Czym są medialne fakty?
Medialne fakty to coraz częściej kłamstwa lub półprawdy, czyli nadal kłamstwa. W książce „ Nie tylko fakty” Tomasz Lis opisywał historię, kiedy to na początku swojej dziennikarskiej przygody spędzał całe dnie na sejmowych korytarzach w poszukiwaniu newsa. A że czasem nie było o czym pisać i mówić to dziennikarze zaczęli sami kreować pewne sytuacje. I tak oto po pewnych sugestiach panów redaktorów na premiera Polski wskazano Hannę Suchocką, mimo, że wielu polityków wtedy zarzekało się, że to niemożliwe, żeby kobieta stała na czele rządu.
Myślę, że porównując tamte wydarzenia z wydarzeniami, które mają miejsce dzisiaj trudno jest nie wierzyć w tego rodzaju działania. Budowanie narracji do zdarzeń i sytuacji nie jest niczym trudnym dla mediów. Ważne jest aby ich praca była obiektywna i rzetelna. A z tym mógłbym dyskutować. Sztucznie wykreowane wydarzenia to norma. Coś, co nie dziwi i nie zaskakuje. Media przyzwyczaiły nas do budowania narracji przyjemnej lub mrocznej w zależności od sytuacji.
Bez podkręcania
My dziennikarze, bez względu na to w jakiej dziedzinie się poruszamy, mamy za zadanie przekazywać informacje o zdarzeniach, takimi jakie są. Podkręcanie ich jest bez sensu. To zwyczajne sugerowanie widzom, słuchaczom i czytelnikom co mają o sprawie myśleć. Czasem trzeba jasno określić granice dobra i zła, żeby ten kto jest odbiorcą informacji wiedział o co chodzi i dlaczego tak jest. Rządzącym i politykom dziennikarze powinni przypominać o ich zobowiązaniach i obietnicach. Władzy patrzy się od zarania dziejów na ręce. Dlatego królowie mieli błaznów żeby ci przypominali im o poddanych. Jednak czasem nie ma potrzeby na sugestie i uwagi do wydarzeń. Ludzie po to mają mózgi żeby nimi myśleć. Tyle dzieje się w świecie dobrych i złych rzeczy, że nie ma sensu wymyślać nowych wydarzeń. Ktoś kto tak robi nie jest dziennikarzem ale bajkopisarzem.
I to jest dobra puenta i kamyczek do ogródka tym którzy niczym najemnicy, dla grubych portfeli, zatracając sens swojej dziennikarskiej służby kreują sztuczne zdarzenia nierzadko poniżając, sugerując winę jednej ze stron w sporze albo uderzając w osoby bezpodstawnie skazując ich na niebyt i medialną śmierć. Łatwo jest zrobić gwoździem dziury w płocie, trudniej jest przywrócić dawny blask deskom w płocie i pozbyć się dziur….
Nas jednak media przyzwyczaiły do faktów medialnych. Czy to w sporcie czy w polityce a tym bardziej w kulturze. Werdykty przy przyznawaniu różnorakich nagród i odznaczeń. Jednak tu oprócz medialnych sugestii i tworzenia narracji działają inne czynniki jak choćby polityczna poprawność która zabija zdrową rywalizację. Zbliża się dużymi krokami gala Oscarów czyli nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. W tym roku jednym z faworytów do nagrody jest film „Vice” opowiadający o działaniach byłego wiceprezydenta USA Dicka Chaneya. To że film jest faworytem nie jest przypadkiem. Od wielu lat pokutuje w światku filmowym przekonanie, że nominacje otrzymują filmy o tematyce political-fiction lub historie prawdziwych wydarzeń mające kontekst polityczny.
Freelancerzy na wymarciu
Żeby nie być gołosłownym: w ostatnich latach nominacje otrzymywały filmy: „Żelazna dama” o rządach premier Margaret Thatcher czy „ Czwarta władza” o relacji mediów i Białego Domu w czasie wojny w Wietnamie. W tym roku jest film „Vice”. Tego typu obrazy nie zaskakują fabułą, a jednak cieszą się zainteresowaniem i są wskazywane jako murowani zwycięzcy w swoich kategoriach. Polityczna poprawność to temat rzeka w Hollywood i długo by pisać o tym jak bardzo taka cenzura zabiła sztukę jako niezależne myślenie. A przecież kino dawniej potrafiło pokazywać świat takim jaki jest. Dzisiaj istnieją niezależni twórcy choć jest ich co raz mniej. Pozostali już dawno poruszają się w „zaprzęgu komercji”, a ich filmy nie przechodzą żadnej cenzury bo scenariuszów nie pisali samodzielnie. W kwestii faktów medialnych to warto zwrócić uwagę także na to w jaki sposób tego rodzaju schematy pozwalają istnieć osobom dotąd nieznanym w przestrzeni medialnej.