś nie liczono się ze stratami, nie mówię tu o życiu, czy śmierci, tylko mówię tu o takich stratach wizerunkowych, o stratach w personelu. To nie był dobry czas dla wojska. Początek lat dwutysięcznych, to po prostu nie był dobry czas. Tak naprawdę można powiedzieć, że nikt się nami nie zajmował. Tej pomocy specjalnej, ŻADNEJ w zasadzie nie mieliśmy. No wiadomo, że w przypadku, gdy ktoś był poszkodowany, to udzielano mu pomocy medycznej, ale były potem cyrki z określeniem grupy. Mało tego były straszne problemy ze sprzętem rehabilitacyjnym, ortopedycznym. Ludzie często musieli kupować sobie takie rzeczy sami, a w tamtych latach nie było to proste. Nie było to tanie przede wszystkim. Wtedy zarabialiśmy grosze. To nie jest  tak, jak dzisiaj, że się na zrzutka.pl pisze i za chwilę ma się 10 tysięcy w portfelu. Nie. To były zupełnie inne czasy, dużo gorsze dla wojska, dużo bardziej mroczne i takie bezduszne. O! Bezduszność tej armii była chyba jej najlepszym wyznacznikiem w tamtych latach. To było pokłosie komunistyczne jeszcze. W znacznej mierze komunistyczni dowódcy, komunistyczna szkoła, systemy dowodzenia, szkolenia.  Wtedy  było tak, że gdzieś tam w prasie różnej, nieprzychylnej nam do końca, w Internecie, który nie był wtedy, tak potężnym medium, jak dzisiaj, spotykaliśmy się z opiniami nieprzychylnymi. Nazywano nas najemnikami, sługusami Ameryki. Trzeba jeszcze pamiętać, że to był początek lat 2000. Sytuacja była zupełnie inna, myśmy nie byli jeszcze wtedy członkiem Unii Europejskiej. To był zupełnie inny klimat polityczny i społeczny też. Przyznam szczerze, tej pomocy nie było. Czasem na własną rękę indywidualnie, gdzieś tam podejmowaliśmy próby tłumaczenia rzeczy oczywistych, czy  to na jakiś forach internetowych, grupach dyskusyjnych, czy na tzw. ,,czatach”, które wtedy były bardzo popularne pamiętam. Tłumaczyliśmy to w prosty sposób i ja też tłumaczeniem pewnych rzeczy zajmowałem się zawodowo, czy też pozyskiwaniem informacji, albo ich ochroną. Staraliśmy się tłumaczyć w ten sposób, że nie pojechaliśmy tam dla rozrywki, być może trochę dla pieniędzy, bo wiadomo, jak to było wtedy. Można było jechać na ochotnika i te pieniądze były faktycznie relatywnie wyższe i człowiek mógł przywieźć parę dolarów. Ale tłumaczyliśmy zawsze tym, co nas krytykują, którzy nas nazywają najemnikami, czy mordercami, że tak naprawdę to oni nas tam wysłali. Takie rozmowy często budziły zdziwienie i kontrowersje, bo zawsze padało pytanie: jak to? Tłumaczyliśmy, że no przecież, to Wy wszyscy wybraliście Sejm, Senat, Prezydenta, Premiera itd. – No tak. No to skoro Oni nas tam wysłali, a Wy ich wybraliście, to znaczy, że poniekąd to nasz naród nas tam wysłał. No i zwykle przychodziło opamiętanie, choć nie zawsze. Spotykaliśmy się z przejawami wrogości i nie takiej bezpośredniej, bo przecież to wiadomo, nikt żołnierzowi nie podskoczy, ale takiej wrogości medialnej nawet. Rzecz w tym, że wtedy nie było jakiejś rozwiniętej opieki psychologicznej, a powiem więcej. Kiedy coś się wydarzyło w trakcie misji, czy bezpośrednio to sposób był jeden, być może on dziś nie jest już tak popularny, jak kiedyś, bo czasy się zmieniły, ale wie Pani on był skuteczny, bo rozwiązywał wiele problemów. Kiedy coś się wydarzyło w czasie patrolu, kiedy był kontakt, kiedy było ostro, kiedy wybuchali, kiedy ludzie wracali do bazy na stół wjeżdżała z trudem zdobyta, ale zdobyta skrzynka wódy, czy bimbru i ten problem się po prostu przepijało. I to działało. Nie było tylu psychologów, nie było wsparcia w postaci instytucji, organizacji pozarządowych, nie było Centrum Weterana. Tego nie było i  nikt nawet wtedy by o tym nie pomyślał. Zaczęliśmy wtedy właśnie czerpać, tak po malutku z wzorców amerykańskich. Na szczęście, bo byliśmy daleko w tyle za innymi, jeżeli chodzi o organizację, strukturę, taktykę nawet. Amerykanie z politowaniem patrzyli na to, czym jeździmy, jak jesteśmy ubrani, w co uzbrojeni, ale to jakby nie o to chodzi. Podsumowując krótko: w tamtych czasach, kiedy jeździłem na początku lat dwutysięcznych, jako turysta wojskowy, to takie problemy nie istniały, jak Pani je tutaj podnosi. Tego jeszcze nie było, to było w sferze pewnie gdzieś tam dopiero przygotowań, ale dziś jest dobrze. Dobrze było już parę lat później, kiedy armia zrozumiała, że weterani są ważnym elementem wspólnoty, jaką jest armia.

Dziękuję za rozmowę

Aleksandra Rachwał

,,Knowledge is Power”

 

Exit mobile version