Miłość w czasach zarazy
Smutny jest ten czas, w którym żyjemy. Smutny i przerażający, bo rzeczywistość oceniają, komentują, a niejednokrotnie kreują mędrcy sprzed klawiatury komputera. Najinteligentniejsi, najładniejsi, najbardziej błyskotliwi i wszystko wiedzący lepiej. To oni wydali wyrok na piłkarza Macieja Rybusa. Ogłosili: winny! I od tego werdyktu nie ma odwołania! Pewnie komputerowi spece od wszystkiego żałują, że nie żyjemy w Średniowieczu, bo wówczas można byłoby podłego Rybusa przysmażyć na wolnym ogniu, ściąć, a w najłagodniejszym wypadku wsadzić w dyby i lać brzozowymi witkami po gołej dupie.
Ktoś zajęty codziennymi zapasami z życiem może nie wiedzieć skąd ta burza i co takiego, wróg publiczny numer jeden pod tytułem piłkarz Rybus, zrobił?
Już wyjaśniam. Maciej Rybus od niemal dekady gra w lidze rosyjskiej. Kilka dni temu skończył mu się kontrakt z Lokomotiwem Moskwa i zamiast czym prędzej wyjechać z Rosji, nie tylko nawet się nie spakował, ale jeszcze podpisał nową umowę z innym klubem z siedliska zła – moskiewskim Spartakiem, gdzie będzie zarabiał około półtora miliona dolarów rocznie. Świadomie wspominam kwotę, bo czynnik finansowy jest najistotniejszym argumentem tych, którzy wylali na głowę sportowca wiadra pomyj. Swoją nienawiść wobec Rybusa jego krytycy argumentują tym, że jest głuchy i ślepy na zbrodnie ruskich żołdaków w Ukrainie. Że pęczniejące konto przesłoniło mu wszystko i bez oporów będzie kasował splamione krwią, brudne pieniądze.
Tyle, że kasa nie jest w tym wszystkim najistotniejsza. Rybus przez lata gry w Legii, Tereku Grozny, Olimpique Lyon i ostatnio w Lokomotiwie zarobił na bezpieczną przyszłość nie tylko swoją, ale i dzieci swoich dzieci.
Rybus został w Rosji, bo… kocha. A miłość sprawia, że tracimy kontakt z rzeczywistością. Pojawia się nagle i trafia nas jak grom z jasnego nieba rozwalając w drobny mak, mniej lub bardziej szczęśliwe, ale poukładane życie. A jeśli jest to jeszcze miłość bez kłamstw, szyderstwa, poniżania i obłudy, ale szczera i prawdziwa, taka na całe życie, to trudno się dziwić, że chłopak stracił głowę.
Kilka lat temu nocując z drużyną Lokomotiwu w jednym z moskiewskich hoteli, Maciek w restauracji zobaczył piękną, kruczowłosą, z nogami po szyję i uśmiechem Madonny, menedżerkę w tymże hotelu – Osetynkę Lenę. I trafiło gościa. Jednego dnia skończył związek z ówczesną długoletnią partnerką i po zaledwie miesiącu znajomości oświadczył się Lenie. Dziś są małżeństwem, mają dwóch bardzo fajnych chłopców i mnie przynajmniej nie dziwi, że Rybus nie rzucił na szalę szczęścia rodzinnego i nie wyruszył za chlebem na drugi koniec świata. Tłumaczył, że w tych czasach, gdy niemal wszędzie Rosjanie są postrzegani, delikatnie mówiąc, niechętnie, najblizsi najbezpieczniej czują się w Moskwie. Zdecydował się zostać z żoną i dziećmi i… chwała mu za to, bo zachował się jak mężczyzna. Wiedział że spadnie na niego lawina hejtu, nawet nienawiści, że zostanie okrzyknięty zdrajcą, a i tak miał to głęboko… Bo jeśli człowiek ma szczęście i zakocha się z wzajemnością tak na całe życie, to świat, pieniądze czy opinia innych kompletnie się nie liczą.
Jako facet, rozumiem faceta Rybusa. Ale każda decyzja ma swoje konsekwencje. Maciek wybrał miłość. Ok. Brawo! A że przy tym kapitalnie zarobi w Spartaku, to dla niego układ idealny. Tyle,że za wybory trzeba płacić. I Rybus powinien zapłacić rozstaniem z reprezentacją Polski. Kiedy stosunki polsko – rosyjskie są napięte do granic rozsądku, a nasz kraj pięknie pomaga dotkniętym wojną uchodźcom z Ukrainy, byłoby nietaktem, gdyby w naszej kadrze narodowej grał zawodnik, który świadomie związał swoją przyszłość z Rosją.
Rybus zawsze był na każde wezwanie kolejnych trenerów reprezentacji. Jest dużym chłopcem i wiedział, że decyzja o przejściu do Spartaka zamknie mu drogę do koszulki z Orłem na piersi. Wybrał. I bez względu na to, czy nam się jego postawa podoba czy nie, powinniśmy ten wybór uszanować.
Piotr Radomski