Site icon ZycieStolicy.com.pl

Kadra jak teściowa

soccer players in action on professional stadium

Kadra jak teściowa

Mam problem z reprezentacją Polski. Choć Biało – Czerwoni w Katarze grają antyfutbol, to jednak awansowali do grona szesnastu najlepszych drużyn mistrzostw świata. I bądź tu człowieku mądry. Czy zżymać się na naszego trenera Czesława Michniewicza, że opracował plan gry polegający jedynie na przeszkadzaniu rywalom i frustrowaniu pozbawionego podań Roberta Lewandowskiego, czy też wychwalać selekcjonera pod niebiosa za to, że po 36 latach wyszedł z polską drużyną z grupy na mundialu?

Jako fan kadry narodowej, wiadomo – z jednej strony cieszę się niezmiernie. Z drugiej zaś jest mi wstyd kiedy czytam wywiady z dawnymi gwiazdami naszej kadry, a ci twierdzą, że Michniewicz zabił w piłkarzach radość gry, że męczą się na boisku okrutnie, że mecze to jak pokuta dla grzesznika mającego na sumieniu ciężkie przewiny.

Ja mam mieszane uczucia. Coś jak wówczas, kiedy otrzymujesz wiadomość, że nielubiana teściowa wpadła w przepaść. Radość nie do opisania, że człowiek ma cholerę z głowy, gaśnie gdy okazuje się, że ta teściowa – hetera, owszem, wpadła w przepaść, ale w twoim nowym samochodzie…

Dania, Niemcy, Meksyk, Urugwaj, Ghana czy wielka do niedawna Belgia. O mistrzach Europy Włochach nawet nie wspominając, bo ich w ogóle na mistrzostwach świata zabrakło. To lista drużyn, które po pierwszej rundzie musiały spakować walizki i ze spuszczonymi głowami wrócić do domów. A my, ci krytykowani, siermiężni, nieefektowni i nielubiani, gramy dalej! Piszę ten tekst przed niedzielnym meczem z Francją. Dziwnie spokojny. Bo cóż gorszego może nas spotkać? Potężny łomot od mistrzów świata? Wydawać się może, że jest pewny jak w banku. Powtórka z Argentyny i strach przed grą w piłkę? Jesteśmy na to przygotowani. Że znów świat będzie z nas szydził, że nie gramy tylko wybijamy? Trudno. Przełknęliśmy te zniewagi po starciu z Messim i jego kumplami z Pampasów.

Także spokojnie… Gorzej być nie może.

Ale lepiej? Jak najbardziej! Może jestem głupio naiwny i nie znam się na piłce, ale wierzę, że teraz, kiedy już wszyscy na naszych postawili krzyżyk, skreślili ich grubą krechą, to chłopaki nie mając nic do stracenia, pokażą że potrafią grać w piłkę, że trzeba się z nimi liczyć, że należy ich szanować. Za to, że podjęli rękawice, że nie pękli. Jest jeszcze jeden czynnik, który sprawia, że gdzieś z tyłu głowy, nieśmiało i po cichutku, ale tli się nadzieja. Ów czynnik nazywa się Czesław Michniewicz. Bo pan Czesiek to człowiek niesamowicie ambitny i jestem pewien, że nakazując swoim piłkarzom głównie się bronić, cierpiał na ławce równie mocno, jak jego zawodnicy na boisku. Że będzie chciał zostać zapamiętany nie jako trenerski asekurant, który woli schować się za podwójną gardą i unikać ciosów, ale jako kozak, który chociaż dostał bęcki, to zanim się przewrócił, to upuścił krwi przeciwnikom.

Z własnego doświadczenia wiem doskonale, że przegrać można zawsze i z każdym. Jednak najbardziej bolą porażki bez walki. Dopóki walczysz, to choćbyś został i sto razy pokonany, to nie przegrałeś, nie uciekłeś jak szczur.

I tego przeświadczenia życzę naszym piłkarzom i selekcjonerowi. Nawet jeśli strzelicie mniej goli od Trójkolorowych, lecz postawicie się im, to pierwszy uchylę kapelusza i nisko się przed Wami pokłonię. Ale coś mi mówi, że nie przegracie, a Francję pogrążony Grzesiek Krychowiak. Niech strzeli żabojadom zwycięskiego gola. Respekt i szacunek u francuskich teściów będzie miał zapewniony dożywotnio. No i nie będzie musiał pożyczać teściowej nowego samochodu, gdy ta zechce się wybrać na wycieczkę w górzystym terenie…

Piotr Radomski

Exit mobile version