Budzi zdziwienie widok młodych ludzi bluzgających wyzwiskami, bezczeszczących kościoły i pomniki. Zastanawia dlaczego w III RP mamy nowych wrogów polskości, a też wysługujących się obcym, oczerniających Polskę, donoszących na własny kraj. Wielki Polak Jan Zamoyski mówił, że takie będą Rzeczypospolite jakie młodzieży chowanie – jakie więc było „chowanie” w III RP, skoro zbieramy dziś na ulicach polskich miast takie cierpkie „owoce”?
Mam w ręku wydaną przed dwunastu laty książkę napisaną przez socjologa, wykładowcę etnologii i religioznawstwa Uniwersytetu Łódzkiego (Lewandowski Edmund „Charakter narodowy Polaków i innych”, Wyd. Muza 2008.) Jej pierwsze wydanie ukazało się jeszcze w 1995 r. w londyńskim wydawnictwie Puls Publications, a więc nie jest to jakiś wytwór po PRL-owski. Wydawca informuje, że czytelnik książki pozna charakter narodowy Polaków bowiem jej Autor pokazuje „jakie elementy procesu historycznego oraz które cechy osobowościowe są charakterystyczne głównie dla narodu polskiego”.
Po zapoznaniu się z wstępem metodologicznym pojawiają się pierwsze wątpliwości. Wydaje się dziwnym, że ktoś posiadający stopień doktora opiera cały swój wywód naukowy na dowolnie wybranych fragmentach dzieł literackich i opiniach wyrażanych przez różne osoby na temat Polski i Polaków, czyli zajmując się problematyką historyczną minimalizuje w rozważaniach dorobek nauk historycznych i ustalone przez historyków fakty.
Według Autora jakiś „współczesny historyk” miał stwierdzić, że „w dziełach literackich znajdują się niekiedy trafniejsze oceny historyczne aniżeli w monografiach historycznych” i stąd on wybrał „wybitne autorytety kulturalne”, aby w ich dziełach znaleźć materiał do swych dociekań. Zdziwiło mnie, że socjolog nie sięgnął też do właściwych dla socjologii metod badawczych otwarcie informując czytelników: „Nie badałem … reprezentatywnej próby narodu, lecz jedynie jego reprezentantów, czyli zbiór osób najbardziej znaczących społecznie i kulturalnie.” Przy czym nie ujawnia jak wyłonił owych „reprezentantów” i według jakich kryteriów określał kto jest „najbardziej znaczący” dla ustalenia charakteru narodowego Polaków. Uznał za to, że warto wypowiedzieć się wesoło: „Według popularnego dowcipu Anglików zmusza do aktów heroicznych tradycja, Francuzów – moda, Niemców – rozkaz, a Polaków chęć popisania się.” Następnie idąc tropem żartobliwym Autor najpierw prezentował własną ocenę kilku narodów i już zaraz okazało się, że na ich tle Polacy marnie wypadają.
Niemcy – naród doskonały
Z rozdziału „Niemiecki porządek” możemy dowiedzieć się jak Niemcy górują na Polakami obciążonymi polnische Wirtschaft. Autor wspomina, że co prawda przez sześćset lat Niemcy podzielone na kilkaset organizmów państwowych, były „pośmiewiskiem Europy”; obrazem „monstrualnego rozbicia”, bałaganu i anarchii oraz despotyzmu i gwałtu, ale – podkreśla, Niemcy zdołali nad tym zapanować i w XIX wieku stworzyli nowoczesne sprawne państwo. Toteż „na tle innych narodów Niemcy mają poczucie własnej wartości”. Autor cytuje następnie obszernie opinię jakiegoś Prusaka, „który całe życie spędził w Toruniu” i uważał, że „Niemca można by nazwać najdoskonalszym egzemplarzem rodzaju ludzkiego”.
Nawet ich zbrodnie – mówi Autor – wynikają z tego, że Niemcy „w dążeniu do doskonałości przekraczają miarę, a skrajności się stykają, zalety stają się wadami”. Ale za to „dobrze rozumieją własne winy. Cechą rdzennie niemiecką jest skłonność do autorefleksji i samokrytyki. Inaczej niż Polacy Niemcy potrafią uderzyć się we własne, a nie w cudze piersi, mówi Autor i z aprobatą cytuje słowa niemieckiej dziennikarki: „Już tacy jesteśmy, że kiedy niszczymy ludzi, robimy to totalnie. A kiedy się z tego rozliczamy, to również totalnie”. Autor książki zapatrzony w Niemców nie dostrzega jak bardzo inne narody muszą się natrudzić, aby zmusić Niemców do tego chwalebnego „rozliczenia”. Zapomina, że po pierwszej wojnie światowej w Rzeszy nie myślano o rozliczeniu się, ale o „totalnym” odwecie za przegraną wojnę, a dziś w Berlinie udają, że mordujący ludzi naziści nie byli Niemcami.
Rosjanie – naród wielki
Tak jak Niemcy, którzy – w przeciwieństwie do Polaków – cenią porządek, tak „Rosjanie pod wieloma względami są wielkim narodem’ (rozdział „Rosyjski ekspansjonizm”) skoro zbudowali imperium, gdy „większe udało się stworzyć tylko Anglikom”.
Autor fascynuje się, że Rosjanie dzięki prawosławiu, które inaczej niż katolicyzm uczyło „pokory i szacunku wobec władzy politycznej” mogli tego dokonać, a ich dążność do podbijania i niewolenia innych jest cechą pozytywną. Tego oczywiście nie doceniają Polacy, „którzy mają skłonność by zauważać u Rosjan głównie wady”.
Autor podkreśla jak pozytywną rolę w dziejach Rosji odegrali Niemcy, nie tylko zasiadając na tronie carów (Niemka ze Szczecina caryca Katarzyna), ale także zajmując kluczowe stanowiska w państwie rosyjskim, np. w drugiej połowie XIX wieku 40 proc. stanowisk w wyższym dowództwie armii rosyjskiej i 57 proc. w rosyjskiej dyplomacji zajmowali Niemcy; Инородцы na stanowiskach państwowych nie byli tylko bolszewickim wynalazkiem.
Autor opisując Rosję i Rosjan posługuje się głównie cytatami z prac literatów i publicystów niechętnych Polakom, a nawet wrogów Polski, zwłaszcza z Dostojewskiego, który znienawidził Polaków na zesłaniu syberyjskim dlatego, że „obnosili się ze swoją niewinnością”.
Skwapliwie cytowanym jest Oswald Spengler wieszczący przy końcu XIX wieku o zawojowaniu świata przez Prusy i wielkiej pozytywnej roli Rosji w światowej polityce. Spengler podkreślał nieustannie konieczność bliskiej współpracy Niemców z Rosjanami i także dlatego nie można się dziwić, że „Niemiec stawał się niezbędnym atrybutem rosyjskiej rzeczywistości w pozytywnym tego słowa znaczeniu”.
Autor z respektem odnosi się do Rosji, która niczym „mityczny Sfinks zadaje światu zagadkę” – niestety nie dowiadujemy się jaka to zagadka.
Żydzi – naród niezwykły
Z innych powodów, ale także pozytywnie wypada ocena Żydów (rozdział „Żydowska mądrość”) będących „narodem niezwykłym”. Nie tylko dlatego, że posługują się „ideologią narodu wybranego przez Boga”, ale ponieważ będąc narodem „najbardziej prześladowanym w dziejach świata” potrafili swoje klęski, podobnie jak Niemcy, przekształcać w sukcesy.
Okazuje się, że polska pamięć o poniesionych ofiarach jest wadą, ale w przypadku Żydów i Niemców to zaleta.
Opisując liczne cnoty żydowskiego charakteru Autor podkreśla pozytywne skutki związków niemiecko żydowskich. Ani słowem nie wspomina o zbrodniach niemieckich popełnionych na Żydach w latach II wojny światowej natomiast podnosi, że ogromna większość wybitnych postaci pochodzenia żydowskiego było niemieckojęzyczna i: „Tylko to powiązanie wytworzyło geniuszy”. Ciekawie tłumaczy udział ludzi pochodzenia żydowskiego w tworzeniu systemu komunistycznego i popełnianych przez komunistów zbrodniach. Miało to wynikać z naturalnej dla Żydów „troski o całą ludzkość”, doświadczanej dyskryminacji, a ponadto: „Wrażliwą młodzież żydowską pociągały idee lewicowe”. Nie zauważa, że wyrażanie „troski o ludzkość” poprzez tworzenia łagrów i ubeckich katowni stanowi co najmniej dyskusyjną formę wrażliwości.
Autor popada w przesadę i śmieszność, gdy stosując kryteria rasowe (narodowość matki) stara się zaliczyć do narodu żydowskiego wybitnych Polaków, m.in. Mickiewicza, Słowackiego, Chopina, Kiepurę, Staffa, Baczyńskiego, Lema… ?
Francuzi – naród elegancki
Ostatnim narodem konfrontowanym z Polakami są Francuzi (rozdział „Francuska elegancja”). Autor z uznaniem wspomina dokonania „wielkiej” rewolucji francuskiej 1789 r. stwierdzając, że naród francuski jest jej dziełem, ale nie mówi jaką rolę narodotwórczą odegrało narzędzie rewolucjonistów gilotyna i terror.
Przy tym mimo tak wielkiego wpływu rewolucji na Francuzów nie pozbawiła ona przynależnej Francuzom naturalnej elegancji. Oto jak Autor widzi Francuza: „Jest to racjonalista i indywidualista, z temperamentu ruchliwy i wytworny, w uczuciach patetyczny, do świata odnosi się z dużą dozą sceptycyzmu. Szanuje państwo i porządek prawny, lecz okresowo się buntuje. Jest elegancki, dowcipny, wesoły, dość często lekkomyślny i beztroski.” Polak oczywiście taki nie jest, wprawdzie bywa jak Francuz lekkomyślny, ale jest pozbawiony jego racjonalizmu i na pewno nie można go zaliczyć do natur eleganckich.
Polacy – naród infantylny
W końcu Autor zajął się Polakami ustalając „specyfikę polskiego procesu historycznego”. Stwierdził, że fatalny wpływ mają dwa fakty: miejsce zamieszkania Polaków na wschód od Łaby i przynależność do Kościoła katolickiego. A jest źle bowiem tereny znajdujące się na zachód stawały się miejscem formowania „cywilizacji przemysłowo kapitalistycznej”, gdy na wschód od Łaby umacniało się zacofanie i „feudalizm”. Kapitalizm zaś powstawał na Zachodzie dlatego, że zapanował tam protestantyzm. „Zamiast zalecanej w Kościele katolickim bierności i pokory religia protestancka wymagała inicjatywy i odwagi w działalności gospodarczej.”
Autor boleje, że w Polsce protestantyzm przegrał i wraz z tym Polska straciła szanse awansu cywilizacyjnego. Wytyka nam, że po zacieśnieniu związków z Litwą Polska oparła się naciskowi niemieckiemu (Grunwald 1410), gdy właśnie podporządkowanie się Niemcom „byłoby dla Polaków korzystniejsze”. Nie dostrzega, że Słowianie połabscy zajmujący w VI w. ziemie między Bałtykiem, Łabą i Odrą z oporami, ale „podporządkowali się Niemcom” i nie można powiedzieć, aby dobrze na tym wyszli. Pomijając też uproszczony i nieprawdziwy opis roli i znaczenia katolicyzmu w rozwoju gospodarczym Europy można zapytać, dlaczego znajdujący się na wschód od Łaby katoliccy Austriacy zdołali zbudować w XIX wieku mocarstwo?
Kolejnym problemem w książce jest „polski syndrom historyczny”. (Termin syndrom w medycnie oznacza obraz choroby, zespół charakterystycznych dla niej objawów i symptomów.) Czytamy w książce: „W różnych opiniach, własnych i cudzych, Polacy uchodzą za infantylny naród błędnych rycerzy, który abstrahuje od prozy życia, wiecznie buja w obłokach, bardziej kieruje się emocjami i złudnymi nadziejami niż rozsądnymi kalkulacjami”. Wg Autora Polacy cenili walkę, zabawę i modlitwę, a mieli w pogardzie pracę i dyscyplinę. Widać więc, że słowo „syndrom” ma w przypadku Polaków zastosowanie, gdyż występują wśród nich objawy jakieś „polskiej choroby”.
Pierwszym objawem ma być „przynależność do etnosu słowiańskiego”. Słowianie, niestety, „są nieprzewidywalni, mają awersję do racjonalizmu i prawa, wykazują skłonności anarchiczne, nie znają umiaru i powściągliwości, chcą tworzyć za pomocą słów, liczą na cuda i podarki; wolą cierpienie od wysiłku, szybciej działają niż myślą, biorą pragnienia za rzeczywistość, nadużywają alkoholu, przywiązują wagę do imponderabiliów, lubią popisywać się odwagą, wystawnością, łatwo ulegają paroli grupowej, tolerują bylejakość”.
Kolejny objaw chorobowy to słabość „rodzimego” mieszczaństwa, bo Polacy „nie chcieli bądź nie potrafili” żyć w miastach i zasiedlili je obcy, Niemcy, a następnie głównie Żydzi. Autor ma też za złe, że w Polsce nie było absolutyzmu; rzesze szlacheckie miały praw bez liku i nawet chan tatarski dziwił się, że polski król ma tak mało władzy. Z tym związany był kolejny objaw chorobowy – bardzo liczna szlachta dysponująca przywilejami i pozbawione praw wyzyskiwane chłopstwo. Car w Moskwie miał zwyczaj rzucać swoich możnowładców na pożarcie psom żywcem, gdy król polski musiał przysięgać, że będzie przestrzegał praw ustanowionych przez sejmy. Autor nie zauważa też, że mimo kiepskiego położenia ludu wiejskiego to do Polski uciekali chłopi z sąsiednich krajów, a na odwrót jakoś nie.
Kolejnym objawem chorobowym okazał się wpływ Kościoła katolickiego, który hamował postęp. Podstępni jezuici wmówili Polakom, że mają w państwie idealny ustrój, a jednocześnie chłopom nakazywali posłuszeństwo wobec panów, czego dowodem jest przytoczony przez Autora cytat z jakiegoś kazania z 1849 r., czyli z okresu, gdy państwa polskiego dawno nie było. Jako źródło cytatu Autor wskazuje tyg. „Polityka”, który sądząc z bibliografii zamieszczonej w książce jest jednym z głównych źródeł jego wiedzy.
Potępiana w książce „akcja spiskowo-niepodległościowa” też zmieściła się w „syndromie”. Dowiadujemy się, że Watykan potępiał polskie powstania, ale szlachta, kierując się „naiwną religijnością i konserwatyzmem politycznym”, wolała spiskować i wojować, zamiast podjąć codzienną mówczą pracy, co… odpowiadało Kościołowi, chociaż papież powstania potępiał (?). Zapewne dlatego, że z pracy mógłby narodzić się postęp, czemu Kościół był przeciwny.
Nienormalnym okazało się też pojawienie się w miejsce zanikającej szlachty polskiej inteligencji w sytuacji, gdy w innych krajach formowała się burżuazja, warstwa przemysłowców umożliwiająca społeczeństwom rozwój. Autor nie rozumie, że prowadzenie działalności gospodarczej na wielką skalę coraz bardziej uzależniało się od państwa. Władze państwowe z kolei prowadziły politykę zapewniania surowców i rynków zbytu dla własnego przemysłu. Polak przedsiębiorca, za którym nie stało własne państwo musiał przegrywać. Kwestia niepodległości miała dlatego kluczowe znaczenia nie tylko dla „romantycznych spiskowców” ale także, a nawet przed wszystkim, dla polskiej gospodarki.
Autor ma za złe Polakom, że nie wywołali żadnej „rewolucji burżuazyjnej” i kończy wyliczanie składowych polskiego syndromu uwagami na temat „ustroju socjalistycznego”, czyli okresu komunistycznych rządów w Polsce. Ujawnia sympatię do reżimu PRL, którego „przywódcy mieli dobre intencje, pragnęli stworzyć system sprawiedliwości społecznej i równości społecznej” i ubolewa, że w społeczeństwie polskim wzięły górę niezniszczalne, jak się okazało, wady i przywary szlacheckie i komunistom dlatego nie udało się podźwignąć Polski.
W książce Autor umieścił popularną anegdotką o żółwiu, który uległ prośbie skorpiona przewiezienia go przez rzekę. Żółw początkowo nie chciał tego zrobić bojąc się użądlenia, ale skorpion zapewniał, że nie może tego zrobić bo uśmiercając dobroczyńcę sam także by utonął. Jednak mimo to w czasie przeprawy żółwia uśmiercił, gdyż „charakter jest silniejszy od rozumu”. Autor sugeruje, że polski robotnik (skorpion) płynął bezpiecznie na grzbiecie PRL (żółwia) by na środku rzeki „Solidarnością” ten PRL użądlić i wraz z nim zatonąć w falach kapitalizmu. Czyli górę nad rozsądkiem wziął pozbawiony rozumu polski charakter..
Chory polski charakter
Tak przedstawiony „zespół objawowy” pozwolił doktorowi socjologii na diagnozę – przedstawienie czym jest polski charakter narodowy. Autor stwierdził, że tworzy go siedem wzajemnie powiązanych ze sobą cech. Pierwszą jest polska „labilność i słaba wola” a do tego „…w XIX w. mówiono, że naród polski jest wręcz niepoczytalny”. Autor nie podaje jednak kto tak mówił.
Kolejną cechą jest „przywiązanie do równości i wolności”. Czytamy w książce, że jest to „największy paradoks kultury szlacheckiej” bowiem „połączono dwie wzajemnie wykluczające się wartości – wolność i równość i razem uznano to za najwyższe w hierarchii”. I w tym miejscu Autor posiłkując się Heglem rezonuje: „Z reguły przecież wolność rodzi nierówności społeczne, a równość wymaga despotyzmu politycznego”. To sformułowanie nie tylko dowodzi, że Autor nie dostrzega iż konstytucje państw demokratycznych, w tym współczesna Polski, zapewniają obywatelom wolność i równość, a co nasi przodkowie jako pierwsi wprowadzili do porządku prawnego państwa, ale uzmysławia, że sam jest pogrobowcem bolszewickiej urawniłowki.
Kolejną „najbardziej kojarzącą się z polskością” przywarą jest „skłonność do sejmikowania”. Byliśmy dumni z tego, że Polacy mają długą tradycję parlamentarną i stworzyli w Rzeczypospolitej szeroko rozbudowany samorząd, a okazuje się niesłusznie bowiem „podczas sejmów i sejmików na porządku dziennym były pijaństwo, burdy, korupcja i zabójstwa”. Autor oburza się, że król nie mógł bez zgody sejmu podejmować istotnych decyzji, a do tego obywatele od XV wieku na wolnej elekcji mogli sobie wybierać władcę w sytuacji, gdy inne narody europejskie uzyskały takie uprawnienia dopiero w końcu XIX wieku. Autor z przyganą odnosi się do słów hetmana i kanclerza Jana Zamoyskiego:„Wybieramy królów viritim, bo nikt z nas nie uznałby władzy królewskiej u kogokolwiek, jeśliby mu wpierw na elekcji sam nad sobą tej władzy nie nadał”. Obywatele uznają nad sobą tylko taką władzę, którą wybiorą – cóż za objaw zdziczenia w dawnej Polsce!
W książce wielokroć i bardzo krytycznie pisze się o przywilejach szlacheckich. Autor nie rozumie, że wtedy tak nazywano PRAWA OBYWATELSKIE. Takich nieporozumień semantycznych jest zresztą więcej. Otóż kolejną wyróżnioną przez Autora fatalną cechą jest rzekomy „prymat walki i zabawy nad pracą”. Nie wie, że z tym prymatem walki nie było tak dobrze, skoro sejm uchwalił, iż podatki mogą iść tylko na wojny obronne toczone w granicach Rzeczypospolitej, a działania zbrojne poza granicami muszą być finansowana z osobistej kasy króla. Natomiast co do „zabawy”, to Autor też chyba nie wie, że w staropolszczyźnie to słowo nie oznaczało rozrywki, ale po prostu zajęcie, pracę. Gdy czytamy, że chłop pańszczyźniany zabawiał na pańskim polu cztery dni w tygodniu, nie znaczy, że tam się bawił, nawet nie znaczy, że tam bywał, ale po prostu, że tam pracował.
Inne znaczenie używanych dziś słów odnosi się do wielu przypadków, np. słowo „zboże” oznaczało dawniej dobytek, mienie, bogactwo, pomyślność; „dowcip” to bystrość, inteligencja, zdolność, talent. Kogoś „obmawiać” oznaczało go usprawiedliwiać, a „darmobit” nie oznaczał bezpłatnego dostępu do Internetu, ale nieuka. Słowo „kobieta” było obelżywe, oznaczało obrzydliwego babsztyla. Ciekawe co by napisał Autor doktor, gdyby natrafił na sformułowanie, że szlachta miała upodobanie w chędożeniu? Otóż dawniej „chędożyć” oznaczało zdobić, upiększać, czyścić, porządkować.
Jako jeden z przykładów polskiego lenistwa Autor cytuje opinie pewnego Niemca: „Polecono nam Hotel de Pologne, jest to bowiem jedyny hotel pierwszej kategorii. Zasługuje na tę nazwę, zwłaszcza jeśli przysłowiowe powiedzonko „polska gospodarka” powiążemy z pojęciem niedbalstwa tak właściwego tym ludziom, którzy wszystko stracili…’. Sprawdziłem ten przykład; mimo swej nazwy wspomniany hotel był własnością osiadłego w polskim mieście Francuza Ludwika Woelffla. Budynek zaprojektowany przez architekta Sylwestra Szpilowskiego rzeczywiście okazał się budowlanym bublem, ale nie był to przykład polnische Wirtschaft. W postępowaniu sądowym okazało się, że odpowiedzialni za budowę wykonawcy pracowali pijani i samowolnie zmienili projekt. Nazywali się Rutsch i Baumert, byli Niemcami. W 1856 r. hotel trafił w polskie ręce i w „Kurierze Warszawskim” można było przeczytać: „Przejeżdżając przez miasto Kalisz, stanąłem w Hotelu Polskim, dawniej pod firmą Woelffla, … Teraz zadziwiłem się, iż z wszelkiemi wygodami hotel ten na nowo jest urządzony w zupełnym porządku, a nade wszystko ceny umiarkowane. Mogę więc z wszelkiem zapewnieniem hotel ten rekomendować, który w niczem nie ustępuje pierwszym w kraju naszym.”
Kolejnymi cechami polskiego charakteru są „wielkopańska duma i zawiść” oraz „kompleks niespełnionych możliwości”. Trudno je uznać za powód do dumy. Także ostatnia cecha polskiego charakteru „światopogląd tolerancji i nadziei” jest beznadziejna. Z opisu w książce wynika, że tolerancja była efektem słabej wiary i dlatego polscy katolicy nie walczyli z wyznawcami innych religii, czyli byli tolerancyjni z lenistwa. Ale tak naprawdę trzeba było dopiero interwencji zbrojnej carycy Katarzyny, aby w Rzeczpospolitej rzeczywiście zapanowała tolerancja.
O Polsce tylko źle
Hasło w „Encyklopedii powszechnej” Orgelbranda (tom 20, Warszawa 1865): „Patryjotyzm, uczucie miłości ojczyzny, objawiające się godnie w światłem pojmowaniu jej zalet, zarazem też niedostatków, w gorącej obronie pierwszych, a usilnem dążeniu usunięcia drugich.” Polacy, tak jak każdy naród mają wady, ale mają też górujące nad nimi liczne zalety. Trzeba ujawniać i wykorzeniać wady, ale trzeba też propagować wszystko co jest w Polakach pozytywne. Głęboko prawdziwie brzmią słowa Jana Lechonia o Polsce:
Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje,
Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem.
Ze nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje.
I większej chwały, niźli być Polakiem.
Takich słów nie znajdziemy w książce o „charakterze” Polaków. Autor przytaczając różne opinie i zdania czyni to stronniczo, wybierając te, które mogą polskość pokazać w czarnym kolorze. Swoją wiedzę czerpie z opracowań publikowanych głównie w PRL, zwłaszcza w okresie stanu wojennego, gdy propaganda robiła wszystko, aby wybić Polakom z głowy pragnienie niepodległości.
Stronniczość Autora ujawnia się także wtedy, gdy uzmysłowimy czyje opinie pominął. Nie znajdziemy myśli Pawła Włodkowica, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Piotra Skargi i nie ma jednego z największych poetów europejskich epoki baroku jezuity Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, laureata najwyższej ówczesnej nagrody literackiej Poeta laureatus o prestiżu porównywanym z nagrodą Nobla w dziedzinie literatury. Nie ma wielkiego uczonego wnikliwego badacza cywilizacji Feliksa Konecznego, znawcy Rosji Jana Kucharzewskiego i wybitnych filozofów Józefa Marii Bocheńskiego i Mieczysława Krąpca. Nie ma z współczesnych choćby profesorów Andrzeja Nowaka, czy Ryszarda Legutko.
Autor manipulując cytatami bez ładu i składu nie uwzględnia czasu historycznego, gdy one powstały, ani kto i dlaczego je formułował. Dotyczyło to zwłaszcza okresu po rozbiorach, gdy zaborcy czynili wiele, aby przekonać Europę, że Polacy nie zasługują na własne państwo i likwidacja Rzeczypospolitej nie była zbrodnią, ale nieomal jakimś dobrodziejstwem także dla samych Polaków. A cytowanie niemądrej opinii Tomasza Łubieńskiego, że nie powinniśmy mieć pretensji do zaborców, czy Stalina, bo działali zgodnie z własnym interesem wskazuje, że mamy zrezygnować z ocen moralnych w polityce. Czy zwolennicy takich poglądów tak samo zrozumieliby złodzieja, który okradł im mieszkanie, a więc działał jak najbardziej we własnym interesie?
W końcu Autor opracowania natrząsa się z godła Polski: orzeł bielik „symbolizujący wzniosłość, wyższość, heroizm i pychę” to „tchórz, padlinożerca i prześladowca mniejszych od siebie istot”. Bielik nie przypadł do gustu zwolennikowi lewicy być może dlatego, że ptaki te łączą się w pary na cale życie, są sobie wierne. Korzystają z tego samego gniazda, które corocznie powiększają, są więc konserwatywne. Ale autor wskazuje, że obok orła Polacy za symbol obrali też lipę, „która w języku potocznym oznacza jednak, niestety, bylejakość...” Tak brzmi ostatnie zdanie tej książki o charakterze Polaków.
Nawet w symbolach Polacy wypadają marnie przy Niemcach, którzy za symbol obrali sobie dąb (twarde drzewo) i Rosjanach, którzy mają niedźwiedzia, symbolizującego potęgę, wzbudzającego podziw i strach. Natomiast drzewem Rosjan jest brzoza. Autor cytuje Celinę Bobińską, autorkę opowiadań dla dzieci o Stalinie: „brzozę wpuścić do lasu – to jak wilka do owczarni. Wszystkie drzewa wydusi. To straszny rozbójnik ta biała i niewinna brzoza”.
*****
Zastanówmy się, jeśli takie treści jak w książce napisanej przez wykładowcę akademickiego trafiały/trafiają do młodych Polaków, to jaki może być efekt ich przyswojenia, czy powinien więc dziwić wrzask wypier….ć tak kształconych ludzi?