Środowisko piłkarskie huczy od plotek. Według „dobrze poinformowanych” menedżer Roberta Lewandowskiego Phini Zahavi jest zainteresowany kupnem Legii. Dociekliwi pytają, czy chce zainwestować w najlepszy polski klub sam z siebie, czy też… działa na polecenie swojego najlepszego klienta, czyli Roberta Lewandowskiego? Nie brak bowiem plotek, że to kapitan reprezentacji Polski w ciszy i z tylnego siedzenia rządziłby klubem z Łazienkowskiej.
Póki co aktualny prezes Legii Dariusz Mioduski ponoć dementuje doniesienia, że prowadzi negocjacje z Zahavim. Ale, jak to w takich wypadkach zazwyczaj bywa – wielkie interesy i jeszcze większe pieniądze lubią ciszę…
Zanim będzie coś więcej wiadomo o ewentualnych zmianach właścicielskich w drużynie mistrzów Polski przypomnijmy sobie okoliczności w jakich obecny właściciel wszedł w posiadanie pakietu większościowego akcji Legii. Będzie to opowieść o wspaniałych planach dwóch prężnych biznesmenów, którzy rozstali się w atmosferze gniewu i wzajemnych pretensji.
Kiedy w styczniu 2014 roku Dariusz Mioduski i Bogusław Leśnodorski wykupili od ITI Legię, zapowiadali, że tworzą projekt na lata, który będzie wyznaczał nowe standardy zarządzania klubem sportowym w Polsce. Wytrzymali razem raptem trzy lata. Dziś jednym właścicielem stołecznej ekipy jest Mioduski, który ostatnio porównał Leśnodorskiego do… huby, która z pozoru ładnie wygląda, ale wysysa i niszczy drzewo od środka.
W ostatnich tygodniach nastąpiła eskalacja konfliktu. Dariusz Mioduski w wywiadzie udzielonym „Sportowymfaktom.pl” zaatakował byłego wspólnika z grubej rury: – Dla mnie jest jak huba. Przyczepia się do drzewa, na początku wygląda to nawet ładnie, ale potem zaczyna się drenaż i po jakimś czasie takie drzewo obumiera – mówił o Bogusławie Leśnodorskim aktualny właściciel mistrzów Polski.
Leśnodorski na krytykę odpowiedział dosadnym wpisem na Twitterze: „Zszedłem z gór i pije piwko, przeglądam tt i widzę, że miałem za wspólnika takiego gamonia, że nawet się wkurwić nie potrafi. No i w końcu został Mistrzem…kompromitacji”.
Wcześniej obaj panowie również wsadzali sobie szpileczki, ale w bardziej zawoalowany sposób: – Moje relacje z Darkiem Mioduskim nie są zimne, są nijakie. Pewnie gdyby nie chodziło o Legię, to by mnie to wszystko bawiło i miałbym z tego wiele pozytywnej szydery. Ale, że jest to Legia, to często mnie to boli i jestem szargany emocjami. Natomiast jak przypomnę sobie te wywiady, w których Darek mówił o zadłużaniu klubu przeze mnie, o ogromnym ryzyku i wielu innych kwestiach, które były dla klubu obciążeniem i wiązał to wszystko z moją osobą, Maćkiem Wandzlem czy Kubą Szumielewiczem, to lekko się uśmiecham pod nosem. Bo sam zrobił to samo tylko spotęgował razy dwa lub trzy. Legia ma teraz pewnie ze 200 milionów długu na końcu, albo i więcej – nie mam pojęcia. Są to takie kwoty, że pewnie dostałbym z siedem zawałów, gdybym miał się z tym zmierzyć mówił Leśnodorski w programie „Sekcja piłkarska”.
W 2014 roku, kiedy zostali współwłaścicielami Legii, byli jak ogień i woda. Leśnodorski – błyskotliwy prawnik, elokwentny, bezkompromisowy, ale taki szef z ludzką twarzą, który dla pracowników na klubowych korytarzach kazał poustawiać stanowiska z konsolami do gier, a sam po gabinecie jeździł na deskorolce. Miał coś, czego brakowało Mioduskiemu – magnetyzm i umiejętność burzenia dystansu między ludźmi. Nie patrzył na podwładnych z pozycji wielkiego bossa. Często bywał na treningach, żył życiem drużyny. A przede wszystkim miał szczęście. Choć mnóstwo razy działał na granicy ryzyka, to zazwyczaj klub na tym zyskiwał. Niech przemówią fakty. Za prezesury „Leśnego „ Legia awansowała do fazy grupowej Ligi Mistrzów, trzykrotnie występowała w fazie grupowej Ligi Europy. Poza tym warszawianie wywalczyli trzy mistrzostwa i trzy Puchary Polski, a budżet klubu został zwiększony do 250 milionów złotych.
Od początku pracy na stanowisku prezesa Legii, to jest od grudnia 2012 roku Leśnodorski miał to, o czym nigdy nawet nie mógł pomarzyć jego dzisiejszy adwersarz – sympatię i przychylność armii najwierniejszych kibiców CWKS-u. „Żyleta” poszłaby za nim w ogień. Fanom podobał się otwarty styl bycia prawnika i nowatorski sposób zarządzania klubem, który przynosił wymierne efekty sportowe i finansowe. Największy poklask (oprócz awansu do LM) „Leśny” zdobył zatrudniając na stanowisku trenera Stanisława Czerczesowa (dziś selekcjoner reprezentacji Rosji). Kibicom spodobało się, że twardy jak skała Osetyniec potrafił „wziąć za twarz” rozkapryszone gwiazdki Legii.
Ci sami kibice, którzy za Leśnodorskim poszliby jak w dym, na stronie legioniści.com założyli „licznik wstydu” obecnego prezesa Legii. I liczą mu dni bez europejskich pucharów. W czwartek minęło ich 1176…
Dariusz Mioduski jest zupełnym przeciwieństwem byłego wspólnika. Kiedy przejmowali klub, Mioduski nabył 80 procent akcji Legii, a Leśnodorski 20. Mimo to, obaj zdecydowali, że lepiej do roli frontmana nadaje się ten drugi. Mioduski, długoletni prezes Kulczyk Holding, który na Harvardzie grał w kosza z Barackiem Obamą, miał się zająć reprezentowaniem Legii na arenie międzynarodowej. Codzienne działania operacyjne zostawiając w rękach Leśnodorskiego. I było to dobre rozwiązanie, bo to na salonach światowej piłki pan Dariusz czuje się znakomicie. Czego dowodem jest fakt, ze że wybrano go wiceprezesem ECA, czyli Europejskiego Stowarzyszenia Klubów Piłkarskich.
Bez względu na to, jak surowo jest oceniany przez kibiców za brak sukcesów klubu z Łazienkowskiej, jednego Mioduskiemu nikt nie odbierze. To on wybudował jeden z nowocześniejszych ośrodków treningowych w Europie – Legia Trening Center w Grodzisku Mazowieckim, gdzie teraz swoją bazę mają piłkarze stołecznego klubu.
Nie brak głosów, że klin między dwóch partnerów biznesowych, wbił ten trzeci – Maciej Wandzel. Finansista we wrześniu 2014 roku odkupił od Mioduskiego 20 procent udziałów w Legii. Kończył wówczas kadencję jako Przewodniczący Rady Nadzorczej Ekstraklasy. Niezwykle sympatyczny człowiek, taki brat łata, ale jednocześnie – ponoć – twardy i skuteczny biznesmen. Wandzelowi od początku bliżej było do Leśnodorskiego. Angażował się w codzienne funkcjonowanie klubu, ale jednocześnie stał nieco z tyłu. Nie pchał się na afisz.
Podobno do tarć na różnych płaszczyznach pomiędzy Mioduskim a Leśnodorskim zaczeło dochodzić już po kilku miesiącach od rozpoczęcia wspólnych rządów. Tyle, że były one skrywane w cieniach klubowych gabinetów. Tąpnięcie nastąpiło po meczu z Borussią Dortmund we wrześniu 2016 roku. Już bez Czerczesowa na ławce, mistrzowie Polski w pierwszym meczu w LM przegrali u siebie 0:6, a na trybunach doszło do burd. Fani Legii chcieli sforsować przejście do sektora zajmowanego przez Niemców. Doszło do bijatyki. Wtedy po raz pierwszy Dariusz Mioduski publicznie skrytykował sposób zarządzania klubem przez Bogusława Leśnodorskiego. Potem było już tylko gorzej. Słowne przycinki, milczenie, brak codziennych kontaktów. To musiało zakończyć się rozwodem. Aż wreszcie w marcu 2017 roku Mioduski wykupił wspólników. Leśnodorski i Wandzel za pakiety swoich (w sumie) czterdziestu procent udziałów, otrzymali po 19 milionów złotych.
Jak dziś oceniać tamten ruch? I znów niech przemówią fakty – mija czwarty rok, w którym Legii brakuje w pucharach.
– Klub piłkarski to nie korporacja, których zarządzaniem przez lata zajmował się pan Mioduski – twierdzi osoba dobrze zorientowana w sprawach Legii.
Zatem Dariusz Mioduski rządzi samodzielnie, a Bogusław Leśnodorski? Prowadzi świetnie prosperującą Kancelarię Prawną i zasiada w Radzie Nadzorczej… II- ligowego Motoru Lublin. Trzeci ze wspólników – Maciej Wandzel wciąż sprawdza się w biznesie i… nie opuszcza żadnego meczu Legii przy Łazienkowskiej.
Piotr Dobrowolski