Site icon ZycieStolicy.com.pl

M jak Mistrzowie

M jak Mistrzowie

M jak Mistrzowie

Piłkarskie mistrzostwa świata to już historia. Piękna dla jednych, rozczarowująca, tragiczna dla innych. Dla kibiców polskiej reprezentacji historia słodko – gorzka, w której gorycz zdecydowanie przeważa.

Ale nie ma tego złego… To w sumie dobrze, że nasi kopacze tak kaleczyli w Katarze rzemiosło, bo dzięki temu mogliśmy skierować uwagę na prawdziwych bohaterów mistrzostw. I to bohaterów nie z dalekich Pampasów czy z paryskiej Saint – Denis, albo innej marokańskiej Casablanki, ale naszych spod bało – czerwonej bandery. Dżentelmeni przed którymi za chwilę się pochylę, to MISTRZOWIE ŚWIATA w swoich profesjach.

Pierwszy z nich w Katarze zakończył trwającą 44 lata i obejmującą aż 12 mundiali, piękną przygodę z mundialem. To o nim, mój serdeczny kolega powiedział, że na łożu śmierci, ostatnim co chciałby usłyszeć na tym padole, byłby komentarz do meczu w jego wykonaniu. To Pan Redaktor Dariusz Szpakowski. Sposób w jaki oddał emocje finału, to jak namalował słowem piękny romantyczny futbolowy obraz, pozostanie ze mną na zawsze. Pan Dariusz – stara szkoła. Taktu, elegancji i kindersztuby, której zabrakło jego szefom z TVP, gdy odsunęli go od komentowania finału mistrzostw Europy 2020. Wydawało się, że ten policzek będzie końcem małżeństwa Szpakowskiego z państwową telewizją. Jednak wrócił. W zjawiskowej formie. W Katarze, co prawda, nie zasiadł przed mikrofonem na meczach Polaków, co z pewnością bardzo przeżywał, ale to rozczarowanie zrekompensował mu finał. Zjawiskowy mecz dwóch wielkich drużyn, prowadzony przez wielkiego sędziego i komentowany przez wielkiego dziennikarza.

Tak, wiem. Zaraz odezwą się głosy, że często mylił nazwiska, przejęzyczał się, że już czas na zasłużoną emeryturę. Mnie trudno się z tym pogodzić. Dla mnie wraz z pożegnaniem Pana Dariusza kończy się pewna epoka w polskim dziennikarstwie sportowym. Epoka romantycznego operowania słowem, epoka prawdziwych emocji i bliskości z telewidzem. Redaktor Szpakowski jak nikt umiał burzyć dystans między sobą, a kibicem. Mistrz inteligentnej puenty, a przy tym człowiek o ogromnym poczuciu humoru i kapitalnej autoironii. Wieka wiedza, jeszcze większa klasa. Panie Redaktorze, kłaniam się z szacunkiem. Kłaniam się nisko, cylindrem szorując po trotuarze. I już tęsknię za tym jedynym w swoim rodzaju „Aj, Jezus Maria!!!”.

Drugim Polakiem w Katarze, który zasłużył na pokłon był Szymon Marciniak. Sędzia, który prowadząc mecze w Ekstraklasie nie budził mojej sympatii. Sprawiał wrażenie butnego, nieomylnego, rzadko korzystał z VAR – u, jakby chciał pokazać, że on wszystko wie najlepiej. Bije się w piersi. Nie znając gościa, oceniłem go niesprawiedliwie. By przekonać się jaki jest w rozmowie na żywo, wybrałem się na Okęcie, by uczestniczyć w zaimprowizowanej konferencji prasowej po jego i sędziów asystentów – Tomasza Listkiewicza i Pawła Sokolnickiego oraz sędziego VAR – Tomasz Kwiatkowskiego, przylocie do kraju.

I tu miłe zaskoczenie. W hali przylotów pojawił się totalny luzak, przemiły gość, zero bufonady, zadzierania nosa, choć po tym, co pokazał w finale, miał do tego pełne prawo. Marciniak zrobił na mnie kolosalne wrażenie w trakcie meczu Francja – Argentyna i podobnie duże, kiedy słuchałem jego opowieści na Okęciu. Zamykając na chwilę oczy i słuchając, wyobrażałem sobie młodego chłopaka (jeszcze z bujną czupryną) ganiającego z gwizdkiem gdzieś po klepiskach A – klasy i marzącego o sędziowaniu wielkich meczów. Pan Szymon jest idealnym przykładem dla młodych – piłkarzy, sędziów, architektów, dziennikarzy czy lekarzy. Że trzeba wierzyć i pracować. A wtedy wszystko jest możliwe.

Magia świąt, ich duch, specyficzny, wyjątkowy klimat mają to do siebie, że dzieją się rzeczy o jakich nam się nawet nie śniło. Dlaczego zatem nie miałyby się spełnić marzenia?

Tego Państwu przy okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia szczerze życzę.

Piotr Dobrowolski

Exit mobile version