Site icon ZycieStolicy.com.pl

Gwałt na duszy kibica

kibica

Gwałt na duszy kibica

Późny wieczór. W hotelowym barze siedzi samotny mężczyzna. Brzydki jak noc listopadowa. Łysiejący, w okularach grubych jak denko od Johnny Walkera i przeraźliwie chudy. Siedzi na wysokim stołku, sączy drinka i marzy o wielkiej miłości. W pewnym momencie jego wzrok ściga spojrzenie przepięknej kobiety. No, jak skóra zdjęta z Moniki Bellucci. Owa piękność uśmiecha się do gościa. Facet nie wierzy. Rozgląda się po pustym lokalu. Szuka osoby, do której ta laska się wdzięczy. Kobieta wzdycha, zmysłowym gestem poprawia długie, gęste, lśniące czarne włosy i podchodzi do brzydala. Rzuca jakiś banalny tekst typu – nie lubię pić sama, mogę się przysiąść? Mężczyzna drżącą z ekscytacji dłonią, zapraszającym gestem wskazuje jej stołek obok. Rozmawiają, akcja nabiera rozpędu. Kobieta zaprasza gościa na kontynuację przyjemnej konwersacji do swojego pokoju. Buzi, buzi, powietrze aż iskrzy. Facet w sprinterskim tempie zrzuca z siebie ubranie. – Poczekaj chwileczkę – rzuca piękność i znika w mniejszym pokoju. Za chwilę wraca prowadząc ze sobą kilkuletniego chłopca. I wskazuje palcem na zamorzonego niedoszłego (?), przyszłego (?) kochanka. – Zobacz Filipku. Jak nie będziesz jadł, to będziesz wyglądał jak ten pan…

Nie trudno zgadnąć, jak po takim tekście czuł się bohater naszej opowieści. Zdruzgotany, rozczarowany, obdarty ze złudzeń, okradziony z marzeń. Czyli mniej więcej tak jak ja po środowym meczu Ligi Narodów Belgia – Polska. Wiadomo było, że w starciu z drugą drużyną świata (według rankingu FIFA) mieliśmy takie same szanse, jak chudzielec na poderwanie polskiej Moniki Bellucci. Ale kiedy Robert Lewandowski strzelił na 1:0, niemożliwe stawało się faktem. Tyle, że skończyło się, jak w naszej love story. Gwałtem na mojej psychice, totalnym, zawodzie i trudnym do przełknięcia rozczarowaniu. Biało – Czerwoni zostali przez Belgów rozjechali jak żuk przez TIR-a. Przegraliśmy w Brukseli 1:6, a jeśli przy tak kompromitującym wyniku najlepszym piłkarzem naszej drużyny obwołano bramkarza, to aż trudno sobie wyobrazić ile jeszcze goli nastrzelaliby nam Belgowie gdyby nie świetna dyspozycja Bartłomieja Drągowskiego.

I kompletnie nie przemawiają do mnie argumenty, że Liga Narodów, to takie nieco poważniejsze i ładniej opakowane mecze towarzyskie, czyli tak naprawdę starcia bez znaczenia. Poligony doświadczalne dla trenerów drużyn uczestniczących w tych rozgrywkach. No bo, jeśli ma się w składzie najlepszego napastnika świata – Lewandowskiego, piłkarza o którego bije się pół Europy, a o jego wyszkoleniu technicznym krążą legendy – Piotra Zielińskiego oraz gwiazdora Aston Villi – Matty’ego Casha, czy największą nadzieję AS Roma – Nicolę Zalewskiego, to tak hańbiąco przegrywać po prostu nie przystoi!

Ciężki nokaut w Brukseli był najwyższą porażką polskiej drużyny od 12 lat. 8 czerwca 2010 roku nasza reprezentacja, prowadzona wówczas przez Franciszka Smudę, została potwornie zbita przez Hiszpanów (0:6).

Jakie są wnioski po meczu z Belgią? Po pierwsze selekcjoner Czesław Michniewicz nie ma patentu na wygrywanie i obrońców, bo ci defensorzy, którzy wyszli w środę na boisko, bardziej przypominali nieruchawe manekiny z wystaw sklepowych, niż sprawnych sportowców. I wreszcie – trener musi pogłówkować, jak nie marnować potencjału „Lewego”. Bo jeszcze dwa, trzy takie klęski i pan Robert może podziękować za kolejną randkę z kadrą i skoncentrować się na strzelaniu bramek dla nowego klubu Barcelony (?). Tam przynajmniej będzie miał pewność, że nie zagra w drużynie, która stała się obiektem żartów i drwin piłkarskiej Europy.

Piotr Radomski

Exit mobile version