Site icon ZycieStolicy.com.pl

Jak Boniek zostawił przyjaciela w potrzebie… Szara karta w życiorysie prezesa PZPN

zbigniew boniek

W ostatnim okresie modne stało się walenie jak w bęben w w prezesa PZPN Zbigniewa Bońka. Czy krytycy mają rację? Nie nam to oceniać. Jedno natomiast jest pewne, „Zibi” zawsze był czarno – biały. Gdy było to dla niego wygodne, bez skrupułów odwracał się od przyjaciół, poświęcał ich, jeśli mógł na tym ugrać coś dla siebie. Tak jak Stanisława Terleckiego na początku mrocznych lat 80-tych ubiegłego stulecia.

Boniek i Terlecki. Dwaj królowie piłkarskiej Łodzi. Pierwszy był gwiazdą budującego swoją potęgę Widzewa, w drugim na zabój kochali się kibice ŁKS-u. Obaj obyci, wykształceni, elokwentni. Zdecydowanie odbiegali od stereotypu piłkarza tamtych czasów. Zbliżyły ich wspólne występy w reprezentacji prowadzonej przez Jacka Gmocha. Byli nową falą w polskim futbolu. Do szatni pełnej bohaterów mistrzostw świata z 1974, Boniek i Terlecki weszli nie tylko z drzwiami, ale i z futryną. Bez kompleksów wobec utytułowanych kolegów. A ci ich akceptowali. Gwiazdorzy kręcili nosami na niewyparzone języki małolatów, ale ich tolerowali, bo ci tak samo bezczelni jak w szatni, byli na boisku. I świetnie grali w piłkę. A przy tym byli na tyle inteligentni, że wiedzieli, iż już niebawem będą rządzić kadrą, że czas sytych i już nieco zmanierowanych gwiazd Kazimierza Górskiego się kończy. Tak, to drużyna narodowa ich połączyła, by w grudniu 1980 roku rozdzielić na zawsze.

Pierwszej poważnej wspólnej rozróby, Boniek i Terlecki, dopuścili się w październiku 1979 roku w Amsterdamie. Po meczu z Holandią (1:1) w eliminacjach mistrzostw Europy 1980, grupa piłkarzy zaczęła szczekać na dziennikarzy. Prym w tym gronie wiedli Staszek i Zbyszek. A dzielnie wtórowali im Grzegorz Lato, który szybko złapał kontakt z młodymi i Antoni Szymanowski. Wyjąc i szczekając na żurnalistów, kadrowicze protestowali przeciwko prasowej nagonce jaka na nich spadła. Reprezentantom wypominano, że żyją na poziomie nieosiągalnym dla przeciętnego obywatela PRL-u, a nie przykładają się do swoich boiskowych obowiązków. Władza ludowa nie tolerowała takiego zachowania. Wszyscy czterej zostali ukarani półroczną dyskwalifikacją. Kacyki z PZPR-u mieli świeżo w pamięci zasługi Laty i Szymanowskiego, dlatego im w przyśpieszonym trybie skrócono karę do trzech miesięcy, zaś buntownicy z Łodzi nie zagrali w sześciu kolejnych meczach reprezentacji. Ale ostatecznie i im karę zawieszono. Odsunięcie od kadry jeszcze bardziej scementowało przyjaźń krnąbrnych młodzieńców. Wszystko runęło dopiero po aferze na Okęciu. Dodajmy aferze, którą rozpętali Terlecki i bramkarz Józef Młynarczyk. W pierwszej fazie awantury Boniek zachował się super. Nie zważając na konsekwencje, razem z innym widzewiakiem – Władysławem Żmudą stanął murem za kolegami. Dopiero po fakcie „Zibi” ugiął się przed partyjnymi aparatczykami. Ale po kolei…

29 listopada 1980 roku reprezentacja Polski kierowana przez Ryszarda Kuleszę wylatywała na zgrupowanie do Włoch. Stamtąd Biało – Czerwoni mieli się udać na Maltę, gdzie z drużyną narodową tego kraju mierzyli się w eliminacjach do, mających odbyć się w Hiszpanii w 1982 roku, mistrzostw świata. Kadra rezydowała w stołecznym hotelu Vera, do którego dopiero tuż przed wyjazdem na lotnisko dotarł, mocno jeszcze wstawiony, Młynarczyk. Bramkarz Widzewa całą noc pił z dziennikarzem TVP Wojciechem Zielińskim. „Józek” zajechał pod hotel taksówką, po czym nawet nie wchodząc do swojego pokoju, udał się wprost do autokaru, który miał zawieźć piłkarzy na lotnisko. Do środka pojazdu nie wypuścili go towarzyszący zespołowi działacze PZPN ( w tym gronie było dwóch SB-ków) oraz trener Kulesza. Kiedy Młynarczyk bezradnie rozkładał ręce przed drzwiami do autobusu, wysiadł z niego Stanisław Terlecki, zgarnął bramkarza pod ramię i swoją ładą odwiózł do portu lotniczego. Przed odprawą celną doszło do awantury. Oficjele z PZPN za nic nie chcieli się zgodzić, żeby „nieświeży” Młynarczyk poleciał z reprezentacją do Italii. Terlecki, Boniek i Żmuda, po długich utarczkach postawili jednak na swoim i bramkarz wsiadł na pokład samolotu. Kłótnie piłkarzy z działaczami próbowali nagrać reporterzy TVP, którzy zjawili się na lotniku po „życzliwym” donosie dziennikarza, który miał lecieć z drużyną narodową do Włoch.

Kiedy Boniek targował się o Młynarczyka, Terlecki powyciągał z gniazdek kable od kamer, żeby reporterzy nie sfilmowali kłótni o Józka.

Drużyna trenowała we Włoszech, a krajowe media grillowały buntowników. Młynarczyka, Bońka, Terleckiego i Żmudę określano jako „bandę czworga”. Zahukane społeczeństwo zażądało ich głów. Głos ludu głosem partii, dlatego po pokazowym procesie 22 grudnia 1980 roku Wydział Dyscypliny PZPN skazał winowajców na rok bezwzględnej dyskwalifikacji. Rykoszetem najmocniej oberwał Ryszard Kulesza, który za aferę zapłacił utratą stanowiska selekcjonera.

Wywrotka na lodzie, czyli jak upadał hokej w Warszawie

Drogi Bońka i Terleckiego rozeszły się, kiedy wszechwładny prezes Widzewa Ludwik Sobolewski wybłagał w partii ułaskawienie dla trzech swoich podopiecznych – „Zibiego”, Młynarczyka i Żmudy. Boniek, który w kulminacyjnej fazie awantury na Okęciu przewodził buntowi w obronie „Młynarza”, tym razem nawet nie kiwnął palcem, żeby szef Widzewa – który bardzo liczył się z jego zdaniem, lobbował w PZPR za darowaniem kary również dla Terleckiego. Tak więc trzej widzewiFacy złożyli samokrytykę i ukorzyli się przez członkami Wydziału Dyscypliny PZPN, w efekcie czego ich dyskwalifikacja została zawieszona. Terlecki zaś, zbierał i sprzedawał butelki żeby mieć z czego utrzymać  rodzinę. W tym czasie jego klub – ŁKS, zawiesił mu pensję.

Jakiś czas później, już po tym jak trzej gracze Widzewa zostali ułaskawieni, doszło do spotkania Terleckiego z Bońkiem. Tak opisywał je Stanisław: – Przypadkowo spotkałem Bońka na stadionie ŁKS-u. Jakoś nie kwapił się do przywitania. No to sam podszedłem do niego i wypaliłem: – Zbysiu, ja naprawdę nie miałbym do ciebie żalu. Zrozumiałbym, że jesteś na walizkach, że masz za chwilę przejść do Juventusu i nie chcesz ryzykować kariery. Przecież nikt cię nie zmuszał żebyś był twardzielem.

– Szukałem cię. Chciałem do ciebie dotrzeć, powiadomić, żebyś z nami pojechał na Wydział Dyscypliny – bronił się „Zibi”. A ja mu na to: – Zbysiu, przestań chrzanić. Ty mieszkasz w Łodzi, ja mieszkam w Łodzi, moja żona z małymi dziećmi cały czas była w domu, kiedy ja strajkowałem na uczelni (Terlecki studiował wtedy historię na Uniwersytecie Łódzkim – przyp. aut), a ty mi wciskasz ciemnotę, że starałeś się do mnie dotrzeć?! Wreszcie Zbyszek zapytał, czy mam do niego pretensje? – Tak mam. Tak jak ty  byś do mnie miał, gdybym zrobił coś podobnego. Już dwa dwa tysiące lat temu żył taki jeden człowiek twojego pokroju – zakończyłem dosadnie krótką wymianę zdań. A przywołałem przykład apostoła Judasza, bo czułem się podobnie zdradzony, jak Jezus przez swojego ucznia. Żeby Zbyszek powiedział chociaż przepraszam… Nic z tych rzeczy. Odwróciłem się więc na pięcie i odszedłem. – wspominał Terlecki.

– Ułaskawienie dla piłkarzy Widzewa Sobolewski, wtedy gruba tryba w łódzkiej PZPR, załatwił partyjnymi kanałami. A Terlecki został sam. Koledzy o nim zapomnieli. Nikt nie podał ręki, nie ujął się za nim. Przecież gdy Boniek, Młynarczyk i Żmuda jechali do Warszawy, mogli po niego wstąpić. Z Widzewa na ŁKS nie jest daleko. Dlatego Stasiek czuł się zdradzony. Jego złość skupiła się na Bońku, bo z nim trzymał najbliżej i to „Zibiego” Terlecki uważał za nieformalnego lidera grupy buntowników – wspomina w rozmowie z portalem „Życie stolicy.pl” Paweł Lewandowski, łódzki biznesem, kibic ŁKS-u i człowiek, który opiekował się Terleckim aż do śmierci piłkarza w grudniu 2017 roku. – Dlatego w prywatnych rozmowach, przez te wszystkie lata Stasio nie powiedział o Bońku inaczej niż ryży ch…j. Choć żeby oddać sprawiedliwość, trzeba powiedzieć, że w ostatnich latach życia Terleckiego, kiedy naprawdę źle mu się wiodło,  Boniek za pośrednictwem jednego z pracowników związku przekazał Stachowi 5 tysięcy złotych i wielką torbę reprezentacyjnego sprzętu. Terlecki kasę wziął, ale dresy, koszulki, i inne gadżety porozdawał znajomym. A Boniek nawet nie był na jego pogrzebie. Ponoć wymówił się chorobą – kończy Lewandowski.

“Rozgrzany” Trzaskowski w warszawskim klubie grozi obsłudze [WIDEO]!!!

Exit mobile version