Site icon ZycieStolicy.com.pl

Militarne przepychanki

beach 3086373 1920 1

Planiści najbardziej pokojowego przymierza świata – Układu o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej, zwanego potocznie Układem Warszawskim – wiedzieli, że wojna pomiędzy państwami socjalistycznymi, a wrażym Zachodem wybuchnie w nocy, z soboty na niedzielę. Nie, oni nie posiedli tej informacji dzięki koronkowej robocie szpiegów, sprytnie posadowionych w Pentagonie! Oni mieli ją dlatego, że to Związek Radziecki, wspierany przez siły zbrojne własnych państw satelickich, miał ową operację zaczepną rozpocząć. Tak, wiem – już dostrzegli Państwo niekonsekwencję w mojej pisaninie. Nie współgra ten „pokojowy pakt” z „operacją zaczepną”, ale to tak jedynie na pierwszy rzut oka. Otóż, aby utrzymać światowy ład, wieczną szczęśliwość ludu pracującego miast i wsi oraz braterstwo broni wojsk stacjonujących od Hawany aż po Biszkek, należało pokazywać kapitalistycznym krwiopijcom i obszarnikom zaciśnięty kułak, gotowy zmiażdżyć ich niecne zakusy, zmierzające do destrukcji rodzącego się z mozołem komunizmu. Ów kułak robotniczo-chłopski był przyodziany w tysiące rakiet wszystkich zasięgów, setki okrętów wszelakiej maści tudzież dziesiątki rodzajów samolotów i śmigłowców. Całą machiną zarządzał Szef Sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Państw Stron Układu Warszawskiego, którym był zawsze jakiś grubaśny „marszał Sowietskogo Sojuza”, wizytujący systematycznie wszystkie bratnie garnizony, czujnym okiem nadzorujący gotowość bojową podległych wojsk i zagrzewający szorstkim słowem poszczególnych dowódców do działań. Miało to na celu pokazanie siły militarnej i sprawności korpusów armijnych, co jest odwiecznym elementem składowym każdej militarnej przepychanki.

Militarnej przepychanki, a przynajmniej jej głównego sensu, nie rozumieli na pewno Sierioża z Andriuszą, czyli kierowca-mechanik i działonowy-operator czołgu T-64, wchodzącego w skład 90. Lwowskiej Dywizji Pancernej Gwardii, stacjonującej w brandenburskim Bernau bei Berlin. Nasi bohaterowie za nic w świecie nie mogli pojąć, dlaczego o godzinie 4-tej nad ranem i to jeszcze w niedzielę, muszą opuścić ciepłe łóżka i zawlec się do garaży, aby uruchomić silnik wozu bojowego i sprawdzić jego system kierowania ogniem. Oni doskonale wiedzieli, że czołg jest sprawny, gdyż raptem kilka tygodni temu opuścił taśmę montażową Fabryki Maszyn Transportowych im. Wiaczesława Aleksandrowicza Małyszewa w Charkowie. Oczywiście wszystko działało jak w zegarku, toteż po kilkukrotnym zmuszeniu jednostki napędowej do wejścia na wysokie obroty i energicznym uniesieniu lufy 125-milimetrowej armaty, czołg został wyłączony, starannie okryty brezentową plandeką, a dwóch czerwonoarmistów wróciło do budynku koszarowego, aby pochwycić jeszcze trochę snu. Nie mogli wiedzieć, że mieszkający w pobliżu radzieckiej jednostki staruszek, od lat cierpiący na bezsenność, starannie zanotował godzinę oraz natężenie odgłosów dobiegających z parku maszyn, po czym znów zapadł w niespokojny letarg. Kurrentschrift, jakim od miesięcy pokrywał stronice pożółkłego zeszytu, zostanie sfotografowany przez milczącego, małomównego mężczyznę w średnim wieku o ospowatej twarzy, a w dłoni kronikarza znów pojawi się szeleszczący zwitek banknotów, będący zbawieniem i niezbędnym uzupełnieniem nędznej państwowej jałmużny, szumnie zwanej rentą. Zapisana kartka spłonie pod kuchenną fajerką, zaś będący na jesieni życia Niemiec znów zacznie wsłuchiwać się w dźwięki dobiegające zza wysokiego płotu, ozdobionego na szczycie kolczastym drutem. Może to co robi jest złe, ale własne rachunki należy uiszczać, nawet w drugiej połowie XX wieku.

W drugiej połowie XX wieku w Europie znaleźli się José z Arizony, Joseph z Pensylwanii i Joe z Luizjany. Gdyby nie szaleńcza krysza kremlowskich starców pewnie żaden z nich nie posmakowałyby nigdy niemieckiego piwa, ponieważ mieli plany na życie w USA. Niestety, Wujek Sam potrzebował naszych młokosów, więc żołnierski los zawiódł ich do Berlina Zachodniego. Służyli w siłach powietrznych i mieli mądrych przełożonych, toteż co weekend zasilali kasy teutońskich dyskotek pokaźnymi sumami dolarów, kontemplując radośnie wdzięki Helg i Gund. Żołd mieli dobry, rodzice wysyłali sute czeki swoim pociechom, muzyka była przednia, a ceny przystępne, wskutek czego żyli od soboty do soboty. Dni robocze wypełniała im służba polegająca na obsłudze statków powietrznych i zajęciach ze szkolenia strzeleckiego. Nie wiedzieli, że kilkanaście kilometrów dalej, oficer polityczny gwardyjskiej kompanii czołgów opowiada umęczonym żołnierzom o wyższości leninowskiej myśli ekonomicznej nad wyzyskiem człowieka przez człowieka. Młodych Amerykanów takowe głupstwa nie interesowały, podobnie jak samych słuchaczy starszego lejtnanta, ale ci drudzy musieli z oddaniem wpatrywać się w jego komsomolską twarz, gdyż kary za niesubordynację były drakońskie. Żołnierz radziecki dopinał ostatni guzik munduru pod szyją w ten sam sobotni wieczór, w który jego amerykański rówieśnik wsuwał się w swoje jeansy, aby po raz kolejny pląsać w rytm muzyki. Oni byli zbyt młodzi i nie chcieli przejmować się żadną wojną.

Żadna wojna nie wybuchła. Kilka dekad wzajemnego straszenia dobiegło końca, kiedy gospodarka centralnie sterowana odmówiła w końcu posłuszeństwa. Afgańscy mudżahedini masakrowali wyrzutniami FIM-92 Stinger kolejne śmigłowce Mi-24 z czerwonymi gwiazdami na poszyciu, w międzyczasie zmarł Breżniew, a po nim błyskawicznie opuścili ten padół łez także Andropow i Czernienko. Ronald Reagan kazał zburzyć „ten mur” panu Gorbaczowowi i na wschód pomknął eszelon z opisanym powyżej czołgiem T-64. Wojna z soboty na niedzielę nie wybuchła, gdyż planiści radzieccy wiedzieli, że wciąż nie mają potencjału, by przekroczyć Pireneje przed czternastym dniem konfliktu. Wiedzieli także, że przemysł ich państwa nie udźwignie wysiłku wojennego przez okres dłuższy niż kilkutygodniowy. To oni wymyślili atak w sobotnią noc, kiedy amerykańskie garnizony obniżały swoją gotowość, ale nigdy się na niego nie odważyli. Determinacja Amerykanów i ich przewaga technologiczna skutecznie ostudziły orężne zapędy komunistycznych przywódców.

Komunistycznych przywódców już dawno nie ma, ale ich mocarstwowe marzenia jakoś nie mogą odejść do lamusa. Wciąż na Kremlu kołacze się chęć do podporządkowania sobie państw sąsiednich i to wszelkimi środkami. Dla zmiękczenia opornych wymyśla się gigantyczne manewry, takie jak „Zapad 2017”, mające pokazać potęgę moskiewskiego oręża. Podobnym zakusom można dać odpór jedynie poprzez symetryczną odpowiedź, co aktualnie NATO czyni, także na ziemiach polskich. Ćwiczenia Paktu Północnoatlantyckiego pod kryptonimem „Defender Europe 2020” są jasną deklaracją, że żaden ruch strony przeciwnej nie będzie bezkarny. Jest to standardowy element każdej militarnej przepychanki.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 17 lutego 2020 r.

Troskliwym okiem Wodza, o biednej Bundeswehrze i nie tylko

Exit mobile version