Site icon ZycieStolicy.com.pl

Iluzjoniści i kuglarze

kuglarze 1

Przekorny los, w podstępnym porozumieniu z moimi przełożonymi, spowodował, że mam luksus jak niewielu i udzielam się zawodowo w domu. Nie muszę codziennie podążać do miejsca pracy, narażać się na styczność z osobami chorymi, więc prawdopodobieństwo, że dotknie mnie koronawirus jest znacznie mniejsze, niż u Pana Stefana – listonosza, Pani Marty – ekspedientki w osiedlowym sklepiku, czy Pana Krzysztofa – kierowcy półciężarówki w firmie kurierskiej. Imiona osób, które przytoczyłem powyżej są autentyczne, ludzi tych znam osobiście i przy każdym spotkaniu staram się z nimi zamienić kilka słów, podkreślając przy tym mój szacunek do ich roboty. Owo zachowanie nie było mi przyrodzone i nie wynika z jakiejś mojej nadzwyczajnej wrażliwości, posiadanej od zawsze. Zostało ono wszczepione przez moją Mamę, tak ze cztery dekady temu, kiedy nie powiedziałem zwyczajowego „dzień dobry” Pani Sewerynie, blokowej dozorczyni, która myła okna na klatce schodowej.

Dziś już nie pamiętam, czy Mama zajście widziała sama, czy może zapytała o pozdrowienie, ale efekt był taki, że z mojej skarbonki zniknęły trzy monety z podobizną Marcelego Nowotki, o wartości dwudziestu złotych każda. Te potężne środki finansowe zasiliły pobliską kwiaciarnię, gdzie Rodzicielka nabyła dwa goździki z asparagusem, a następnie wzięła mnie za niemiłosiernie usmarowaną atramentem dłoń, zaprowadziła na parter, kazała przeprosić za grubiaństwo, wręczyć kwiaty i solennie obiecać, że już nigdy nie zapomnę się ukłonić. Ze łzami wstydu w oczach wypełniłem wszystkie polecenia. Kłaniałem się później Pani Sewerynie klika razy dziennie – tak na wszelki wypadek, a stratę budżetową przeżywałem jeszcze bardzo długo. Dziś, w czasach trudnych, nawet największy bufon i zarozumialec ze szklanego wieżowca, musi kłaniać się kasjerce w pas – choćby po to, żeby zapłacić za bochenek chleba w okienku osłoniętym pleksiglasem. Nagle, gdzieś zaniknęli telewizyjni mądrale i ich wysublimowane analizy, bezbłędnie opisujące zmiany w odcieniach szlafroków, noszonych przez Aborygenów na przestrzeni wieków. Wszystkie ich opowieści poszły do lamusa, a oni sami okazali się zwykłymi społecznymi iluzjonistami i kuglarzami.

Iluzjoniści i kuglarze społeczni, poprzez łatwy dostęp do mediów, zaszczepili widzom, słuchaczom i czytelnikom przekonanie o swojej nadzwyczajności i posiadaniu rzadkiej wiedzy, umożliwiającej im uczestnictwo w ogólnoświatowej inżynierii umysłów. Przy panującej kakofonii informacyjnej zadanie nie było zbyt trudne, a oni sięgali po coraz bardziej żenujące techniki. Pozwalali sobie na nazywanie magistra historii i malarza kominów w jednej osobie – „profesorem”, samozwańczego tresera mrówek – „behawiorystą zwierzęcym”, a taksówkarza, który latem, dla wygody, przyodział skarpety do sandałów – „żenującym Polaczkiem”. Niespodziewanie, ikoną stał się sześćdziesięcioletni Henryk, zwany dla odmłodzenia „Heniem”, a młodzież dostrzegła w nim brata-łatę, tylko dlatego, że założył na czas swoich telewizyjnych wygłupów trapezowe okulary, w kolorze lila róż. Niestety, rówieśnik Henia, układający kostkę brukową i modlący się w duchu o emeryturę, przez tę samą młodzież określany był mianem „robola”. Kiedy ktoś z pogardzanych śmiał upomnieć się o szacunek lub finanse, wtedy śmietanka rozpętywała sztorm w muszli klozetowej i szermowała oklepanym zestawem fraz głoszących, że nikt nikomu ścieżki życiowej nie układał i niech teraz każdy radzi sobie samodzielnie.

Przykład? Ależ proszę – kilka lat temu, kiedy obóz rządzący wprowadzał niedziele wolne od handlu, niektóre prominentne postacie świata medialnego perorowały o katastrofie gospodarczej, jaka nas czeka w związku z tym. Na argumenty, że pracownicy marketów też muszą odpocząć, odpowiadali z Mount Everestów swej bufonady i nieomylności, iż to nie oni wytyczali im zawodowe ścieżki. Tak, to prawda, nie wy układaliście im kariery, ale obejrzyjcie się za siebie i spójrzcie na swoją przeszłość! Być może zarządził nią przypadek, być może pomógł Wujek Wiesiek, który miał znajomości w Warszawie i załatwił dobrą robotę, a być może byliście potrzebni jakiejś klice partyjnych cwaniaczków, którym biegaliście w nocy po wódkę i to oni wywindowali was na szczyty? Dziś za nic w świecie się do tego nie przyznacie i nawet na mękach będziecie przysięgać, że wszystko zawdzięczcie sobie oraz własnej pracy. Nie, nie oczekuję żadnego pokajania, ale oczekuję od was zwykłej refleksji i pokory.

Refleksja i pokora jest niezbędna nam wszystkim. Nie chcę tutaj epatować swoją, ale doskonale pamiętam mój trudny czas sprzed kilku lat, kiedy bezowocnie szukałem pracy. Wiem, ile upokorzeń i gorzkich chwil przeżyłem i wiem, jak wiele szczęścia miałem, kiedy mogłem spotkać ludzi, którzy we mnie uwierzyli i dali szansę. Od tamtej pory kilkukrotnie zmieniałem firmy i przełożonych, ale wciąż darzę ich wszystkich wielką estymą.

Wielką estymą darzę także wszystkich tych, którzy zapewniają mi dziś byt, narażając siebie i swoich bliskich. Dostrzegam bohaterów w dostawcach pieczywa, bo wiem, że bez nich marny byłby mój los. Niniejsza pisanina jest bardzo emocjonalna, ale taka właśnie ma być. Daleko mi do narracji z leninowskich wieców, nie nawołuję do powstania mas pracujących miast i wsi, ani nie chcę stworzyć krainy socjalistycznego szczęścia. Nie jest to także upust dla negatywnych uczuć, gdyż nikomu niczego nie zazdroszczę. Jest to jedynie próba zwrócenia uwagi na konieczność zmiany postrzegania i oceny warstw społecznych, ich przydatności i ról. Z całą mocą twierdzę, że hydraulik jest tak samo cenny jak wybitny żurnalista, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, to jest społecznym iluzjonistą i kuglarzem.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 06 kwietnia 2020 r.

Exit mobile version