Site icon ZycieStolicy.com.pl

Gdy kosz zasłania więzienny mur. Historia Włodzimierza Trams

trams

Koszykarze Legii Warszawa w pierwszej kolejce Energa Basket Ligi pewnie pokonali Hydro Truck Radom 79:57. Ta wygrana bardzo ucieszyła Włodzimierza Tramsa. Dziś 76-letniego, steranego życiem mężczyznę, za którego na przełomie lat 60-tych i 70-tych poprzedniego stulecia, Real Madryt oferował klubowi z Łazienkowskiej 300 tysięcy dolarów. Za takie pieniądze można było wtedy kupić kamienicę do remontu w centrum stolicy. Uznawany za najlepszego rozgrywającego świata Trams, ostatecznie nie wyjechał do Hiszpanii. Został skazany na pięć lat więzienia.

Włodzimierz Trams był pierwowzorem celebryty. Przystojny, wygadany, dobrze ubrany. A przy tym na boisku wyczyniał prawdziwe cuda. Przyjaźnił się z przedstawicielami stołecznej bohemy i najpopularniejszymi aktorami. Zawsze otoczony wianuszkiem pięknych kobiet. Mołojecką sławą dorównywał mu chyba tylko serdeczny kompan od wspólnych zabaw – Władysław Komar. Innym wiernym druhem Tramsa był Bohdan Łazuka, potem świadek na ślubie koszykarza. Pan Włodzimierz był tak popularny, że kiedy wchodził do modnych w jego czasach klubów – Stodoły czy Hybrydów, to zawsze czekał na niego stolik, a kelnerzy byli na skinienie palca.

Mimo, że zarywał noce, to na parkiecie czarował. Z Legią zdobył trzy tytuły mistrza Polski i dwa puchary kraju. Natomiast z reprezentacją Polski był w 1967 roku brązowym medalistą mistrzostw Europy, uczestnikiem mistrzostw świata w 1967 roku w Urugwaju, gdzie Biało – czerwoni wywalczyli 5. miejsce i igrzysk olimpijskich w 1968 roku. Tam nasza kadra zakończyła turniej na szóstej pozycji.

Wielka sportowa klasa, popularność i przeświadczenie o własnej niezniszczalności. To zgubiło Tramsa. Koszykarz poczuł się „panem świata”, myślał, że wszystko mu wolno, że jest nie do ruszenia, bo w razie kłopotów ochroni go parasol rozłożony przez wojskowych szefów Legii. No bo kto w klubie by dopuścił, żeby tej maszynie do wygrywania stała się jakakolwiek krzywda?!

– Nigdy nie byłem przesądny. Trzynastka? To moja ulubiona liczba. Grałem w koszulce z tym numerem – opowiada portalowi „Życie Stolicy.com” Włodzimierz Trams. – Teraz jednak, kiedy wracam myślami do tamtych wydarzeń, często zastanawiam się, że może nie było przypadku, że moje życie zawaliło się właśnie trzynastego. Dokładnie 13 lutego 1971 roku – z zadumą w głosie opowiada legendarny sportowiec.

Dzień wcześniej koszykarska drużyna Legii wracała do Polski po przegranym meczu z Fidesem Neapol w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Po przesiadce w Wiedniu, pociąg z legionistami wczesnym rankiem wtoczył się na peron Dworca Gdańskiego w Warszawie. Tam na koszykarzy czekał już oddział żandarmów z Wojskowej Służby Wewnętrznej.

– Wiozłem dwa kilo złota. Ukryłem je w świetlówkach. Pomogli mi trzej koledzy, z którymi byłem w przedziale sypialnym. Zdjęliśmy obudowę i pomiędzy jarzeniówki powciskaliśmy woreczki ze złotem. Kiedy weszli do nas żołnierze WSW, od razu zabrali się za rozbieranie świetlówek. Jestem pewien, że ktoś mnie sprzedał. Wysadzono mnie z pociągu i zaprowadzono do kantorka Służby Ochrony Kolei. Tam po trwającym kilka godzin przesłuchaniu, podczas którego do końca szedłem w zaparte i nie przyznawałem się, że złoto jest moje, puszczono mnie do domu – relacjonuje „Życiu Stolicy.com” Włodzimierz Trams.

Gwiazdor długo nie nacieszył się wolnością. O 6. rano feralnego 13 lutego wojskowi żandarmi zabrali go z domu. Na przesłuchaniu pokazano mu zeznanie podpisane przez dwóch koszykarzy Legii (Trams nie chce podać nazwisk kapusiów – przyp. pd), z którego wynikało, że znalezione w pociągu złoto należało do niego.

– Co miałem robić? Przyznałem się – rozkłada ręce pan Włodzimierz. – I tak trafiłem na trzy miesiące sankcji do aresztu przy ulicy Rakowieckiej.

Zamiast trzech Trams spędził na Rakowieckiej w sumie 28 miesięcy.

– Liczyłem, że jako oskarżony z pomówienia, zostanę pociągnięty do odpowiedzialności za popełnienie przestępstwa skarbowego. Zapłacę grzywnę, zabiorą mi złoto i szybko wrócę do domu. Jednak ówczesny Minister Obrony Narodowej Wojciech Jaruzelski chciał zrobić popisówkę i rozwalić Legię. Bo przecież oprócz mnie za kraty wsadził też za handel walutą piłkarzy naszego klubu – Władysława Grotyńskiego i Janusza Żmijewskiego. By zniszczyć CWKS, „Jaruzel” na stanowisko Naczelnego Prokuratora Wojskowego mianował Floriana Siwickiego, A ten od razu zmienił przepisy i przemyt był traktowany jako przestępstwo karne. A za to groziło już od pięciu lat odsiadki w górę – zwierza się były olimpijczyk. – Dziś może to wydawać się nieprawdopodobne, ale w tamtych czasach przemyt był jedynym sposobem na godne życie. W Legii płacono grosze. Magnesem dla sportowców była szansa na wyjazdy zagraniczne. U cinkciarzy kupowaliśmy dolary, które na zachodzie zamienialiśmy na złoto, płaszcze ortalionowe i jeansy. To wszystko z ogromną przebitką sprzedawaliśmy w Polsce. Zresztą, przemycali wszyscy. Na przykład ruscy, złoto przewozili w kadziach po miodzie. Ich przełożeni o tym wiedzieli, ale dopóki kacapy wygrywali, to nikt nie rozbił z tego szumu – dodaje Trams.

Za kratami koszykarz szybko został sprowadzony na ziemię. Z warszawskich salonów trafił do piętnastometrowej, czteroosobowej celi. – Ale czteroosobowej tylko w teorii, bo zdarzało się, że siedziało nas nawet dziesięciu – wspomina sportowiec.

Trams w areszcie był odseparowany od zatwardziałych kryminalistów. Siedział z opozycjonistami, „wrogami socjalistycznej ojczyzny” i drobnymi przestępcami. – Słyszałem o jakichś tam gwałtach, ale jeśli już dochodziło do dewiacji seksualnych, to wśród małolatów. Mnie nikt nie zaczepiał. A nawet gdyby do tego doszło, to umiałbym się obronić. Ja jestem chłopak z Czerniakowa, Tam nie było miejsca dla słabych – opowiada nasz rozmówca.

Włodzimierz Trams za przemyt został skazany na pięć lat pozbawienia wolności oraz zakaz wyjazdów zagranicznych przez lat siedem. Ponadto Legia go zdegradowała ze stopnia sierżanta do szeregowca, a Polski Związek Koszykówki nałożył na niego dożywotnią dyskwalifikację. Ta na szczęście została jednak później zdjęta.

Pierwsze pół roku po wyroku koszykarz odsiedział w Zakładzie Karnym na Białołęce. – Pracowałem w stolarni. Zbijałem skrzynki. Tam też, tak jak na Rakowieckiej, jedzenie było beznadziejne – zdradza pan Włodzimierz.

Kolejne półtora roku legionista spędził w więzieniu w Szczypiornie, a potem były „pudła” w Mrowinie, tu Trams był w grupie półwolnościowej i pracował przy smołowaniu dachów. Następnie trafił do Rawicza, gdzie spotkał Ericha Kocha, jednego z najbardziej zaufanych ludzi Hitlera, prezydenta Prus Wschodnich. – Trafił do nas na kilka miesięcy z Barczewa, gdzie odsiadywał dożywocie. Dali mu prace w bibliotece i codziennie poddawali wielogodzinnym przesłuchaniom. Klawisze chcieli wyciągnąć od Kocha miejsce ukrycia Bursztynowej Komnaty. Do śmierci nie powiedział, gdzie zakopane są skarby – mówi były gwiazdor CWKS-u.

Po czterech miesiącach w Rawiczu, Trams został przeniesiony w Bieszczady.

– Ludzie tego nie wiedzą, ale za Gierka, przez więzienia i obozy pracy w Bieszczadach przewinęło się z milion osadzonych. Komunistom byli potrzebni darmowi robotnicy, bo właśnie tam wypasało się sześćdziesiąt tysięcy krów kupionych przez Gierka w Szwajcarii. Ja byłem przydzielony do grupy, która na pastwiskach stawiała wiaty dla bydła – wyjawia koszykarz.

Włodzimierz Trams w kryminałach na terenie całego kraju spędził w sumie trzy lata i pięć miesięcy. Wyszedł na wolność 20 lipca 1974 roku. – To była sobota. A w poniedziałek Gierek ogłosił amnestię – śmieje się nasz bohater.

Po powrocie do Warszawy były gwiazdor miał propozycję powrotu do Legii. – Nie skorzystałem. Przez te trzy i pół roku nikt z klubu nie zainteresował się moim losem. Nie dostałem choćby jednej, głupiej kartki na święta. Dlatego ująłem się honorem i poszedłem do Baildonu Katowice, z którym w sezonie 1977/78 awansowałem do I ligi – wspomina brązowy medalista ME.

Trams sportową karierę zakończył w 1980 roku w barwach stołecznej Skry. Obecnie mieszka sam. W ubiegłym roku przezwyciężył poważna chorobę. I nadal kibicuje Legii. – Żal za to jak mnie potraktowano, już dawno minął. Legia to moja pierwsza sportowa miłość, a takie szczególne uczucie pozostaje w człowieku na zawsze – kończy chłopak z Czerniakowa, który na własnej skórze przekonał się jak przewrotne i przekorne potrafi być życie.

Exit mobile version