Pięć miesięcy wystarczyło, aby całkowicie zdestabilizować najpotężniejszy kraj na świecie – Stany Zjednoczone Ameryki. Wszystko zaczęło się w połowie ostatniej dekady maja, a skończyło na początku listopada 2020 roku. 25 maja zmarł George Floyd, zaś 3 listopada odbyły się wybory prezydenckie, przegrane przez Donalda Trumpa. Być może wielu z moich Czytelników obruszy się, wciąż żywiąc przekonanie, że nic nie jest rozstrzygnięte, ponieważ sądy będą rozpatrywać protesty wyborcze, ale ja jestem realistą i jednak twierdzę, iż 46. prezydentem USA będzie Joseph Robinette Biden Jr. Jeśli moja powyższa teza okaże się fałszywa, to zaręczam, że ochoczo i publicznie posypię głowę popiołem, przyodzieję zgrzebny wór – może być taki po ziemniakach – i pójdę do Canossy, czyli najbliższego baru w celu wychylenia z radości kilka głębszych. Obawiam się, niestety, że nie będzie mi dane napić się z powodu reelekcji pana Donalda, a pozostanie jedynie trzymanie kciuków, by kilku mądrych ludzi z polskiej dyplomacji i „Dużego Pałacu” zasiadło wspólnie do jednego stolika i zechciało podebatować nad miejscem oraz rolą naszego kraju w nowej, zaoceanicznej rzeczywistości. Krótko mówiąc – należy szczegółowo prześledzić wydarzenia w ostatnim półroczu, opisać precyzyjnie wynikający z nich stan obecny i spróbować przewidzieć, jakie będą tego skutki. Praca wydaje się skomplikowana, ale to nic innego, jak polityczna analiza i synteza.
Polityczna analiza i synteza nie były chyba najmocniejszymi stronami ustępującego lokatora Białego Domu, czego efektem jest obecna porażka, a ja osobiście zakładam, że Donald Trump został ukarany za czteroletnie lenistwo. Zamiast, już na początku kadencji, starać się wypracować mechanizmy, które pozwoliłby zapobiec oszustwom wyborczym na masową skalę, on zaangażował się w ostrą grę międzynarodową, mającą na celu wymuszenie uznania Jerozolimy za stolicę Izraela. Wszystkim tym, którzy będą ripostować, że prezydent nie miał wyjścia, ponieważ jego zięciem jest ortodoksyjny Żyd, Jared Kushner, a gra szła o zdobycie przychylności nowojorskiej diaspory, odpowiem pytaniem – i jakie są tego dziś efekty? Światowy Kongres Żydów pogratulował zwycięstwa Bidenowi już 7 listopada, a panu Donaldowi pozostało jedynie urządzanie konferencji prasowych, na których może zdecydowanie i kategorycznie artykułować swoje żale, co nie ma obecnie żadnego znaczenia. W tym miejscu z całą stanowczością nadmieniam, że umiejscowienie stolicy Izraela jest mi całkowicie obojętne, zaś przywołany przykład miał zobrazować, na co zużywano potencjał umysłowy i energię w Gabinecie Owalnym. Dręczy mnie jeszcze jedna sprawa, którą jest fatalny dobór kadr. Zdaję sobie sprawę, że prezydent nie może szczegółowo zajmować się działalnością każdego swojego ambasadora, ale wysłanie do kraju najbardziej mu przychylnego kogoś takiego jak Georgette Mosbacher, było posunięciem fatalnym. Podobnie cierpko oceniam odejście z funkcji sekretarza obrony generała Jamesa Mattisa. „Mad Dog” był dobry i należało jednak go zatrzymać, a jeśli to było niemożliwe, pod żadnym pozorem nie wolno było człowieka upokorzyć. Mattis planował odejść z funkcji z końcem lutego 2019 r., jednak prezydent zadecydował, że generał zakończy swą działalność dwa miesiące wcześniej. Niepotrzebny, najprawdopodobniej emocjonalny i odwetowy ruch Trumpa, odbierający mu część sympatii, jaką cieszył się u ludzi w wojskowych mundurach, dla których Marine był wielkim autorytetem. Oczywiście, nie twierdzę, że porażka wynikała wprost z zajęcia się Jerozolimą, wysłaniem nad Wisłę kompletnie nieprzygotowanej ambasador czy szorstkim potraktowaniem starego wiarusa Korpusu Piechoty Morskiej, ale te decyzje powinny być poddane szczegółowemu badaniu przyczynowo skutkowemu, co pozwoli na sprokurowanie pomocnych, uniwersalnych uogólnień.
Uniwersalne uogólnienia są niezbędne do wypracowania procedur na przyszłość. Gdyby cokolwiek zależało ode mnie, to nakazałbym rzetelnie prześledzić rozwój wypadków w Stanach po śmierci Floyda, ze szczegółowym naniesieniem na mapę głównych ognisk protestów, kierunku ich rozprzestrzeniania, czasu w jakim to nastąpiło, roli i sposobom wykorzystania mediów społecznościowych, postawie władz lokalnych i policji stanowych, służb federalnych oraz Gwardii Narodowej. Robota na kilka miesięcy dla wielu kompetentnych osób, ale niezwykle ważna i do wykorzystania w przyszłości. Należy bezwzględnie odpowiedzieć sobie na pytanie: „Jak to się stało, że śmierć jednego Murzyna, człeka wielce podejrzanej konduity, wzbudziła niepokoje społeczne od Teksasu po Alaskę?”. Dopiero później godzi się zastanawiać czy podobne wydarzenia mogą nabrać charakteru cyklicznego oraz jak im zapobiegać lub minimalizować ich skutki? Sądzę, że założenie, iż to same protesty spowodowały taki, a nie inny wynik elekcji jest nieuprawnione, ale aksjomatem pozostaje fakt, że miały one na nią wpływ. Być może część Amerykanów zagłosowała na Bidena tylko po to, aby nastał upragniony „święty spokój”? Rzecz cała przypomina nieco sytuację spod Tatr, kiedy w roku 2007 Prawo i Sprawiedliwość przegrało wybory, ponieważ medialny klangor spowodował zniechęcenie do partii i ludzie zostali w domach, albo oddali głos na liberałów, marząc w duchu, by „wszystko się już skończyło”. Czas pokaże czy wyciągniemy wnioski z przeszłości, a ja jestem pełen optymizmu i czekam na wykonanie solidnej, politycznej analizy i syntezy.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 21 grudnia 2020 r.