Site icon ZycieStolicy.com.pl

Felieton Tȟašúŋke Witkó: „Ociężałe reakcje”

lempart 2

Założę się o grubszą sumkę, że rzecznik Departamentu Stanu USA, Edward „Ned” Price, nie wie nic o Marcie Lempart i dziś nie pamięta już nawet jej nazwiska. Założę się także o tę półkilogramową cukiernicę z moich sreber rodowych, że osobnik ów nie przeczytał ani jednego zdania z zapisów o podatku medialnym, który usiłuje się – z miernym jak na razie skutkiem – wprowadzić w Polsce. Jestem prawie pewien, że nasz bohater nie ma większego pojęcia, gdzie leży Polska, a o nadwiślańskim systemie politycznym wie tyle, ile autor niniejszego artykułu o współczesnym malarstwie kambodżańskim, czyli nic. Dlaczego więc Price pełni tak zaszczytną rolę za oceanem? Dlatego, że jest sprawnym trybikiem układu rządzącego, ma dla niego pewnie duże zasługi i charakteryzuje go lojalność w stosunku do swoich chlebodawców oraz dlatego, iż kilka lat temu, w sposób bardzo wyzywający, porzucił pracę w Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) argumentując swoją decyzję niechęcią współdziałania z administracją Donalda Trumpa. Wszystkim tym, którzy będą mnie przekonywać, że pan Edward musi mieć wybitną wiedzę jako ex-agent wywiadu odpowiadam, że w CIA zajmował się monitorowaniem źródeł ataków terrorystycznych, a nasz piękny kraj nigdy takowym nie był, więc jest mało prawdopodobne, by skupiał na nas szczególną uwagę. Dlaczego „Ned” pochylił się nad zarzutami prokuratorskimi, jakie mają dotknąć liderkę strajku kobiet? Dlatego, że liberalna strona sporu politycznego jest szybsza, bardziej przebiegła, niezwykle rzutka i zdeterminowana, więc mogę postawić niezwykle prawdopodobną tezę, iż ktoś z Warszawy dotarł do biura prasowego Departamentu Stanu, przedstawił dogodnie dla siebie całą sytuację, a później odegrano maleńki spektakl na konferencji prasowej i dalej już szybko poszło z narracją, że Stany Zjednoczone mają na głowie tylko jedno zmartwienie, a mianowicie Polskę. Dla pełnej jasności stwierdzam, że nie potępiam takiego zachowania, ponieważ w grze o władzę nie ma żadnych zasad, zaś za takowy stan rzeczy obwiniam naszych rządzących, których charakteryzują niezwykle ociężałe reakcje.

Ociężałe reakcje są naszą zmorą i dostarczają nam wielu kłopotów w sprawnym funkcjonowaniu. Co z tego, że po wypowiedzi Pricea wszyscy nasi oficjele rzucili się wyjaśniać, o co chodzi z Lempart i prokuratorem, skoro cały świat obiegła wiadomość, że w Polsce prześladowana jest opozycja? Dlaczego jesteśmy tak beznadziejnie słabi w szermierce medialnej i pozwalamy, aby ktoś piętnował nas w kraju, gdzie w biały dzień zabija się własnych obywateli w parlamencie? Dlaczego na konferencji z „Nedem” żaden z polskich dziennikarzy nie zadał mu pytania o kroki, jakie obecna administracja zamierza przedsięwziąć, aby już nigdy więcej nie dochodziło do strzelanin na Kapitolu, w wyniku których giną ludzie? Ja doskonale wiem, że nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest w stanie przekonać amerykańskich partnerów, że postępowanie karne pani Marty nie ma nic wspólnego z polityką, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Ważne jest wrażenie medialne i walka o serca wyborców, a tę, niestety, przegraliśmy już na wstępie. Mam tylko cichą nadzieję, że ktoś wyciągnie wnioski z tej surowej, udzielonej nam bezpardonowo lekcji i przy następnej podobnej okazji będziemy w stanie skutecznie returnować, bo niepostrzeżenie staliśmy się „chłopcem do bicia”.

„Chłopcem do bicia” – wespół z Węgrami – staliśmy się ponownie dla Brukseli. Tym razem z jakiegoś odległego politycznego lamusa wydobyto sprawę Puszczy Białowieskiej i walkę z językiem nienawiści, ksenofobią oraz rasizmem. W awangardzie świeżo wygenerowanego, nieistniejącego problemu idzie Věra Jourová, usłużna stupajka, od lat bezproduktywnie szlifująca polityczne korytarze. Oczywiście, pierwszy wywiad, gdzie opowiada ona o wyimaginowanych zagrożeniach, ukazał się na łamach zaodrzańskiej prasy i w ciągu kilku dni urosną one do rangi najważniejszych tematów na Starym Kontynencie. W chwili, gdy nie ma szczepionek przeciwko COVID-19, a Niemcy łamią wszystkie reguły i kupują je w sposób niezgodny z traktatami, kiedy europejski dyplomata został potraktowany w Moskwie niczym lokaj, Unia postanowiła zająć się Białowieżą. Każdy doświadczony obserwator międzynarodowej sceny politycznej wie, że jest to nieudolna próba narzucenia tematu zastępczego, mającego za zadnie przykrycie wielkiej niemocy Komisji Europejskiej kierowanej przez Ursulę von der Leyen, ale musi to zostać wyraźnie wyartykułowane zwyczajnym ludziom, którzy znów mogą odnieść mylne wrażenie, iż wszystko się w Polsce wali. Szkoda, że takowych treści i opinii nie zamieści żadna z berlińskich gazet, ale oni – tam nad Sprewą – są dobrze wytresowani i doskonale wiedzą, iż najmniejsze odchylenie treści od prokanclerskiego kursu skończy się dla tytułu prasowego apokaliptycznie. Wolność słowa, owszem, ma być, ale w Polsce i na Węgrzech, a nie tu u nas, będzie ktoś nam ludzi bałamucił i to na pół roku przed wyborami do Bundestagu! Niemiec ma wiedzieć tyle, ile uzna za stosowne władza i szlus. Reszta to fanaberie.

Fanaberią – taką moją największą – jest choć jedno spektakularne zwycięstwo w medialnej wojnie. Wyślijmy na konferencję Frau Bundeskanzlerin dobrze przygotowanego, niemieckojęzycznego dziennikarza, który zapyta choćby o statystyki przestępstw popełnianych przez przybyszów z Azji i Afryki oraz będzie chciał potwierdzenia, że polityka przyjmowania uchodźców z 2015 roku jest wciąż postrzegana jako właściwa. Mina indagowanej może przejść do historii, a publiczność polska wreszcie nie będzie się zżymać na ociężałość reakcji.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 22 lutego 2021 r.

Exit mobile version