Sprowadzenie wielkiego Antonowa do Polski kosztowało aż 12 milionów złotych. Podobny ładunek prawdopodobnie mogły zabrać inne, mniejsze samoloty. Czy spółki zamawiające lot przepłaciły?
Antonow An-225, napędzany sześcioma silnikami, który pojawił się na lotnisku Chopina we wtorek (14.04) wzbudził sensację. Delegacja rządowa zorganizowała przed maszyną konferencję, a niektóre media wydarzenie nazwały „uroczystością”. W tle pojawiło się pytanie, czy ściągnięcie nawiększego, a zarazem najdroższego samolotu świata do tak małej ilości sprzętu, który przetransportował miało sens.
Ładownia An-225 jest w stanie przyjąć maksymalnie 250 ton (najcięższy ładunek przewieziony Antonowem miał 247 ton). Tymczasem do Polski przyleciało około 96 ton towarów – środków ochronnych do walki z koronawirusem.
Różnica między możliwościami super-samolotu, a wagą transportu, który trafił do Polski, zaczęła zastanawiać Adama Szłapkę, polityka Nowoczesnej.
– Mniejszy Boeing 777 bierze na pokład 112 ton ładunku, co może oznaczać, że 96 ton dostarczonego 14 kwietnia sprzętu można było przetransportować za jednym razem mniejszym samolotem i taniej – możemy przeczytać w piśmie zamieszczonym w mediach społecznościowych, które polityk skierował do Mariana Banasia, prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Prosi w nim o kontrolę w związku z podejrzeniem niegospodarności.
Czy faktycznie przepłaciliśmy za Antonowa An-225? Tym bardziej, że dzień po jego wylądowaniu, po cichutku w Poznaniu wylądował pierwszy z czterech samolotów ze sprzętem zakupionym z prywatnych pieniędzy Dominiki Kulczyk. Bez transmisji w TV, bez zbędnego blichtru. Pisaliśmy o tym tutaj.
*fotografia wyróżniająca pochodzi ze zbiorów serwisu tvn24