Site icon ZycieStolicy.com.pl

Kochamy Ukraińców, bo nienawidzimy Ruskich?

Ukraina olska

Kochamy Ukraińców, bo nienawidzimy Ruskich?

Mówi się, że gdzie dyskutuje dwóch Polaków, tam są trzy zdania na jeden temat. Nie ma co zakłamywać rzeczywistości – jesteśmy kłótliwi, łatwo wchodzimy w spory, a sąsiedzkie nieporozumienia o totalne pierdoły, jak choćby o przysłowiową miedzę, mogą się ciągnąć latami.

Jednego wszakże odmówić nam nie można – jednoczy nas nieszczęście. Własne lub cudze. Pamiętacie Państwo, jako częstujący się na co dzień maczetami kibice krakowskich klubów – Wisły i Cracovii połączyli się w marszu współczucia i milczenia po śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II? Pojednanie trwało krótko, ale na cud może zakrawać fakt, że w ogóle do niego doszło.

Od połowy lutego mamy piękny przejaw polskiej solidarności. I to nie tej solidarności przez duże „S”, związkowej, spod znaku Wałęsy, ale takiej ludzkiej, normalnej, wynikającej z odruchu serca. Pięknej, bo bezinteresownej. Polacy jako naród, a Polska jako kraj celująco zdali egzamin otwarcia się na potrzebujących pomocy uchodźców z Ukrainy. W swoim podejściu i działaniu w stosunku do tych biednych i skrzywdzonych przez współczesnego Hitlera ludzi, możemy być stawiani za wzór Europie. Polska otworzyła drzwi i zaprosiła ponad trzy i pół miliona ludzi sponiewieranych przez rosyjskiego agresora. I to jest chwalebne. Ale do tej beczki miodu muszę dosypać łyżkę dziegciu.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – jestem całym sercem za tym, żeby pomagać potrzebującym. Jeśli nie ze zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości, to choćby z prozaicznego powodu, że nie wiadomo jaki los Opatrzność nam zgotuje, a karma ma to do siebie, że wraca do człowieka jak stary weksel.

Współczuję Ukraińcom i mocno się z nimi solidaryzuje. Ale nie ukrywam, i założę się, że wielu z Państwa ma podobne odczucia tylko głośno o tym nie mówi bo to niepoprawne politycznie, że pewne zachowania gości ze wschodu mnie irytują. Kilkakrotnie spotkałem się z mocno roszczeniową postawą przybyszów, którzy domagali się czegoś – na przykład miejsca u lekarza rodzinnego na zasadzie „ja jestem z Ukrainy, mnie się należy”. Byłem świadkiem, stojąc w kolejce po numerek, jak pewna młoda uśmiechnięta od ucha do ucha kobieta zaklepała w rejestracji miejsce dla innych bodaj sześciu czy siedmiu pacjentów – rodaków. A, że „przy okazji” zabrakło numerka dla stojącej za mną tak na oko osiemdziesięcioletniej pani, to już nikogo nie interesowało.

Kolejna kwestia, która mnie irytuje, to fakt, że do Polski wraz z kobietami i dziećmi przybyło też mnóstwo mężczyzn w wieku, nazwijmy to, produkcyjnym. W wielkanocną niedzielę siedziałem z narzeczoną na kawie na Starym Mieście. Było ciepło, wszystkie stoliki na zewnątrz kawiarni zajęte. Dominującym język ukraiński, a posługujący się nim ludzie, toczka w toczka w toczkę – niekoniecznie świetnie, ale na pewno drogo ubrani. DG, Armani, złote ozdoby w przesadnych ilościach na przegubach i szyjach, aż raziły w oczy.

Ktoś powie, że zazdroszczę. I pewnie będzie miał rację, ale nie w tym rzecz. Zastanawia mnie, co ci mężczyźni, wypasione, zadowolone z życia i raczej nie biedne chłopiska robią w obcym kraju w knajpie, gdy w ich ojczyźnie przelewana jest krew starców, kobiet i dzieci? Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, ale przypuszczam, że gdyby ktoś, wiadomo kto, napadł na Polskę, to choć w studenckich czasach uniknąłem wojska, to pewnie zamiast brylować przy kawiarnianym stoliku, zgłosiłbym się do obrony ojczyzny. Chociaż walczyć nie umiem, to postawiłbym się dla dzieci, mamy czy ukochanej.

Żal mi Ukraińców, którzy w jednej chwili stracili dorobek życia, pochowali bliskich i musieli wyruszyć na tułaczkę w nieznane. Ale jestem sceptyczny co do idei oferowania pomocy tym, którzy sprzedając złote ozdóbki mogliby spokojnie podwyższyć polskie PKB. Pomagać trzeba, to nie ulega wątpliwości, ale z głową i nie kosztem własnych obywateli, których łupią coraz wyższe podatki, postępująca inflacja i bezrobocie.

A tak swoją drogą, to się zastanawiam, czy czasami nie pokochaliśmy Ukraińców, bo nienawidzimy Ruskich?

Piotr Radomski

Exit mobile version