Site icon ZycieStolicy.com.pl

Moja prawda o przemijaniu

prawda

Moja prawda o przemijaniu

W nocy z niedzieli na poniedziałek zmarł Janusz Kupcewicz. PAN PIŁKARZ. 20 – krotny reprezentant Polski, uczestnik mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku, skąd z drużyną Biało – Czerwonych wrócił z brązowym medalem. W meczu o III miejsce z Francją, wygranym przez Polaków 3:2, strzelił gola na 3:1. Co prawda miał wstawiony rozrusznik serca i kłopoty z cukrzycą, ale jak nam powiedział jego najlepszy kolega z brązowej drużyny Grzegorz Lato: – Janusz normalnie żył, pracował. Nie skarżył się na zdrowie. Nie narzekał, że coś go boli. W sobotę wrócił z obozu z dziećmi ze szkółki, którą prowadził, a w niedzielę był w klubie w Gdyni i po południu do mnie dzwonił. Nie zdążyłem odebrać. Kiedy za bodaj półtorej godziny oddzwoniłem, to już nie podniósł słuchawki. Ponoć wracał podmiejską kolejką z klubu i źle się poczuł. Wysiadł i stracił przytomność na peronie. Przewieziony do szpitala, tam zmarł o pierwszej w nocy. Nawet nie weim, czy odzyskał przytomność. Co to życie warte? – ze smutkiem w głosie relacjonował mi Lato.
Kończące wypowiedź króla strzelców z mundialu w 1974 roku pytanie, jest w tym wszystkim kluczowe.
Kiedy Janusz Kupcewicz walnął gola Francji, ja byłem po pierwszokomijnej sesji zdjęciowej. Oczywiście oglądałem ten mecz, jak zresztą wszystkie Polaków w Hiszpanii. To były moje pierwsze mistrzostwa świata, które w pełni świadomie przeżywałem. Grałem z naszymi i im kibicowałem.
Teraz, gdy Janusz Kupcewicz nie żyje, mam przed oczami jego obraz z meczu w Alicante. Jak tuż po strzeleniu przepięknej zresztą bramki, biegnie przez pół boiska. Szalona radość rysująca się na jego twarzy, niezmierzone, niepoliczalne szczęście. I moja ekstaza przed telewizorem. To wtedy postanowiłem, że będę piłkarzem. Tak dobrym jak Boniek, Lato, Szarmach czy Kupcewicz Z moich marzeń nic nie wyszło, nie podbiłem stadionów świata, realizuje się w pisaniu. A pana Janusza, podobnie jak innego wybitnego zawodnika tamtej cudownej ekipy z 1982 roku – Włodzimierza Smolarka, już nie ma. Ja z pełnego marzeń i ideałów chłopca, stałem się siwym facetem z pięćdziesiątką na karku, garbem niedobrych doświadczeń i ciągłą walką, żeby nie dopuścić do nadwagi.

Po śmierci Kupcewicza naszły mnie myśli o przemijaniu. Moja cudowna babcia zawsze mi powtarzała: – Piotruś, żyj tak, żeby nikt przez ciebie nie płakał.
Nie udało się. Nie udało się podbić świata, strzelić bramki w finale mundialu, zdobyć Pulitzera, czy przejść przez życie bez plamy na sumieniu. Teraz siedzę przed komputerem i zastanawiam się co człowiek myśli w chwili nagłej śmierci? Czy ma czas na to, by w ogóle o czymś pomyśleć? Czy zdąży zrobić rachunek sumienia? Przerosić, choćby symbolicznie, w myślach za zło, które, świadomie lub nie, uczynił? Niedawno w złości, w kłótni, przy kolejnym, rozstaniu powiedziałem ukochanej, że jej miłość to pył na wietrze. Tak krucha i nietrwała, że przegrywa z prozą życia. Żałuję. Bo każda miłość jest wzniosła i piękna. I jednego jestem pewien – umierając, chciałbym mieć świadomość, że odchodzę kochany.

Piotr Radomski

Exit mobile version